Najbardziej zakręconą drogą świata jest Three Level Zigzag w indyjskim stanie Sikkim w Himalajach. Droga ta ma prawie dwieście zakrętów na odległości trzydziestu kilometrów. Nawet przyglądając się tej szalonej trasie można dostać zawrotów głowy. Po co o tym wspominamy? Ano dlatego, że podobnie wyglądają ścieżki kariery Dawida Janczyka. Tyle razy już upadał, tyle razy odbijał się od świata piłki, tyle razy przegrywał, a jednak próbuje dalej. Tym razem szansę da mu Flisak Złotoria.
Szczytowy okres przygody Janczyka z piłką przypadał na ostatnie lata minionej dekady. Błysnął w Legii, okrzyknięto go wschodzącą nadzieją polskiego futbolu. Nie odnalazł się w Moskwie, ale potem regularnie strzelał w Belgii i wydawało się, że to wcale nie musi być zmarnowana kariera. Łudzono się jeszcze długo. Przepadał, żeby zaraz znów się pojawiać. I tak w kółko. Miał problemy z hazardem, alkoholem i samym sobą. Przegrał z wielkim talentem i wielkim zastrzykiem gotówki w zbyt młodym wieku.
I choć już dawno nadano mu łatkę jednego z największych zmarnowanych talentów futbolu nad Wisłą tego wieku i tej generacji, to od kilku lat obserwujemy regularny proces kolejnych prób wyciągnięcia go na powierzchnię. Pomóc chce mu bardzo dużo ludzi w całym kraju. Dostaje szanse, propozycje, padają obietnice, postanowienia poprawy, ale koniec końców wydaje się, że jego powrotu do jakiejkolwiek namiastki normalności oczekują wszyscy wokół niego, tylko nie on sam. Niestety.
Przyjrzyjmy się jego ostatnim przystankom w karierze po odejściu z Sandecji Nowy Sącz na początku 2017 roku:
Radomiak Radom
Czerwiec 2017. Janczyk przyjechał do Radomia z pokornym podejściem do stojącego przed nim wyzwania. Wziął udział w kilku treningach, w czasie których Radomiak testował aż siedmiu nowych zawodników, w tym właśnie jego. Nikogo nie przekonał. Był nie tylko daleki od formy, ale też daleki od chociażby namiastki profesjonalizmu. Borykał się wtedy z kulminacyjnym momentem swojego nałogu alkoholowego i zwyczajnie nie był w stanie podołać wyzwaniom regularnych treningów w poważnym drugoligowym klubie.
KTS Weszło
B-klasa, mniej wymagający poziom, stabilny projekt i wyciągnięta pomocna dłoń. Po napisaniu książki miał się zmienić, wziąć się w garść i zacząć walczyć ze swoimi demonami. Dostał możliwość zarabiania pieniędzy, grania w piłkę bez większej presji i powolnego wychodzenia z bagna, w którym się znajdował. Przez pierwsze dwa tygodnie swojej przygody w KTS-ie nie przyszedł na ani jedne zajęcia. Dalej przegrywał z chorobami swojej duszy. Puenta mogła być tylko jedna.
Odra Wodzisław
5-ligowy klub nie zrażała historia jego poprzednich niepowodzeń. Postawiono mu jeden warunek – miał nie pić. W innym wypadku umowa przewidywała wyrzucenie z drużyny. I zaczęło się całkiem obiecująco. Janczyk zagrał pięć razy, strzelił dwa gole, wszystko przebiegało wedle planu, ale cała sytuacja nie przypominałaby kariery Janczyka, jeśli nie doszłoby do jakiejś smutnej perypetii. Piłkarz wrócił do domu i nie zamierzał już pojawić się w Wodzisławiu. Po prostu.
FC Blaubeuren
Ósma klasa rozgrywkowa w Niemczech. Zmiana otoczenia. W pierwszym sparingu strzelił bramkę. W lidze rozegrał cztery mecze, dołożył kilka w rezerwach, ale minęły dwa miesiące i kontrakt został rozwiązany. Można tylko przypuszczać, co poszło nie tak.
31-latek błądzi i szuka swojego miejsca na ziemi. Tuła się po niższych ligach, ale nigdzie nie może się odnaleźć. Teraz spróbuje swojej szansy w kujawsko-pomorskiej okręgówce. Tu w niego wierzą. Pytanie tylko: czy on sam jeszcze w ogóle wierzy w powodzenie tych wszystkich prób i czy przypadkiem za dwa miesiące nie przeczytamy, że jego przygoda we Flisaku Złotoria dobiegła końca, a schemat znów się powtarza?
Dawidowi naprawdę życzymy wszystkiego najlepszego, po swoich krętych ścieżkach kariery przeszedł już tyle, że swoimi doświadczeniami mógłby obłożyć przygody kilkuset innych piłkarzy. Niestety, zwyczajnie niewiele wskazuje na to, że tym razem będzie inaczej i dla odmiany uda mu się wykaraskać ze swoich kłopotów za pomocą piłki.
Fot. 400mm.pl