– Nie potrafię wytłumaczyć zachowania tych ludzi mieniących się kibicami Legii. Ci ludzie – delikatnie mówiąc – bardzo wulgarnie wyzywali piłkarzy. Ja mogę to ścierpieć i moi zawodnicy również, ale co pomyślą sobie młodzi chłopcy, jak choćby 16-letni zawodnik Legii Ariel Mosór? (syn Piotra Mosóra – red). Przecież to dzieciak, który jest torpedowany przez 90 min wyzwiskami pod adresem nie tylko naszych piłkarzy, ale i Legii. Byłem zniesmaczony, nie mówiąc już o pluciu w kierunku naszej ławki, bo to już przekroczenie wszelkich granic – mówi Waldemar Fornalik na łamach Super Expressu. Co tam dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Sylwetka Roberta Picha, który w Śląsku jest trochę w cieniu, ale swoje robi i należy do kluczowych piłkarzy zespołu.
Rok temu, jeszcze przed zatrudnieniem Vitezslava Lavički, Barylski samodzielnie poprowadził drużynę w dwóch meczach jako trener tymczasowy. Zdarzyło się we Wrocławiu takie spotkanie, kiedy z zawodnika „wyszedł cały Pich”. Djordje Čotra znokautował łokciem Mateja Pučkę z Korony i dostał czerwoną kartkę. Na lewej obronie powstała luka, w którą natychmiast, bez czekania na sugestie z ławki trenerskiej, pomaszerował Pich. Wcześniej dał Śląskowi nawet prowadzenie 1:0, ale – jak tłumaczy – nie chciał, żeby szkoleniowcy musieli wprowadzać obrońcę i marnować zmianę na prawie 40 minut przed końcem meczu. Poszedł, choć nigdy dotąd na tej pozycji nie grał. – Uznałem, że powinien już tam zostać, tym bardziej że rozgrywał dobry mecz. To jest piłkarz zdolny do poświęceń dla drużyny – komentuje dziś Barylski. – Nie przejawia aspiracji, żeby rządzić w szatni. Przemawia swoją grą na boisku – dodaje Tadeusz Pawłowski. – Ostatnio został wyznaczony do strzelania rzutów karnych, co daje mu szansę na szybsze powiększanie dorobku. Kiedy przychodził do Śląska pierwszy raz, od wykonywania jedenastek był Sebastian Mila. Później bracia Paixao. Ponad dwa lata temu pojawił się Marcin Robak. Ciągle musiał się godzić z tym, że strzelają inni.
Jeśli Niezgoda zostanie na wiosnę w Ekstraklasie, to zostanie królem strzelców – mówi jego agent Marek Citko.
Piłka jest dynamiczna, nie planujemy niczego dalej niż z dwu, trzytygodniowym wyprzedzeniem – mówi Citko. – Wszystko zależy od tego, czy Legia będzie chciała puścić Jarka, który ma zabójcze statystyki. W tym momencie interesują nas trzy ostatnie mecze, a potem zobaczymy. Jeśli zostanie w Legii, czego nie można wykluczyć, i będzie grał, zostanie królem strzelców ekstraklasy. Zawsze powtarzałem, że jeśli dostanie minuty na boisku, odwdzięczy się golami, bo to piłkarz, który dwie sekundy wcześniej wie, w które miejsce pola karnego spadnie piłka – dodaje Citko. W XXI wieku tylko trzech piłkarzy Legii kończyło rok z dwucyfrową liczbą goli: Nemanja Nikolić (dwukrotnie, ale na początku 2017 roku został sprzedany do Chicago Fire i nie dokończył sezonu), Takesure Chinyama oraz Stanko Svitlica. Każdy został później królem strzelców. Kiedy Nikolić zdobywał koronę w rozgrywkach 2015/16, na strzeleniu 28 goli potrzebował 3013 minut, co daje trafienie, średnio co ponad 107 minut. Niezgoda, na razie, jest skuteczniejszy. Ale, czy zostanie w Legii, tego dziś nie wie nikt.
Flavio Paixao opowiada o sobie. O swoim rekordzie Ekstraklasy, rodzinie, skuteczności, pewności siebie.
Myślę, że nigdy nie zaszumiało mi w głowie. To trochę się bierze z mojego podejścia do życia, z książek o motywacji, które przeczytałem, ale to również zasługa moich najbliższych. Rodzice zawsze cieszyli się, że uprawiam sport. Nie było tak, że nie pozwalali mi na coś i gonili do nauki. Pochodzę z Sesimbry, położonej nad oceanem i jako dziecko uwielbiałem surfować. To mnie relaksowało, ale też dostarczało adrenaliny. Byłem w swoim świecie. Grałem też w siatkówkę, choć ta nie jest zbyt popularna w Portugalii. Teraz takim moim azylem jest golf, który pokochałem kilka lat temu. Kiedy Steven Vitoria jeszcze występował w Lechii, często jeździliśmy pograć. To ważne, by oprócz piłki mieć coś jeszcze. K i e d y skończę karierę, chcę spędzać wiele czasu z rodziną, bo czuję, że nie dawałem jej siebie. Rodzice przez lata ciągle mnie motywują, podobnie jak narzeczona. Jest Polką i w ostatnim czasie zaczęła się interesować piłką. Poznałem ją na ulicy. Jechałem autem, ona była swoim. Spontanicznie poprosiłem ją o numer telefonu i później wszystko dość płynnie się potoczyło. Tak jakbym wiedział, że coś z tego będzie.
Marcus da Silva – za Smółki był siódmy do grania, u Zielińskiego pomocnikiem, którego można wyciągnąć z trudnego położenia. Ciekawa sylwetka Brazylijczyka z Arki.
– Usłyszałem, że jestem siódmym zawodnikiem na swojej pozycji. Pan Zbigniew zaczął wymieniać piłkarzy, którzy według niego w hierarchii znaleźli się przede mną. Byli tam zawodnicy występujący nie tylko na mojej pozycji. Pamiętam zdania, które powiedział. „Marcus, musisz dać szansę innym”. Albo: „Lepiej z nami nie leć, bo nie dostaniesz okazji do gry”. Nie pojmowałem tej sytuacji, bo prezentowałem się nieźle. Zresztą nawet nie o to chodzi. Gdyby trener powiedział, że jestem ósmy, dziesiąty, ale zrobiłby to wcześniej, zrozumiałbym to. To nie jest normalny sposób załatwiania takich spraw – opisuje Marcus. Smółka nie poprzestał na wiadomości, że Brazylijczyk nagle spadł w jego hierarchii. Były szkoleniowiec próbował też wpłynąć na zmianę jego roli w klubie z Gdyni. – Chciał mi skończyć karierę. Powiedział: „Marcus, moim zdaniem lepiej zakończyć przygodę z piłką w dobry sposób. Zaczynamy kolejny rok w lidze spotkaniem z Koroną, wtedy możemy cię pożegnać. Będzie fajnie”. Miał konkretny plan – mówił, że rozmawiał z prezesem i mogę być w Arce jak Dariusz Ulanowski, który po karierze od razu zaczął prowadzić w klubie drużyny juniorskie.
Co tam u Damiana Dąbrowskiego? Od kilku kolejek siedzi na ławce, ale ma wrócić do składu.
Długość momentu szczęścia zależała od szybkości reakcji człowieka odpowiedzialnego za stan murawy. Czasem trwała dwie minuty, czasem trzy, rzadko cztery. Sędzia kończył pierwszą połowę meczu Zagłębia w Lubinie i chłopcy od podawania piłek błyskawicznie wbiegali na boisko. To była ich chwila. Mogli pokopać na głównym placu, dopóki nie zostali pogonieni z powrotem za linie boczne. Czy ktokolwiek na stadionie spodziewał się, że wśród brzdąców hasa przyszły reprezentant Polski? – Na pierwszym zgrupowaniu przy powitaniu z Łukaszem Piszczkiem powiedziałem, że jako dziecko podawałem mu piłki, kiedy występował w Miedziowych – wspomina pomocnik Pogoni Damian Dąbrowski, który dwukrotnie był powoływany do kadry narodowej przez Adama Nawałkę.
Dojrzał, zebrał doświadczenie, przy piłce nic go nie rozprasza. Daje z siebie sto procent. Dani Ramirez, człowiek trzymający kierownice w ŁKS-ie.
– Nie miałem żadnych problemów z policją, afer, szalonych popijaw. Nic z tych rzeczy. Tyle że nie odpoczywałem tyle, ile powinienem. Nawet jeśli wypijesz jedno piwo albo nie wypijesz w ogóle, to śpisz pięć, sześć godzin. A twój rywal o miejsce w składzie poświęci na sen osiem godzin. Przynajmniej. I już ma nad tobą przewagę. Takie detale robią różnicę. Można mieć mniejsze umiejętności, a wygrywać podejściem. To naprawdę ma znaczenie. Teraz wiem, że nie dawałem z siebie stu procent. To się zmieniło. Obecnie kiedy tylko mogę, jestem w siłowni, by ciało było jak najlepiej przygotowane – tłumaczy Hiszpan. Na boisku też nie było jak należy. Sędzia popełnił błąd, w każdym razie według Ramireza. Emocje momentalnie w nim buzowały, wściekłość narastała. Przez chwilę nie potrafi ł myśleć o niczym innym, tylko o tej pomyłce. Trybuny także przeszkadzały. A to zerknął, kto tam siedzi. Innym razem sprawdzał, jak reaguje publiczność.
“Chwila z…” Izy Koprowiak – tym razem z Łukaszem Trałką. Jak zawsze w cyklu – rozmowa na bardzo dobrym poziomie. Sporo wątków takich… czystko ludzkich? Tak byśmy to określili.
Czasy, w których powstało słynne „trałkowanie”. Hasło, które już raczej nigdy się od pana nie odlepi.
Za każdym razem osoba, która zadaje to pytanie sądzi, że hasło jeszcze żyje. A ono dawno umarło. Kiedyś było ciekawe, bo pierwsze. Początek portalu weszlo.com, memy nie były na porządku dziennym. Wydawało mi się, że zostałem potraktowany brutalnie, że to straszne, że cały czas kręcą ze mnie bekę. Teraz każdego dnia powstają setki memów. Ja byłem królikiem doświadczalnym. Pokazał mi to w szatni Sebastian Przyrowski, pomyślałem: „Śmieszne”. Ale kiedy widziałem dziesiątą, setną przeróbkę, zaczynałem głupieć, nie wiedziałem, o co chodzi. Ile można? Szybko złapałem dystans, choć po jakimś czasie wkurzało mnie to pytanie. Nie lubiłem do tego wracać.
Na wyzwiska i hejt można się uodpornić?
Był czas, gdy myślałem: „Skoro z trybun wyzywają właśnie mnie, to znaczy, że jestem ważną postacią”. To budowało. Później złapałem dystans. Uśmiechałem się do tych ludzi pobłażliwie. Oczywiście, zdarzało się palnąć coś głupiego. To nieuniknione, bo jak powiedziałem, jestem impulsywny. Kiedy w tym sezonie graliśmy z GKS Tychy, całe trybuny na mnie gwizdały. Lubię to, wtedy chciałem jak najczęściej mieć piłkę przy nodze. Na koniec jeden z kibiców krzyczał i wyzywał mnie. Chciałem podejść, ale przyleciała ochrona, myśleli, że będziemy się bić. A ja zamierzałem dać mu jedynie do zrozumienia, by wyluzował.
“SPORT”
Górnik jest zdeterminowany, by zdobyć jakieś punkty. Ale o Wiśle można powiedzieć to samo. Duże ciśnienie w meczu zespołów desperacko potrzebujących przełamania.
W jeszcze gorszej sytuacji jest Wisła, która przegrywa ostatnio spotkane za spotkaniem. To plus dla Górnika? – Nie wiem, czy to pomoże. Krakowianie są w podobnej sytuacji, więc też potrzebują punktów. My nie możemy jednak patrzeć na rywala i na to, co dzieje się u niego. Musimy się skupić wyłącznie na sobie. Mamy swoje cele, swoje plany, chcemy w końcu wygrać i zrobimy w piątek wszystko, żeby tak właśnie było – zaznacza. Oprócz meczu z „Białą gwiazdą” zabrzan do końca roku czekają starcia z Rakowem i z Jagiellonią. – Zostało do rozegrania w tym roku kilka meczów. Byłoby fajnie, gdybyśmy na świąteczną przerwę mogli udać się w dobrych nastrojach. Te będą wtedy, kiedy w tych trzech pozostałych do końca roku meczach uda się zdobyć maksimum punktów. Dałoby to nam spokój. A tak n marginesie: w polskiej ekstraklasie rozegrałem jak dotychczas siedemnaście spotkań; wystarczająco dużo, by zorientować się, że można w niej wygrać i przegrać z każdym – podkreśla Erik Janża.
Raków na ligowe zwycięstwo przy Kałuży czeka już… 56 lat. Ale faworytem tego starcia jest Cracovia.
– Już przed pierwszą kolejką powiedzieliśmy, że gramy o mistrzostwo. Nic się tutaj nie zmieniło. Potrafimy grać cierpliwie i powoli dążymy do celu – tak przed meczem z ŁKS-em mówił trener Cracovii. W poprzednich latach Probierz także twierdził, że jego drużyna walczy o tytuł najlepszej drużyny w Polsce. Ale tym razem Cracovia cały czas jest w czubie tabeli. Mimo porażki z ŁKS-em, jest tuż za podium ze stratą raptem trzech punktów do liderującego Śląska Wrocław. Nie ma już śladu po słabym początku sezonu (odpadnięcie z Ligi Europy po dwumeczu z Dunajską Stredą oraz brak zwycięstwa w lidze w lipcu). Zawodnicy z a k u p i e n i przed sezonem zaczynają odgrywać decydujące role w zespole.
Gerard Badia nie chciał być maskotką drużyny. Duże zasługi dla Piasta sprawiły, że jest symbolem klubu, ale dziś jest też w stanie coś dać czysto piłkarskiego.
I w tym sezonie może czuć się piłkarzem, a nie maskotką. Gra sporo, no i co najważniejsze nie odstaje od innych piłkarzy. Bardzo zależy mu na tym, by mistrz Polski zaliczył kolejny udany sezon. Przeciwko Legii II Warszawa najpierw zdobył bramkę z gry, a gdy nie wykorzystał rzutu karnego, z jeszcze większą determinacją ustawił piłkę na jedenastym metrze, gdy nadarzyła się okazja po raz drugi. – Przyznam się, że byłem trochę zdenerwowany po tym nietrafionym pierwszym karnym. Zresztą przy tym pierwszym strzale też wierzyłem, że wpadnie, bo uderzyłem dobrze. To był silny strzał, ale niestety na idealnej wysokości dla bramkarza. Chciałem uderzyć po ziemi, ale piłka mi się podniosła. Przed drugą jedenastką pytałem Jorge Felixa i Toma Hateleya, którzy również strzelają jedenastki, czy chcą podejść, ale oni mi mówili „strzelaj, szkoda żebyś kończył mecz i wracał do domu z niewykorzystanym karnym”. Zmieniłem stronę, strzeliłem i jestem szczęśliwy – mówił po pucharowym meczu w Ząbkach
“SUPER EXPRESS”
Z piłki dziś w Superaku tylko rozmówka z Waldemarem Fornalikiem. O Pucharze Polski, a raczej o tym, jak jego zawodnicy byli lżeniu na meczu z rezerwami Legii.
Jest pan wyjątkowo spokojnym trenerem i człowiekiem, ale po meczu z Legią II puściły panu nerwy…
Waldemar Fornalik: – Bo nie potrafię wytłumaczyć zachowania tych ludzi mieniących się kibicami Legii. Ci ludzie – delikatnie mówiąc – bardzo wulgarnie wyzywali piłkarzy. Ja mogę to ścierpieć i moi zawodnicy również, ale co pomyślą sobie młodzi chłopcy, jak choćby 16-letni zawodnik Legii Ariel Mosór? (syn Piotra Mosóra – red). Przecież to dzieciak, który jest torpedowany przez 90 min wyzwiskami pod adresem nie tylko naszych piłkarzy, ale i Legii. Byłem zniesmaczony, nie mówiąc już o pluciu w kierunku naszej ławki, bo to już przekroczenie wszelkich granic. Nie sądzę, żeby to była zemsta za odebranie przez nas mistrzostwa Legii w poprzednim sezonie.
“GAZETA WYBORCZA”
Dzisiaj nic o piłce.
fot. FotoPyk