Dwóch pierwszoligowców zameldowało się dzisiaj w 1/4 finału Pucharu Polski. Stal Mielec nie bez trudności wyeliminowała niesforną ekipę Błękitnych Stargard, natomiast Miedź Legnica w dramatycznych okolicznościach uporała się przed własną publicznością ze Stomilem Olsztyn. Oba spotkania – co tu będziemy się oszukiwać – nie zachwyciły poziomem czysto piłkarskim, lecz emocji zdecydowanie nie brakowało. Błękitni w starciu ze Stalą do ostatnich sekund walczyli o wyrównanie i dogrywkę, będąc zresztą całkiem blisko celu. Z kolei zespoły Stomilu i Miedzi toczyły naprawdę wyrównany bój, przynajmniej do czasu. Kiedy wszystko wskazywało już na to, że przyjezdni z Olsztyna lada moment zabiją mecz drugim trafieniem i przyklepią awans do kolejnej rundy, gospodarze niespodziewanie wyrównali, doprowadzili do dogrywki, a ostatecznie zatriumfowali po rzutach karnych.
Czy Stal zasłużyła na awans, patrząc na przebieg spotkania? Raczej tak, choć gdyby wynik poszedł w drugą stronę, to nikt w Mielcu nie mógłby zgłaszać żadnych pretensji. Co drugie spotkanie – frustracja w szatni Stomilu Olsztyn musi być ogromna, ponieważ podopieczni Piotra Zajączkowskiego awans podarowali rywalom w przedwczesnym, mikołajkowym prezencie.
***
Stal Mielec wygrała wyjazdowe spotkanie z Błękitnymi 2:1. Goście wyszli na prowadzenie w 27 minucie, kiedy bardzo inteligentnie ustawiony w polu bramkowym Adrian Paluchowski wykorzystał przedłużone dośrodkowanie z rzutu rożnego i głową wpakował piłkę do siatki, karcąc niżej notowanych przeciwników za skandaliczną niedbałość w kryciu. Wtedy mogło się wydawać, że mielczanie poukładają sobie mecz po swojemu i wielkich emocji już w tym starciu nie będzie. Jednak nic bardziej mylnego – gospodarze już dziesięć minut później wyrównali po bramce Piotra Kurbiela. Trafienie padło po dośrodkowaniu Krystiana Sanockiego, który był dzisiaj zdecydowanie najlepszym zawodnikiem w szeregach Błękitnych i wykreował swoim kolegom mnóstwo niezłych, albo nawet świetnych okazji bramkowych. Udało się jednak zamienić na gola tylko tę jedną.
Stal wynik meczu ustaliła w 70 minucie – źle ustawioną defensywę gospodarzy penetrującym podaniem rozerwał Andreja Prokić, do futbolówki idealnie w tempo wyszedł Mateusz Mak i spokojnie wykończył akcję, nie dając bramkarzowi szans na skuteczną interwencję.
Później mielczanie chyba trochę za głęboko się cofnęli, broniąc korzystnego rezultatu. W efekcie końcówka spotkania wyraźnie należała do Błękitnych – gospodarze mieli naprawdę sporo niezłych okazji, by wyrównać i tym samym doprowadzić do dogrywki. Brakowało jednak albo skuteczności przy strzałach, albo dokładności przy dośrodkowaniach. No i w efekcie wicelider I ligi gra dalej, a ósma drużyna II ligi kończy swoją przygodę z Pucharem Polski. Jak to często bywa w przypadku Błękitnych – kończy absolutnie z podniesionym czołem. Piłkarsko Stal była dzisiaj lepsza, to się czuło, lecz kontrataki gospodarzy były naprawdę piekielnie niebezpieczne, nawet jeżeli czasem trochę chaotyczne.
BŁĘKITNI STARGARD 1:2 STAL MIELEC (P. Kurbiel 36′ – A. Paluchowski 27′, M. Mak 70′)
Co nie udało się Błękitnym, udało się Miedzi Legnica.
Pierwsza połowa starcia ubiegłorocznych ekstraklasowiczów ze Stomilem Olsztyn była podręcznikowym przykładem chaotycznego meczu walki. Na boisku nie działo się kompletnie nic konstruktywnego, wręcz wiało nudą jak jasna cholera. Jedni i drudzy prześcigali się po prostu w psuciu sobie nawzajem szyków. Górna piłka, walka, faul, stały fragment, górna piłka… i tak na okrągło. Widać było jednak na boisku pewną postać, która kulturą gry, pomysłowością i szybkością dryblingu wyraźnie górowała nad resztą towarzystwa. Chodzi konkretnie o Szymona Sobczaka ze Stomilu. Piłkarz gości wymuszał swoimi szarżami mnóstwo przewinień w takich sektorach boiska, gdzie faulować przeciwnika raczej nie należy. Inicjował groźne ataki, robił szum.
W drugiej połowie z tego szumu zrobiła się już wyraźna przewaga olsztynian, a w konsekwencji bramka na 1:0. Sobczak najpierw w (z pozoru niegroźnej) sytuacji został nadepnięty, za co podyktowano jedenastkę dla gości, a potem strzał z wapna zamienił też na gola. Była 57 minuta gry.
Czy Stomil osiadł na laurach i dlatego nie zdołał dowieźć prowadzenia aż do końcowego gwizdka arbitra? Nic bardziej mylnego. Im bliżej końca spotkania, tym bardziej rysowała się na boisku przewaga przyjezdnych. Miedź wpuszczała rywali we własne pole karne, obrońcy legnickiej ekipy kompletnie sobie nie radzili w kryciu, popełniali proste błędy w ustawieniu. W samej tylko drugiej połowie Stomil miał aż dziesięć sytuacji bramkowych, a jednak do siatki udało się trafić tylko po rzucie karnym. W partaczeniu dogodnych okazji prześcigali się Molloy, Siemaszko, Gancarczykowie i Grzegorz Lech, który w 84 minucie zmienił wyczerpanego Sobczaka.
Kara za nieskuteczność była wyjątkowo surowa – w drugiej minucie doliczonego czasu gry zawodnicy Miedzi wykorzystali jedną z niewielu sytuacji i wpakowali piłkę do siatki. Zrobiło się 1:1, a po paru chwilach… 2:1 dla gospodarzy. Drugie trafienie nie zostało jednak uznane z powodu ofsajdu.
Piłkarze Stomilu szybko jednak zwarli szyki i w dogrywce znowu zaczęli tłamsić przeciwników. Nadal jednak nic nie chciało wpaść do sieci. W końcu arbiter nie miał więc wyjścia i zarządził konkurs jedenastek, które lepiej wykonywali piłkarze Miedzi. Po ich stronie pomyliło się dwóch strzelców (Sabala i Bartczak). Z kolei w Stomilu aż trzech graczy nie znalazło drogi do siatki – Lech, Molloy i Waldemar Gancarczyk. Nawalili zatem ci, którzy już w trakcie meczu nie potrafili zachować spokoju pod bramką przeciwnika. Zwłaszcza wyznaczenie do strzału Molloya było chyba błędną decyzją trenera – nawet jeżeli istniały jakieś przedmeczowe ustalenia, trzeba było je zmodyfikować, ponieważ Irlandczyk ewidentnie nie trzymał dzisiaj ciśnienia. Można powiedzieć, że w decydujących sytuacjach stanowił zupełne przeciwieństwo Franka Sheerana – do malowania domów by się nie nadał.
MIEDŹ LEGNICA (k) 1:1 STOMIL OLSZTYN (P. Makuch 90+2 – S. Sobczak 57′)
fot. FotoPyk