Reklama

Mecz prostszy niż najprostszy drut. Legia gra dalej

redakcja

Autor:redakcja

03 grudnia 2019, 23:14 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jeśli powstałoby hasło encyklopedyczne „mecz bez historii”, domagalibyśmy się zilustrowania go jakimś kadrem ze spotkania Górnik Łęczna – Legia Warszawa. Zbieralibyśmy podpisy, urządzalibyśmy pikiety, lobbowalibyśmy, namawialibyśmy, przekonywalibyśmy, bo chyba żadna inna rywalizacja nie pasowałaby tutaj tak idealnie. Choć swoją drogą przegięliśmy ze słowem „rywalizacja”, bo Wojskowi dzisiaj nie mieli przed sobą żadnego rywala. Przyjechali, strzelili tyle, ile musieli, mogli trzy razy więcej, zaraz wyjadą, fajrant. Mecz prostszy niż najprostszy drut.

Mecz prostszy niż najprostszy drut. Legia gra dalej

Emocje jak na rybach. Tyle że wędkarze nie rozłożyli się przy ładnym jeziorku, ale koło fontanny w środku miasta. Nic nie mogło wziąć, nie było opcji. Wszystko zależało od Legii, która – przyznajmy – weszła w ten mecz tak sobie. Wolno, leniwie, jeśli przełożyć na samochodowe biegi: na dwójce. Gdyby więc utrzymała to tempo przez 90 minut, może wówczas, ewentualnie, Górnik dojechałby z 0:0 do dogrywki (bo sam na pewno by nic nie strzelił).

Natomiast w końcu goście stwierdzili, że nie ma co robić jaj, trzeba wrzucić choćby trójkę i klepnąć ten awans dla świętego spokoju.

Skończyło się na 2:0, a mogło na 6:0, nikt wtedy nie powinien mieć pretensji. Legionistom szwankowała jednak skuteczność, bo taki Gwilia nie potrafił zmieścić patelni z 11. metra, Wszołek przegrywał albo z bramkarzem, albo z centymetrami, po tym, jak piłka odbita od niego przeleciał tuż, tuż obok słupka, Luquinhas też w dobrej sytuacji przekopał za trybunę.

Natomiast gdyby Wojskowi nie trafili w tym meczu nic, na miejscu łęcznian udalibyśmy się do jakiejś kolektury, bo znaczyłoby to ni mniej, ni więcej tyle, że mają dzisiaj całe szczęście świata, więc i parędziesiąt milionów dałoby się zarobić. No, ale Legia strzeliła, bo strzelić musiała, tak więc o żadnym większym szczęściu mowy być nie może, jest po prostu zasłużona porażka.

Reklama

Kto dobijał gospodarzy? Najpierw Gwilia i to też w ciekawy sposób, bo Gruzinowi udało się oddać z dwóch metrów na pustą bramkę strzał niecelny. Rzadka to sztuka, przyznajmy, natomiast piłka do niego wróciła po odbiciu od słupka i wówczas Gwilia już musiał to wpakować.

Na 2:0 podwyższył z kolei Kante i to w całkiem ładny sposób: idealnie przyjął piłkę z zagubionym obrońcą na plecach, minął bramkarza i dał na pustą. Zapachniało jakościowym futbolem, co w Łęcznej nie jest przecież codziennością.

A Górnik był dzisiaj zwyczajnie bezradny. Nie te umiejętności, nie ta pewność siebie. Nawet jak czasami udało się gospodarzom przekroczyć linię środkową, to wyglądali jak ludzie pierwszy raz przebywający poza granicami swojego kraju – wszystko jest takie nowe, inne i nie bardzo wiadomo, od czego zacząć. Dlatego raz nawet i kontra w konfiguracji 2 na 3 nie skończyły się strzałem na bramkę, tylko marną kiwką i stratą.

W pierwszej połowie: zero uderzeń.

W drugiej: całe dwa, ale dość mało ekskluzywne.

Naprawdę nie ma co przedłużać – wygrali ci, co musieli, przegrali ci, co też musieli. Tak to powinno wyglądać, jeśli jedzie ekstraklasowicz do drugoligowca. Kontrola, parę strzałów w karczycho i cześć, trzymajcie się, wróćcie, jak poćwiczycie. A nie męczarnie i wygrana po strzale dupą.

Reklama

Skoro Legia radzi sobie z outsiderami polskiej ligi, to czemu miałaby zawalić tutaj? Nie było szans na awans Górnika i tyle.

Górnik Łęczna 0:2 Legia Warszawa

40′ Gwilia, 49′ Kante

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...