Jakieś trzy tygodnie po ostatniej kolejce sezonu Arkadiusz Malarz zdmuchnie ze swojego tortu okrągłe czterdzieści świeczek. Biorąc pod uwagę jego obecną dyspozycję – coraz bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym jednym z prezentów urodzinowych będzie utrzymanie umowy z ŁKS-em na kolejny sezon. Choć kontrakt został podpisany na dwa lata, nie jest wielką tajemnicą, że obie strony ubezpieczały się na wypadek relegacji dwukrotnego mistrza Polski. Relegacji, którą powstrzymać może m.in. właśnie Malarz.
To, co działo się z tym bramkarzem w ostatnich latach to gotowy materiał na niedzielne kino familijne. Rzekoma emerytura w Bełchatowie, w prowincjonalnym klubie, w którym zasłużony golkiper może sobie spokojnie dotrwać do końca kariery. Zaskakujący transfer do Legii Warszawa. Trofea. Wielkie mecze. Liga Mistrzów. Potem zaś bardzo szybki spadek w hierarchii, który – jak raczył poinformować świat poprzez Twittera sam zawodnik – bolał kurewsko. Który to już raz w karierze stawiano na nim krzyżyk? Który to już raz w karierze uznawano, że jest już za stary, zbyt mało ruchliwy, nieprzygotowany do godnego znoszenia malejącej liczby minut?
Pożegnanie z Żyletą miał piękne, to prawda, ale przecież nie chciał kończyć kariery. Wobec tego Malarz stał się 39-letnim bramkarzem bez klubu i po pół roku przerwy od poważnego bronienia. Nie jest to najbardziej komfortowa sytuacja. Zaufał mu coraz słabiej spisujący się ŁKS i to też nie od razu. Mamy ograniczone zaufanie, co do wersji, w której Arkadiusz Malarz zjawił się w Łodzi dopiero, gdy stało się jasne, że Michał Kołba zostanie zdyskwalifikowany za doping. Bardziej pachnie nam to targami, które przyspieszyły w momencie, gdy zaczęła topnieć konkurencja w bramce. Najważniejsza informacja jest taka, że Malarz właściwie z miejsca wbiegł pomiędzy słupki.
Dominik Budzyński, zmiennik Michała Kołby, pobronił w Szczecinie, zapisał się w pamięci kibiców sprintem pod własną bramkę po rzucie rożnym w doliczonym czasie gry i powrócił do pozycji siedzącej. Malarz zaś przywitał się z ŁKS-em meczem z Arką Gdynia, przegranym w fatalnym stylu 1:4. On sam… Nie zawinił przy żadnej z bramek, ale też w żaden sposób nie pomógł, na co przecież liczyli fani z Łodzi.
To było jednak tak naprawdę jedyne spotkanie, gdy Malarz nie zdołał dać od siebie czegoś ekstra. Potem było już tylko dobrze, albo przynajmniej przyzwoicie. Zero z tyłu z Zagłębiem Sosnowiec w Pucharze Polski. Bardzo porządny mecz z Górnikiem Zabrze, gdy tak naprawdę właśnie jego interwencje oraz spryt uratowały dla łodzian punkt. Obronione uderzenie Janży z rzutu wolnego, dobre zachowanie przy nieuznanym golu, gdy Malarz faktycznie był faulowany. Nawet przy straconej bramce – najpierw bramkarz łodzian świetnie sparował strzał Wolsztyńskiego na poprzeczkę, bezradny był dopiero przy dobitce niekrytego Angulo.
Z Rakowem znów popis: najpierw wygrana sytuacja sam na sam z Musiolikiem, potem równie udana interwencja na linii po jego uderzeniu głową. W przegranym spotkaniu z Jagiellonią w bajeczny sposób wyciągnął jedno z uderzeń Kwietnia, wygrał też kolejne sam na sam, tym razem z Klimalą – co prawda wystarczyło tutaj ustawienie, by napastnik strzelił obok słupka, ale mamy wrażenie, że nieco mniejszy bramkarz miałby tu problem, by postraszyć napastnika z Białegostoku. No i wreszcie Cracovia, czyli mecz, w którym Malarz uratował ŁKS-owi właściwie trzy punkty, bo bez jego interwencji Cracovia mogła strzelić dwa, albo i trzy gole.
Imponuje zwłaszcza zwinność i skoczność 39-letniego bramkarza.
One Man Show part 1 pic.twitter.com/eMpVnz0vJR
— Piotr Sławski (@PiotrSlawski) December 1, 2019
One Man Show part 2 @Eudezet08 🙂 pic.twitter.com/H5WRjBbuBW
— Piotr Sławski (@PiotrSlawski) December 1, 2019
Wielokrotnie szydziliśmy z defensywy ŁKS-u, zwłaszcza z uwagi na kiksy Sobocińskiego i Bogusza. Z Malarzem między słupkami widać jednak dwa wyraźne trendy. Po pierwsze – obrona myli się nieco rzadziej, czego najlepszy dowód widzieliśmy w meczu z Cracovią, gdy strat we własnym polu karnym (tak, w ŁKS-ie to była norma…) już nie odnotowano. Po drugie – nawet, gdy się myli, za plecami ma tę ostatnią instancję, która bardzo często mówi po prostu: „not in my house”.
[etoto league=”pol”]
Łodzianie w tym sezonie stracili już 29 goli, najwięcej w lidze. Z drugiej strony od początku października zagrali na zero z Cracovią, zero z Rakowem, stracili tylko jedną bramkę po kontrowersyjnym karnym z Koroną. To zasługa poprawy gry obronnej, ale to też gigantyczna zasługa Malarza. Jeśli utrzyma formę do końca sezonu, uratuje jeszcze niejeden punkt. A może finalnie i ligę dla Łodzi.
Fot.400mm.pl