Reklama

Dmowska-Andrzejuk: szpadzistka, mistrzyni świata, kandydatka na urząd Ministra Sportu

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 grudnia 2019, 17:28 • 6 min czytania 0 komentarzy

Kilka tygodni trwało znalezienie odpowiedniej osoby na urząd Ministra Sportu i Turystyki. Dziś premier Mateusz Morawiecki na Facebooku poinformował, że kandydatką do objęcia tej teki została Danuta Dmowska-Andrzejuk. To była mistrzyni świata i Europy szpadzistek, która jednak… z polityką nie miała do tej pory nic wspólnego.

Dmowska-Andrzejuk: szpadzistka, mistrzyni świata, kandydatka na urząd Ministra Sportu

Można by zaryzykować stwierdzenie, że to nic takiego, a bardziej liczy się doświadczenie z życia wzięte, bo Witold Bańka też przecież przed objęciem posady nie miał nic wspólnego z sejmowymi gabinetami. Tyle że to nieprawda. Były już minister był absolwentem politologii na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, zdarzało mu się reprezentować Śląski Związek Lekkiej Atletyki na zjazdach delegatów, a po zakończeniu kariery działał w branży PR-owej oraz był współwłaścicielem portalu o tematyce gospodarczej. Może nie było to CV imponujące jak na kogoś, kto miał wejść na stołek ministra, ale całkiem niezłe.

U Dmowskiej-Andrzejuk brak takich doświadczeń. Poza tym, co działo się na szermierczej planszy, wspomnieć można, że była w wojsku – a dokładniej: w 3. Batalionie Zabezpieczenia Dowództwa Wojsk Lądowych – oraz ukończyła dwa kierunki studiów. Jeden na AWF-ie, a drugi w Wyższej Szkole Ekologii i Zarządzania w Warszawie. Kierunek? Architektura wnętrz. Przyznacie, że trochę daleko od tego do teki na najważniejszym stanowisku w Ministerstwie Sportu. 

– Te drugie studia były jakby rekompensatą za to, co zabrał mi sport. Początkowo myślałam o doktoracie na AWF, ale zrezygnowałam. Wybrałam coś, co lubiłam od dziecka, a więc rysowanie, malowanie, bo uznałam, że projektowanie wnętrz będzie doskonałym zajęciem po zakończeniu kariery sportowej. Na razie jej nie kończę, jestem zawodniczką AZS-AWF Katowice i służę jako żołnierz zawodowy, dzięki czemu ciągle mam szansę uprawiania szermierki. Reprezentuję Polskę w zawodach sportowców wojskowych. W grudniu 2018 na takich mistrzostwach świata zdobyłam dwa brązowe medale – mówiła kilka miesięcy temu „Przeglądowi Sportowemu”.

Karierę, o której tu wspomina, miała zresztą bardzo owocną i da się o niej napisać znacznie więcej niż o jej politycznym doświadczeniu. Ba, uznać trzeba, że przez lata startów stała się jedną z najlepszych (o ile nie najlepszą) szpadzistek w naszej historii. Na koncie ma złoto mistrzostw świata i drużynowe mistrzostwo Europy. Ponadto na obu tych imprezach zdobywała też srebrne medale. A zaczęło się bardzo niepozornie – od szkolnego spotkania z trenerem Witoldem Słoniną i Lechem Koziejowskim, mistrzem olimpijskim. Podobno młoda Danusia była na tyle zauroczona nowym sportem, że z miejsca chciała spróbować walki na florety. Musiała jednak poczekać do pierwszego treningu. Pojechała na niego razem z przyjaciółmi i… spóźniła się tak, że na salę wpadła tuż przed końcem zajęć. Wsiadła bowiem do autobusu, który jechał w przeciwnym kierunku niż sala warszawskiej Legii, gdzie odbywały się ćwiczenia.

Reklama

Ale na kolejny trening już trafiła. I przy szermierce została. Tyle tylko, że zakochała się nie we florecie, a szpadzie. I to był strzał w dziesiątkę, choć początkowo nie było jej łatwo. – Była mocna konkurencja, rywalki o rok, dwa lata starsze. Zajmowałam miejsca blisko czołówki, ale nie udawało mi się stanąć na podium. W drużynie, którą tworzyłam z Hanią Cygan, brakowało nam trzeciej dobrej zawodniczki, więc i tu nie mieliśmy szans na zajęcie czołowych miejsc. Ale się nie załamywałam. Porażki mnie dopingowały do większej pracy – mówiła we wspomnianym wywiadzie.

Pracowała więc i zaczęła odnosić sukcesy. Pod koniec XX wieku zdobyła drużynowe mistrzostwo Polski, a indywidualnie wdarła się do światowej czołówki i… doznała kontuzji dłoni, która zahamowała jej rozwój. W 2004 roku znów jednak była na topie. W Krakowie została mistrzynią kraju. Tym razem solo. To było spore zaskoczenie. W czempionacie startowały bowiem zawodniczki znacznie bardziej doświadczone i utytułowane. Mimo jej sukcesu, to jednak gorsze na mistrzostwach rywalki, a nie Dmowska, pojechały na mistrzostwa Europy. Przyszła minister sportu musiała poczekać na swą wielką chwilę. Jednak tylko rok.

Ta przyszła bowiem na mistrzostwach świata w Lipsku. Jeszcze wcześniej zdołała zawitać na mistrzostwa Europy i zgarnąć drużynowo brązowy medal. Ale jej gwiazda rozbłysła w Niemczech. Zdobyła tam złoto, mimo że jeszcze przed mistrzostwami była szesnasta na świecie. W Lipsku wygrywała jednak stosunkowo łatwo z niemal wszystkimi rywalkami. Imponowała formą, wydawała się nie do zatrzymania. Finał miał jednak dramatyczny przebieg – Polka prowadziła już 11:9, ale Estonka Maarika Vosu wyrównała. Zadecydował dopiero „złoty punkt” w dogrywce. Ten zdobyła Polka. Została drugą mistrzynią świata w szpadzie w historii Polski. Pierwszą – równe dziesięć lat wcześniej – była Joanna Jakimiuk.

Ale z tej dwójki to Dmowska-Andrzejuk odnosiła większe sukcesy, choć na kolejne musiała poczekać kilka lat. Ostatecznie dwa sezony – 2009 i 2010 – okazały się dla niej wspaniałe. W tym pierwszym drużynowo została wicemistrzynią świata i Europy (a mało brakowało, by zdobyła też kolejny indywidualny medal MŚ). W drugim dołożyła kolejne srebro z mistrzostw Starego Kontynentu. Z drużyny dobrze pamięta ją Ewa Trzebińska, wówczas dopiero do niej wchodząca wchodząca (pod panieńskim nazwiskiem Nelip), która nam o tym opowiada.

– Byłyśmy w jednej ekipie przez wiele lat. Danuśka była świetną zawodniczką, bardzo utalentowaną. Bardzo dobrze mi się z nią trenowało i startowało, sporo się od niej nauczyłam. Kiedy wchodziłam do kadry, ona była w niej od dawna, a ja byłam jedną z młodszych zawodniczek. Osiągałyśmy razem wspaniałe sukcesy. To były lata ciężkiej pracy, ale też bardzo dobrych wyników. Lata 2009 i 2010 były wspaniałe, zdobywałyśmy medale mistrzostw, wygrałyśmy kilka Pucharów Świata po drodze. Świetne sezony. 

W zawodniczym CV Danuty Dmowskiej-Andrzejuk brak tylko największej imprezy – igrzysk olimpijskich. Z różnych przyczyn nigdy nie udało jej się na nich wystartować. W 2004 roku jeszcze nie było jej w kadrze, w 2008 mogła co najwyżej świętować srebrny medal męża, Roberta Andrzejuka, zdobyty w drużynie, a w 2012 ekipa szpadzistek odpadła w kwalifikacjach przez kontuzje – jej i Magdaleny Piekarskiej. Teraz zadaniem Dmowskiej-Andrzejuk będzie zadbanie o to, by na igrzyskach zawodników i zawodniczek z naszego kraju pojawiało się jak najwięcej i odnosili jak największe sukcesy.

Reklama

Pytanie brzmi jednak: czy uda jej się to zrobić? Po oczach uderza bowiem wspomniany brak doświadczenia. Nieoficjalnie wiemy też, że w samym środowisku szermierczym wszyscy są w szoku, bowiem tak jak pisaliśmy Dmowska-Andrzejuk wcześniej z polityką nie miała nic wspólnego. Ba, tak naprawdę nigdzie wcześniej nie pracowała. Jej kandydatura jest więc wielką niespodzianką, ale osoba związana z szermierką na takim stanowisku to nie nowość – wystarczy wspomnieć, że we Francji tę funkcję pełniła Laura Flessel-Colovic, w Rosji Paweł Kołobkow, a na Węgrzech Pal Schmitt był nawet prezydentem. W dodatku przewodniczącym MKOl-u jest inny były szermierz, Thomas Bach.

– Przedstawiam Państwu kandydatkę na urząd Ministra Sportu. Utytułowana szpadzistka, silna i zdecydowana kobieta sukcesu, błyskotliwa rozmówczyni. Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że Danuta Dmowska-Andrzejuk jak mało kto ma złote ręce do sportu. I oby tak pozostało! Cieszę się, że będziemy mogli współpracować w ramach Rady Ministrów – napisał na swoim Facebooku premier Mateusz Morawiecki.

Można mieć więc nadzieję, że kontakty oraz doświadczenie wyniesione ze świata sportu i obycie w międzynarodowym towarzystwie, jakie posiada Dmowska-Andrzejuk, okażą się wystarczające do tego, by Ministerstwo Sportu nadal kojarzyło się nam pozytywnie. Zastąpienie na stanowisku Witolda Bańki będzie jednak wyzwaniem ogromnym. Czy była szpadzistka podoła? Przekonamy się w najbliższym czasie.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...