W niedzielę widzów meczu Łódzkiego Klubu Sportowego z Cracovią powitał – nomen omen – budujący obraz. Na wale, który do tej pory stanowił obiekt szyderstw piłkarskiej Polski, ustawiono żurawia, a wokół niego rozsypano sporo różnych materiałów budowlanych. Obiekt ŁKS-u przestaje przypominać amfiteatr, a zaczyna pełnoprawny plac budowy, co zwiastuje, że wymarzone cztery trybuny to już kwestia raczej miesięcy niż dekad. Mamy nadzieję, że budowlańcy będą się streszczać – więcej miejsc przy al. Unii 2 jest bowiem potrzebnych na przedwczoraj.
Szczerze: mieliśmy spore wątpliwości i obawy, co do frekwencji na meczu ŁKS-u. Gdy na Zagłębiu Lubin wiał halny, a i na innych stadionach kibice przyszli w dość skromnych liczbach, na ŁKS-ie spodziewaliśmy się totalnej pustki.
Drużyna w kryzysie. Grudzień. Przyjeżdża rozpędzona Cracovia, prawdopodobnie po trzy punkty. ŁKS betonuje dno tabeli, ale co gorsza – już nie tylko fatalnie punktuje, ale i fatalnie wygląda, bo tak trzeba określić drugą połowę meczu z Lechią Gdańsk. Tego samego dnia zresztą grała również inna sekcja ŁKS-u – mistrzynie Polski, siatkarki, świeżo po swoim drugim zwycięstwie w Lidze Mistrzów. Wymówek, by zamiast spotkania z “Pasami” wybrać coś innego – fotel, kanapę, knajpę albo nawet występ innej drużyny tego samego klubu – było aż nadto.
Tymczasem ŁKS znów wyprzedał komplet wejściówek. Klub podał, że spotkanie obejrzało z trybun 5160 widzów, z czego kilkudziesięciu stanowili wpuszczeni na sektory gospodarzy fani Cracovii. To był dziewiąty ligowy mecz ŁKS-u przy al. Unii 2 i… dziewiąty komplet.
Średnia widzów według Ekstrastats, bodaj najpewniejszego źródła zestawiającego piłkarskie frekwencje, wynosi na trybunie w Łodzi 5267 widzów – ta “górka” nad kompletem stanowi jeszcze pozostałość z pierwszej części sezonu, gdy za jedną z bramek ustawiono tymczasowy sektor gości. Naturalnie ełkaesiacy mają problem, by przebić się ze swoim frekwencyjnym sukcesem, bo za miedzą, w drugoligowym Widzewie, prawie 17 tysięcy widzów jest obecnych na każdym meczu. Z drugiej strony – ŁKS posiadając tylko jedną trybunę oraz cały stos sportowych problemów po raz dziewiąty wyprzedał cały obiekt.
Sporą robotę wykonał tu na pewno niezły wynik karnetowy. Przed sezonem wejściówki na 15 domowych spotkań zakupiło przeszło 4 tysiące kibiców, czyli praktycznie 80% stadionu zapełniło się przed pierwszym gwizdkiem. Klub zresztą dodał od razu opcję nieodpłatnego “zwalniania” swojego miejsca, świetnie funkcjonującą na Widzewie. Dzięki temu praktycznie co mecz około 200 nieobecnych karnetowców pozwala ŁKS-owi zarobić na kolejnych 200 sprzedanych biletach.
Jakie to istotne – udowodnił pucharowy mecz z Górnikiem Zabrze, w samym środku kryzysu. Tego spotkania karnet nie obejmował i na trybunach zjawiło się tylko 2700 widzów. Choć przyznajemy – to i tak więcej, niż na Zagłębiu w weekend.
Z drugiej strony – ŁKS to po prostu solidna kibicowska firma. Na ubiegłotygodniowy mecz z Lechią Gdańsk wybrała się licząca ponad 900 osób wycieczka z Łodzi, która stanowiła 12% wszystkich widzów na stadionie (lechistów przyszło 6700). Do upragnionego wyniku – kompletu w każdym ekstraklasowym meczu jesieni 2019 – brakuje im już tylko wyprzedania meczu z Wisłą Kraków. Po zwycięstwie nad Cracovią i w świetle sytuacji w tabeli – to powinna być formalność.
Operatorzy dźwigów, panowie budowlańcy – proszę się streszczać z tą budową. Zwłaszcza, że w przypadku ewentualnego spadku z frekwencją może nie być już tak kolorowo.
Fot. Newspix