Miał w Lechu pensję dziesięć razy mniejszą niż Arboleda. Franz Smuda wolał Frankowskiego, ostatecznie szukał Lewemu miejsca na skrzydle, bo na dziewiątce musiał grać Rengifo. Ostatecznie, by obejrzeć spokojnie Roberta, incognito na jeden z meczów Ekstraklasy poszedł Jurgen Klopp, normalnie kupując bilet.
To stąd, z Lecha Poznań, Robert Lewandowski poszedł w wielki piłkarski świat. To tu okrzepł w profesjonalnym graniu. Nie odbyło się to bezproblemowo, trudno powiedzieć, by wielu spodziewało się jak wielkiego formatu będzie graczem, ale zdecydowanie to już tutaj prezentował cechy, które finalnie na szczyt go wprowadziły.
***
NIGDY NIE BĘDZIE TAKIEGO LATA
“Ludzie, zejdźcie na ziemię. Koleś zagrał JEDEN dobry sezon w drugiej lidze polskiej, a zrobiono z niego gwiazdę na miarę młodych zawodników Barcelony”. “Kucharski zawsze będzie miał Legię w sercu i wie, że Lewy w takiej drużynie jak Legia by sobie nie pograł, więc sprzedał go do słabiutkiego Lecha”.
Nie tylko takie komentarze można dziś odkopać po transferze Lewandowskiego do Lecha, więcej jest tych pozytywnych, ale owszem – Franek Smuda nie był jedynym sceptykiem co do talentu przyszłego rekordzisty meczów w reprezentacji Polski.
Smuda od tamtej pory wielokrotnie odżegnywał się od wątpliwości, mówił, że od razu chciał Lewego, najchętniej prosto do samochodu, którym wracał z Pruszkowa. Niemniej, gdy się przyłoży ucho, to zdaje się, że coś jest jednak na rzeczy.
Po pierwsze, Smuda był zakochany w Hernanie Rengifo. Po drugie, chciał Tomasza Frankowskiego, szukającego gruntu pod nogami po Wolverhampton.
Maciej Henszel, wówczas dziennikarz “Faktu” i “Przeglądu Sportowego”, dziś rzecznik prasowy “Kolejorza”: – Słynna anegdota z Franzem, który pojechał obserwować Lewego, a potem chciał zwrotu za paliwo. Słyszałem ją z ust dwóch osób, i to wtedy, nie gdzieś po latach. Moim zdaniem to prawdziwa historia. Franz w ogóle w tamtych czasach kręcił nosem na piłkarzy, którzy nie byli z jego nadania. Tak było z Semirem, tak było z Lewym. Tymczasem właśnie wtedy Andrzej Czyżniewski budował dział skautingu, miał swoich ludzi obserwujących pierwszą ligę, miał swoich ludzi na Bałkanach, gdzieś nie z doskoku, tylko na stałe.
Radosław Nawrot, od lat piszący o Lechu w “Gazecie Wyborczej”: – Franz zaprzecza, mówi, że to bzdury, ale Smuda był człowiekiem szybko i radykalnie oceniającym zawodników. Jest słynne zdanie o schodach. Gdy przyszedł do Lecha Bułgar Kristian Dobrew, nie chciało mu się pójść zobaczyć go na treningu. Inna rzecz, że później dość szybko Smuda zmienił na temat Lewandowskiego zdanie.
O Lewandowskiego zabiegało pół ligi. Które pół – dziś ciężko stwierdzić, pewniki są dwa: na pewno nie Legia, która rękami Mirosława Trzeciaka postawiła na Arruabarrenę. Na pewno do końca w grze była Cracovia, która wyrównała ofertę transferową Lecha – 380 tysięcy euro – a wtedy Znicz dał Lewemu wolną rękę.
Ten postawił na Kolejorza, choć możliwe, że w Krakowie miałby większe pieniądze. Przyczyn było kilka: po pierwsze, Lech miał większe perspektywy, był lepszy sportowo. Po drugie, warto zwrócić uwagę, że Cezary Kucharski, ówczesny menadżer Lewandowskiego, miał wcześniej zatargi z profesorem Filipiakiem, nie zapłacono mu prowizji za transfer Przemysława Kuliga.
Na pewno Lech też przodował w obserwacjach Lewandowskiego. Nie ma głupich, jak młody napastnik wygrywa klasyfikację strzelców pierwszej ligi, to wiadomo, że w Ekstraklasie zrobi się zamieszanie. Ale tak świętej pamięci Andrzej Czyżniewski mówił Weszło o transferze Lewandowskiego:
Lewandowskiego obserwowaliśmy już dwa lata temu. Osobiście oglądałem go w meczu przeciwko Ceramice Paradyż. Najlepiej w Zniczu grał wtedy Radosław Majewski, którego też chcieliśmy pozyskać. Ale tydzień po tym spotkaniu Groclin grał w Pucharze Polski przeciwko Zniczowi. No i niestety, od razu na miejscu wzięli chłopaka i podpisali z nim umowę, wiedząc, że i my jesteśmy nim zainteresowani. Chociaż może wyszło mu to na dobre – wtedy druga linia w Amice była bardzo silna i przy Murawskim, Bartczaku i Semirze mógłby za dużo się nie nagrać. A co do Lewandowskiego… Śledziliśmy każdy jego ruch. Chcieliśmy go nawet pozyskać dużo wcześniej, ale nie wyrażał na to zgody prezes Znicza. I wiedział co robi, bo wartość tego napastnika stale rosła. Aż doszło do tego, że zaczęło walczyć o tego chłopaka większość klubów.
Trzeba tu podkreślić jedno: tak jak Marek Śledź kładł fundamenty pod akademię Lecha, tak Andrzej Czyżniewski kładł fundamenty pod skauting Lecha. Dziś działa on mocno jako tako, ale wtedy?
Lato 2008 to prawdopodobnie najlepsze okienko transferowe XXI wieku w Ekstraklasie, licząc dowolny klub. Lech sprowadził wtedy Roberta Lewandowskiego, Semira Stilicia, Manuela Arboledę, Sławomira Peszkę, Tomasza Bandrowskiego, Ivana Turinę.
To było okienko, które stworzyło tamtego Lecha, dodano kilka – bez mała – gwiazd w kilka tygodni, a przecież to już był niezły zespół z piłkarzami takimi jak Djurdjević, Murawski, Injac, Henriquez, Wilk, Wojtkowiak, Bosacki, Kotorowski i innymi, którzy potem zostawili swój ślad w pucharach.
Kolejorz wydał około dwóch milionów euro. W tym samym czasie Legia wydała porównywalną kwotę na Iwańskiego, Gizę, Arruabarrenę, Descargę, Tito, Kumbewa. Oczywiście żaden z tych transferów nie jest tak kosztowny, jak odpuszczenie Lewandowskiego, ale po prawdzie, Robert przyznawał nawet tamtej jesieni w wywiadach, że zwyczajnie nie chciał iść do Legii. Obawiał się, że tutaj trafiłby do Młodej Ekstraklasy, a to nie wchodziło w grę.
Jeszcze wymowne słowa Andrzeja Czyżniewskiego. Zobaczmy jak się mają do dzisiejszej rzeczywistości.
Polska myśl szkoleniowa – co to jest? Rąbaj, siekaj i uciekaj. Jak wyjazd – Boże Święty, może się uda nie stracić gola. Jak gramy u siebie – jakoś to będzie… Poza tym muszę dodać, że wiele talentów przepada nie u nas, ale zagranicą. Rodzice są zafascynowani, że ktoś z Zachodu przygląda się ich synowi. Wysyłają go. A potem chłopak wraca, bo nie przeszedł następnego etapu. Ale wcześniej przerwał szkołę i tak dalej… Ja chcę doprowadzić do sytuacji, w której każdy młody zawodnik w Polsce będzie chciał trafić nie do zachodniego klubu, tylko najpierw do Lecha, wiedząc, że to w nim zrobi się z niego gwiazdę.
Robert Lewandowski w tamtym historycznym zaciągu jest piłkarzem ważnym, ale nie najważniejszym. Kluczowi są Semir Stilić, reklamowany jako przyszła supergwiazda, a także Manuel Arboleda, którego do Wielkopolski ściąga Smuda, a Lech daje mu osławione 420 tysięcy euro rocznie.
Henszel: – Nie było nic takiego podniosłego w tym, że Lewandowski przychodzi do Lecha, z prostego powodu: przychodził piłkarz pierwszej ligi, dla większości kibiców gość anonimowy. Przemawiało to, że ustawia się po niego wiele klubów, że w grze jest Jagiellonia, Cracovia, a udało się. Bardziej jednak na wyobraźnię działał Arboleda.
Robert Lewandowski będzie zarabiał dwadzieścia tysięcy złotych miesięcznie, co oczywiście na początek, po Zniczu, jest kwotą, która w pełni młodego zadowala, nawet z nawiązką. Na dzień dobry przesiada się w Poznaniu z Fiata Bravo na Forda Focusa – przesiadka jest możliwa dzięki umowie Lecha z Fordem, Lewy z urzędu dostaje zniżkę.
Lewy tyle będzie zarabiał przez cały okres gry w Lechu, nawet prowadząc zespół do mistrzostwa, nawet grając w kadrze, nawet odrzucając ofertę z Szachtara, która z miejsca uczyniłaby go milionerem.
Świętując tytuł i króla strzelców, płacowo w Lechu będzie na szarym końcu.
UWAJAJ, UWAJAJ
Lewandowski jedzie na pierwszy obóz jako napastnik numer dwa, może nawet trzy. Pozycja Rengifo jest niepodważalna, jest też weteran Piotr Reiss. Dwudziestolatek trafia pod skrzydła Ivana Djurdjevicia.
Djurdjević: – Wyjeżdżałem z kraju mając dziewiętnaście lat i wiedziałem dobrze jak trudna potrafi być aklimatyzacja w nowym miejscu. Miałem ciężkie sytuacje, ale też ludzie mi w nich pomagali. Wychodzę z założenia, że skoro mi ktoś pomógł, to ja też powinienem wyciągnąć rękę. Jadąc na obóz w Austrii widziałem, że Lewy nie ma nikogo, z kim mógłby być w pokoju – zaoferowałem, że możemy mieszkać razem. Pomogłem mu w tej początkowej integracji, potem radził sobie już sam.
Tajemnicą pokoju Djuka-Lewandowski jest to, że młody Robert radził się starszego kolegi w sprawie… Ani. Ta przeprowadziła się z Robertem do Poznania, przeniosła się tutaj na studia.
Djurdjević: – Dużo rozmawialiśmy, a oni akurat pisali do siebie cały czas. Byłem już żonaty, czasem pytał, czy napisać jej raczej tak czy raczej tak, czasem pytał o jeszcze inne życiowe sprawy. On zawsze był otwarty na porady, słuchał ludzi, nie tylko w piłce.
Piotr Reiss wspomina, że Robertowi i Ani pomógł zorganizować się w Poznaniu: – Starałem się pomagać w aklimatyzacji, wiadomo, że im szybciej się odnajdzie, tym łatwiej mu będzie również na boisku. Pamiętam, że był wtedy cichym, skromnym, może nawet małomównym chłopakiem, to Ania była bardziej kontaktowa. Zapamiętam ich jako otwartą, sympatyczną parę.
Według Bartosza Bosackiego, Robert Lewandowski zaznaczył się już od pierwszego treningu, choć w wewnętrznych gierkach grał w drugiej drużynie.
– Nie nazwę tego spięciem, ale miał taką sytuację, w której walczył o piłkę z Manuelem Arboledą. Manuel generalnie przewracał i tratował wszystkich, a od Roberta się odbił, mimo, że Robert nie był wtedy takiej postury jak dzisiaj. Dla mnie to była informacja: o, ktoś ciekawy się pojawił. W następnych treningach i meczach pokazywał swoje umiejętności. Może nie był przez trenera Smudę tak wykorzystywany, jak mógł być, bo trener Smuda kombinował z Robertem na boku pomocy – w ataku niepodważalną pozycję miał Rengifo. Robert cierpiał na lewej stronie.
Ten trening wspominał Manuel Arboleda w wywiadzie, jaki Jakub Białek przeprowadził z Kolumbijczykiem przed mundialem w Rosji.
Arboleda: – Tylko raz udało mu się mnie przepchnąć. Stało się to na naszym pierwszym wspólnym treningu, na który przyszedłem po czteromiesięcznej pauzie. Mieliśmy gierkę 1 na 1 i chyba go nie doceniłem. Po zajęciach byłem niesamowicie zmęczony.
Wszyscy podkreślają, że jedna decyzja Smudy na pewno była kluczowa: to Smuda już na samym początku widząc fizyczną rywalizację Lewego z Arboledą, zdecydował, że od tej pory na treningach mają grać na siebie. Arboleda wówczas był w szczycie swoich możliwości. Bez cienia przesady, opierając się też na pucharach, można go nazwać europejskiej klasy defensorem, a siłowo to jeden z najmocniejszych piłkarzy ostatnich lat w Ekstraklasie. To, że Lewandowski mierzył się z nim praktycznie codziennie miało niebagatelne znaczenie, bezcenne. Arboleda każdy trening traktował równie poważnie co mecz, nie było zmiłuj.
Marcin Kikut: – Przy Arboledzie mógł się świetnie rozwinąć, pod wieloma kątami. Bywało bardzo ostro. Arboleda w Polsce był znany z tego, że miał ciężki charakter, to też odczuwał Robert, ale nie chował się za podwójną gardą, tylko reagował stanowczo, pokazując siłę swojej osobowości. Nie gryzł się też w język.
Ivan Djurdjević: – Smuda widział, jakie to są walki, co się działo, postanowił to wykorzystać, żeby wzmocnić Roberta.
Ponownie Bosacki: – Ciężko grało się przeciwko Robertowi na treningach. Ciężko go przepchnąć, bo oprócz siły, którą ma, można jeszcze zaobserwować bardzo dobrą koordynację, która w wielu sytuacjach mu pomaga być stabilnym zawodnikiem, mocno trzymającym się ziemi. Naprawdę ciężko go przepchać. Drugim piłkarzem, z którym miałem taki problem jeśli chodzi o zastawianie piłki i grę ciałem, był Zlatan Ibrahimović. Wtedy Robert był co prawda drobniejszy, ale ta jego budowa pokazywała, że to jest prawdziwy materiał na mocno zbudowanego sportowca.
Radosław Nawrot: – Na moich oczach doszło do bardzo mocnego starcia z Arboledą. Wystartowali do siebie jak koguty. Złapali się za koszulki. Ale to było dobre, bo Robert miał z kim każdego dnia rywalizować, tam był nie tylko Arboleda, szereg świetnych zawodników. Często sobie zadaję pytanie: czy jakby trafił do dzisiejszego Lecha, to Robert też by tak wystrzelił?
MOCNE WEJŚCIE
Sezon, w którym Lech zagra czterdzieści dziewięć meczów, Kolejorz zaczyna w Azerbejdżanie. Rywalem Chazar Lenkoran.
Idzie klasycznie, czyli źle, Kolejorz się męczy.
Lewy zaczyna na ławce. W ataku oczywiście Rengifo.
Robert podnosi się z ławki po zmianie stron, wchodzi za Bandrowskiego – Franz chce wzmocnić siłę ataku. Dżoker się sprawdza, Robert Lewandowski strzela swoją pierwszą ważną bramkę, dającą wyjazdowe 1:0, w praktyce zapewniającą spokojny rewanż.
Jaki jest ten pierwszy gol? To na pewno nie farfocel. Klasowe uderzenie. Ilu piłkarzy w lidze widzieliśmy, którzy w takiej sytuacją poprawiają, przyjmują – Lewy po prostu strzelił prosto do siatki, pewnym, mierzonym, mocnym uderzeniem.
Bramka nie będzie jedynym, co pokaże tego dnia Robert Lewandowski. Widać u niego pewność siebie, wiarę w umiejętności, wiarę niewybujałą, a opartą na konkretach.
W rewanżu z Chazarem znowu wejdzie z ławki, tym razem asystując przy golu Reissa na 4:1, a w kolejnym meczu strzeli jedną ze swoich najpiękniejszych bramek w karierze.
Ekstraklasowy debiut, mecz z GKS-em Bełchatów. Robert jak zwykle wówczas wchodzi w drugiej połowie, tym razem za Injaca – pięć minut po wejściu na boisku wita się z ligą golem piętą.
Bramka została ostatecznie wybrana trafieniem sezonu.
Nawrot: – Od tamtego meczu Franz cmokał na Roberta. Mówił, że to Piłkarz.
Robert Lewandowski w pierwszych pięciu kolejkach strzeli pięć bramek. W pucharach dwa razy pokłuje Grasshoppers, strzeli bramkę i zrobi asystę w jednym z najważniejszych meczów XXI wieku dla Lecha: z Austrią Wiedeń o fazę grupową Pucharu UEFA.
Przy pierwszej okazji na zgrupowanie kadry powoła go Leo Beenhakker, Robert strzelił gola z San Marino w debiucie. Bardziej wymowne jest, że dostanie 21 minut w arcyważnym meczu z Czechami, w którym dwa razy trafi Paweł Brożek.
Był niejeden młody polski snajper, który zaliczy wejście smoka, będzie miał papiery na duże granie, ale potem zniknie.
Ale Robert nigdy nie odleci.
Nic nie zawróci mu w głowie.
Djurdjević: – On nigdy nie tracił oka ze swojego celu. Był bardzo dojrzały na swój wiek. Zawsze pracował na siłowni, ciągle widziało się go ze sztangą. Kto go znał, ten wiedział, że w domu jeszcze wieczorami robił dodatkowe ćwiczenia. Wykorzystywał każdy moment, żeby się doskonalić.
Bosacki: – Zdarzają się zawodnicy, którzy nie robią tyle, ile należy. Robert był tym, który nie tylko tyle, ile należy, ale jeszcze dużo więcej niż należało. Dlatego jest w tym miejscu, gdzie jest. Robił to też wszystko z pojęciem, dzięki temu ani w Lechu, ani w Borussii, ani w Bayernie nigdy nie miał poważnych urazów, które by go eliminowały.
W Lechu była wówczas grupa kawalerska, która lubiła pójść w miasto. Robert wolał wrócić do domu, gdzie czekała Ania. Nie chodzi o to, że się izolował, bo tak nie było, to tu przecież poznał i zaprzyjaźnił się ze Sławkiem Peszką.
Kikut: – Każdy znał w szatni swój status prywatny, była grupa chłopaków, która miała partnerki, byli kawalerowie. Robert z automatu nie wkleił się w grupę kawalerów. Odróżniała go ta świadomość, dojrzałość. Był po tragedii życiowej i po porażce sportowej w Legii. To wszystko jakoś w sobie przepracował i go te wydarzenia wzmocniły. Nie był imprezowiczem, takim wówczas sztandarowym wizerunkiem młodego chłopaka, bo nie chodzi tu tylko o piłkarzy, którzy są młodymi ludźmi i mają prawo również do zabawy. Na pewno był wstrzemięźliwy, ale nie selekcjonował towarzystwa. Z kimś się trzymał bardziej, z kimś mniej, to naturalne, ale był dostępny dla każdego. Jeśli wychodziliśmy gdzieś razem na kolację, to był zawsze i na pewno nie siedział z boku popijając wodę z cytryną, zawsze miał jednak wszystko pod kontrolą.
Djurdjević: – Potrafił docenić to, co ma, sporo w życiu przeszedł, ale już jako nastolatek grał w seniorach. Uważam, że to mu bardzo pomogło, zderzył się szybko z prawdziwym graniem.
Henszel: – Zawsze mogłeś z nim pogadać. Mega skromny chłopak. Jak przyszła kadra, powołanie, było ciśnienie na robienie materiałów o nim, a on rozumiał media i ich rolę. Nie wiem, czy był ktoś, kto miał z nim problem. Tak samo jak szedł do Dortmundu. Inni, którzy odchodzili – zero rozmów, może potem złapałeś ich telefonicznie. Lewy jeszcze przyjechał na stadion pożegnać się ze wszystkimi, stanął też z nami.
Sam Lewandowski jesienią 2008 roku w Polska The Times mówił:
Nie mam zamiaru się zatrzymywać, tylko cały czas iść do przodu. Grać w coraz lepszych klubach i coraz lepiej spisywać się w kadrze. Jestem zadowolony z tego, co udało mi się osiągnąć od momentu przyjścia do Lecha, ale mogło być jeszcze lepiej. Ambicji i zaangażowania mi nie zabraknie. Alkohol? Nie przepadam za taką rozrywką. Nie lubię piwa, alkohol w ogóle mnie nie ciągnie. Nie należę do grupy zawodników, którzy stres rozładowują w taki sposób. Ja nie muszę się napić. Wolę odpocząć w domu, pograć na PlayStation albo spędzić czas z dziewczyną Anią.
GWIAZDA
Mimo znakomitej jesieni i pogłosek o pierwszych ciekawych ofertach, wciąż Lewandowski nie ma niepodważalnej pozycji w zespole. Jeszcze większe wrażenie zrobił Stilić, a jesienią otwarcie dyskutuje się, czy dostanie ofertę… z Arsenalu.
Henszel: – Były przekazy, że Arsenal mocno interesował się Stiliciem. To była gwiazda. Lewy i Peszko to byli ci dwaj w okienku, którzy wybitnie wypalili, natomiast byli jednak pierwszoligowcami.
Gdy przyjdzie do meczów z Udinese, Robert Lewandowski gra na skrzydle i ewentualnie ma schodzić do ataku. Miłość Smudy do Rengifo nie ma granic.
Wiosną Smuda przegra jednak nie tylko w pucharach, choć otwierała się szansa ograć Udine, ale co istotniejsze, przegra tytuł. Tak do dziś mówi się w Poznaniu o tamtym finiszu: to nie Wisła Kraków wygrała mistrza, to Lech go przegrał.
Lech 1 marca ma pięć punktów przewagi nad Wisłą.
Skończył sezon tracąc do Białej Gwiazdy pięć oczek, a przecież to był TAKI zespół, gdzie praktycznie każdy zawodnik tamtego zespołu byłby dziś gwiazdą Kolejorza.
Najzabawniejsze, że Lech nie przegrał wiosną żadnego spotkania. Aż osiem razy jednak remisował. W tym choćby z ŁKS-em Grzegorza Wesołowskiego, gdzie w składzie byli weterani Wyparło i Świerczewski, do tego Tadas Papeckys czy Rafał Kujawa. Lech uratował remis z łodzianami u siebie w doliczonym czasie gry. Musi zadowolić się ostatecznie tylko Pucharem Polski i bardzo udanym rajdem pucharowym. Mistrzostwo przechodzi mu koło nosa, choć zapewne jest wówczas najlepszą drużyną w kraju.
Smuda tłumaczył się krótką ławką, uznał, że nie dostał odpowiednich transferów, wiosną Stilić był też w dużo słabszej formie, a na nim Franz opierał granie. Prawda jest taka, że Lech miał wówczas szalony zespół, co w sumie dla wielu ekip Smudy jest dość sztandarowe: czasem grali piękne spotkania, czasem boksowali powyżej swojej wagi, czasem wspinali się na europejski poziom. Ale później, dla równowagi, męczyli się ze słabszym przeciwnikiem. Synonim chimeryczności.
Robert w końcówce strzelał jak najęty, nikt nie mógł mu nic zarzucić, został też najlepszym strzelcem Kolejorza. Zaczynał jako dżoker, ławkowicz, a ostatecznie zagrał w 48 meczach, opuszczając tylko mało istotny mecz z Piastem w Pucharze Polski.
Praktycznie zerowa potrzeba aklimatyzacji, żadnego spokojnego przyzwyczajania do większych obciążeń.
Latem pojawiają się pierwsze konkretne oferty. Najlepsza przychodzi ze strony Szachtara Donieck, a klub już sprawdził z sukcesem wschodni kierunek, bo do Rubina Kazań za kilka baniek właśnie poszedł Rafał Murawski. Ukraińcy oferują Lechowi około siedem milionów euro. Kosmiczne pieniądze, bo klub wcale nie stał wówczas finansowo tak mocno. Kolejorz chciałby tam sprzedać Roberta, ale Lewy stawia veto.
Jest zdecydowany iść do Niemiec, a jest oferta Borussii, która przyglądała się Lewemu od dawna.
Problem polega jednak na tym, że BVB może dać 2,5 miliona. Na to Lech nie może się zgodzić, dysproporcja finansowa jest zbyt duża. Obie strony zostają przy swoim, a nieubłaganie zbliża się kolejny sezon – Lewy zostaje, choć Kolejorz już próbował się zabezpieczyć na jego odejście, sprawdzając utarty szlak, czyli sprowadzając polskich snajperów z niższych lig: Krzysztofa Chrapka, autora osiemnastu bramek dla Podbeskidzia w pierwszej lidze, a także Tomasza Mikołajczaka, który trafił dwadzieścia jeden razy dla drugoligowej Nielby Wągrowiec.
Na stołku trenerskim Smudę zastępuje Jacek Zieliński, dla którego to wielka szansa, bo Lech ma w kraju wielką renomę, a Zieliński wcześniej z trofeów zdobył tylko Puchar Ekstraklasy. Jest kojarzony jako dobry trener, ale do mniejszych klubów.
Lech zaczyna sezon źle. Szybko zaczynają się głosy, że Kolejorz to dla Zielińskiego zbyt duży rozmiar kapelusza. W lidze Lech będzie w czołówce, ale raczej w okolicach piątego miejsca, przegra też prestiżowy mecz z Legią na Łazienkowskiej.
W Lidze Europy lepsze okazuje się Club Brugge. Brak fazy grupowej pucharów po tak znakomitym sezonie to duży cios dla klubu.
Największy dzwon przychodzi jednak w Stalowej Woli. Lech odpada z ostatnią drużyną pierwszej ligi. To koniec dla Rengifo.
Henszel: – W Stalowej Woli Lech przegrał po karnych. To był mecz taki z gatunku “borowiny ciechocińskie”. Jesienna pogoda, Lech grał w białych strojach, wszyscy umorusani. Rengifo wszedł na trzydzieści i bodaj Marek Pogorzelczyk później opowiadał, że Rengifo miał śnieżnobiałe getry i cały strój. Dobitny dowód, że przeszedł wokół meczu. Odesłali go do rezerw. Choć generalnie to było już powoli szukanie pretekstu, nie było już Franza, który by za nim stał.
Rengifo, też mający duży kontrakt, wkrótce wyjedzie. Lewy zostanie także na wiosnę, wciąż na swoim początkowym kontrakcie, co tylko będzie wzmagać chęć odejścia. Nie podkopie to jednak jego profesjonalizmu, wie, że jeśli ma mieć dobrą kartę przetargową, to, po prostu, musi strzelać.
I to robi.
W najważniejszych momentach.
Dość podobny bilans bramkowy miał w Lechu Artjoms Rudnevs, ale gdyby je ze sobą zestawić, znajdziemy bardzo ciekawe różnice. Robert nie miał ani jednego tak spektakularnego meczu, jak Łotysz z Juventusem. Ale w futbolu lepiej strzelać regularnie w małych dawkach, niż robić Salenkę. Gdy wgryźć się w statystyki obu, okazuje się, że Rudnevs częściej strzelał seriami, ładował trzy gole ŁKS-owi czy GKS-owi Bełchatów, albo trafiał bramki, które nie decydowały już o niczym. Lewandowski nieporównywalnie trafiał bramki kluczowe, które zmieniały wynik, często go przesądzały.
To idzie w parze z wzrostem znaczenia Lewego w zespole, nie tylko stricte boiskowo:
Bosacki: – Mimo młodego wieku, w różnych sytuacjach zabierał głos. Myślę, że zdawał sobie sprawę ze swojej wartości, nie chował uszu po sobie, tylko jak trzeba było to powiedział co myśli. Były ze 2-3 sytuacje, w których jako kapitan mieliśmy ostrzejsze rozmowy, nawet na boisku, inicjowane czy to przez jedną, czy drugą stronę. Potrafiliśmy sobie powiedzieć pewne rzeczy bez ogródek, ale to było dobre, korzystne, wręcz ważne, by móc szczerze powiedzieć co się myśli. Moim zdaniem to podejście do dziś u niego procentuje.
Nawrot: – Z Franzem też się czasem spierał, kłócił. Wiedział swoje. To gość, który ma swoje zdanie i nie boi się go wypowiedzieć, taki był zawsze.
Finisz Ekstraklasy sezonu 2009/10 to legenda. Znowu Wisła w grze, znowu Lech. Mariusz Jop strzela sławetnego samobója, a Lech, w przeciwieństwie do wcześniejszego sezonu, finiszuje perfekcyjnie, wygrywając pięć ostatnich meczów.
Przy siedmiu na dwanaście bramek Robert Lewandowski miał bezpośredni udział.
W najtrudniejszym meczu, wyjazdowym na bardzo mocny wówczas Ruch Chorzów, przesądził o tytule strzelając gola i asystując.
Wkład w tytuł był niezaprzeczalny, Lewandowski był najlepszym piłkarzem ligi, Lewandowski był motorem, Lewandowski był gwiazdą. Ale też nie tak, że wrzucił zespół na plecy i go zaniósł.
Nawrot: – Trudno nazwać Roberta jakąś legendą Lecha. W mojej ocenie kibice Lecha nie mają z nim tak emocjonalnych więzów. To nie jest Okoń ani ktoś w tym stylu. Po prostu zrobił swoje, ale to też tak, że był jednym z elementów – rzeczywiście wspaniale pasujących – do znakomitej drużyny Lecha. Tam co piłkarz, to świetny. Lewandowski się wyróżniał, ale nie aż tak. Był bardzo dobry, ale wśród co najmniej dobrych.
Z mistrzostwa długo się nie cieszy, jest jasne, że dalszy pobyt w Ekstraklasie nic mu nie da. Lech co prawda przedstawia ofertę, ma pomysł, ale Robert nie bierze tego pod uwagę.
Zainteresowanych jest trzech: Genoa, Blackburn i oczywiście BVB. Kwoty oscylują między 4,5 miliona a 5 milionów. Robert wciąż jest zdecydowany na Borussię.
Henszel: – Klopp był na meczu Legia – Lech, 1:1. Poszedł incognito na trybuny. Założył swoją słynną czapkę, kaptur do tego, kupił normalny bilet na Łazienkowskiej. Już wtedy, rok przed transferem, dał zielone światło, że koniecznie chce Roberta. Był już wtedy przekonany. Lewandowski stawiał sprawę na ostrzu noża, ale w Lechu pamiętali te siedem milionów od Szachtara.
Jego przenosiny to prawdziwy serial. To nie był czas, gdy zachodnie kluby tak chętnie przyjeżdżały do nas kupować graczy, to była wówczas jednak rzadkość. Lech chciał jak najwięcej zarobić, Niemcy chcieli Lewego, ale też się obawiali umoczyć za wiele, mając zresztą w pamięci, że niedawno szastanie forsy mało nie skończyło się dla nich bankructwem. Wśród historii krążących o tym znajdziemy pogłoski o tym, jak Robert miał podrzeć propozycję nowego kontraktu w gabinecie prezesów, jak trzaskał drzwiami, że nie będzie tego dłużej tolerować.
Do tego kwestia procentów z transferu, gdzie sprawa skończyła się w sądzie – według umowy, menadżer Roberta, Cezary Kucharski, a także sam piłkarz, mieli dostać dziewięć procent od kolejnych przenosin. W klubie najwyraźniej nie zakładano przy zawieraniu umowy, jak duże pieniądze będzie warte te dziewięć procent.
Tak czy siak transfer udało się w końcu dopiąć, a jeśli w piłce kluczowe jest wybieranie odpowiednich klubów, to determinacja by trafić do Dortmundu była jedną z najważniejszych kwestii w karierze Lewandowskiego.
Reiss: – Dortmund oglądał go bardzo często. Ta decyzja była przemyślana. Miał inne oferty, głównie ze Wschodu, dla klubu atrakcyjniejsze, ale BVB było idealnym wyborem: Jurgen Klopp, do tego fajny, młody, ciekawy zespół. Wybrał idealnie. Najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć.
Bosacki: – Oprócz umiejętności, miał trochę szczęścia, nie tylko w Lechu. Potrafił jednak z tego szczęścia korzystać. W BVB też miał mocnego konkurenta, Barriosa, który strzelał ponad 20 bramek. Barrios złapał kontuzję, Lewy wszedł i już tego miejsca nie oddał. Zawsze to podkreślam: sztuka znalezienia się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.
Djurdjević: – Na koniec dałem mu słownik polsko-niemiecki. Przyjął to bardzo fajnie. Powiedział: nic się nie martw. Ja tak szybko nie wrócę.
Nawrot: – Pamiętam ostatnią rozmowę z Robertem, gdy już było jasne, że idzie do Niemiec. Dzisiaj głupio to brzmi, ale wtedy pytałem go: czy ty sobie poradzisz w tych Niemczech? Czy to w ogóle dobry pomysł, czy nie za wcześnie? Nie znasz niemieckiego, czy to skok na głęboką wodę? Dziś to brzmi kuriozalnie, ale wtedy mówił, ze chce spróbować.
Robert po latach przyznawał, że sam nie był pewny, czy sobie poradzi. Nie wierzył też, że aż tak może się rozwinąć. Cierpiał na typowo polskie kompleksy, bo jak on, Polak, ma sobie poradzić w takim świecie – jego celem było, żeby móc tam zostać, nie musieć wracać do Polski. Bycie gwiazdą? To nie mieściło się w wyjściowej skali celów.
***
Nie boi się pan, że już niedługo każdy Pana ruch będzie śledzony?
Mam nadzieję, że tak nie będzie. W czasie meczów i na treningach jestem osobą publiczną, ale poza tym chcę mieć życie prywatne. Powinno ono należeć tylko do piłkarza. Wiem, że to może być trudne, ale przecież każdy musi mieć czas na odpoczynek i na spędzanie wolnego czasu w spokoju. Nie chciałbym, żeby każdy mój krok był śledzony.
Robert Lewandowski dla Polska The Times, 2008 rok.
***
“Ława murowana, a na wiosnę trybuny i szukanie nowego klubu. W Lechu był kimś, w BVB będzie przeciętniakiem”. “Pojechał podawać ręczniki przez cztery lata, a potem wróci do Polski za darmo”. “Frajerzy utopili parę baniek”. “Niech mu ławka ciepłą będzie”.
Wybrane komentarze z 90minut.pl po transferze Lewandowskiego do Borussii.
Wybrane, przyznam, skrajnie wybiórczo: nie jest z nami znowu tak źle. Większość, to życzenia powodzenia i odrobina wiary.
Leszek Milewski
Fot. NewsPix