Reklama

Reprezentacja, której wyszło na dobre odejście Zlatana

redakcja

Autor:redakcja

30 listopada 2019, 20:35 • 5 min czytania 0 komentarzy

Czerwiec 2016. Szwedzi odpadają z Euro w mizernym stylu: bez zwycięstwa w grupie, z tylko jedną strzeloną bramką. Zlatan Ibrahimović po raz kolejny nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom i ponieść swoich kolegów na plecach. Ogłasza zakończenie kariery reprezentacyjnej. Jeszcze wtedy nie wiadomo było, jak ta decyzja wpłynie na oblicze Szwedów.

Reprezentacja, której wyszło na dobre odejście Zlatana

Czy to szwedzki gwiazdor steruje okrętem, którego dziury są tak duże, że nic nie jest w stanie poprowadzić go do jakiegokolwiek sukcesu, nawet do wyjścia z grupy na dużym turnieju?

A może to on jest balastem, który blokuje kurs tej łajby?

Wielu wieszczyło wtedy szwedzkiej reprezentacji pogłębienie kryzysu. Skoro ze Zlatanem mistrzostwa Europy kończyły się na fazie grupowej zarówno w 2016 roku, jak i 2012, a jeszcze i 2008, skoro ostatnim mundialem był ten rozgrywany na niemieckich boiskach w 2006 roku…

To jak ta reprezentacja ma nawiązać do sukcesów sprzed lat, gdy odchodzi z niej bezsprzeczna gwiazda, autor 62 goli w 116 meczach?

Reklama

Szybko okazało się jednak, że drużyna jest w stanie funkcjonować bez Ibrahimovicia. Ba, więcej! Ona po prostu radzi sobie bez niego o niebo lepiej. Po dwóch mundialach oglądanych z perspektywy kanapy, Szwedzi wreszcie awansowali i to z nie byle jakiej grupy – to przez nich w ojczyźnie zostali jedni z większych nieobecnych, Holendrzy, to oni urwali wówczas trzy punkty późniejszym mistrzom świata, Francuzom.

Sam mundial? No cóż, nie będzie przesadą stwierdzenie, że Szwecję należy uznać za jedno z większych pozytywnych zaskoczeń turnieju. Wprawdzie to z nimi w grupie swoje jedyne zwycięstwo zanotowali Niemcy, ale i tak nie przeszkodziło to ekipie Janne Anderssona awansować z pierwszego miejsca, na co przełożyły się zwycięstwa z Meksykiem i Koreą Południową. 1/8? Pokonanie Szwajcarii w Sankt Petersburgu, po nudnym, ale do bólu pragmatycznym występie. Zatrzymali się dopiero w ćwierćfinale, w którym zmierzyli się z Anglikami, choć i w tym meczu tanio nie sprzedawali skóry.

Mundial Szwedzi mogli uznać za udany, zwłaszcza, że od 1994 roku nie zaszli na dużym turnieju tak daleko. Za wcześnie, by nawiązywać już do tamtej generacji, która potrafiła zakończyć mistrzostwa świata na pudle (konkretnie – na najniższym jego stopniu) i dotrzeć do półfinału mistrzostw Europy, ale jakieś wnioski można wyciągnąć – zaczęło rodzić się coś fajnego.

Eliminacje do przyszłorocznego Euro to tylko konsekwencja rozwoju tej drużyny. Nie trafili do łatwej grupy, w walce o awans trzeba było wykolegować choćby rosnących w oczach Norwegów czy Rumunów, którym z oczywistych przyczyn (współorganizacja turnieju) cholernie zależało na awansie. Oczywiście, bez gubienia punktów się nie obyło (porażka i remis z Hiszpanią, dwa remisy z Norwegią), ale koniec końców na kolejkę przed finiszem Szwecja przyklepała swój udział. I zrobiła to w naprawdę kozackim stylu – o awans biła się w Bukareszcie, a mimo to zmiażdżyła swojego rywala, czego nie do końca oddaje wynik. Skończyło się 2:0, a mogło znacznie wyżej, bo Rumunia wyglądała na ich tle jak przypadkowa drużyna.

W obecnej kadrze Szwedów nie ma postaci, których można porównywać ze statusem, jaki w światowej piłce wyrobili sobie gwiazdy ostatnich dekad – Ibrahimović, Larsson czy Ljungberg. Spośród całej drużyny, najbardziej wyróżniają się Victor Lindelöf i Emil Forsberg. Za pierwszego Manchester United wyłożył w 2017 roku 35 milionów euro, po tym jak Szwed dwa razy z rzędu sięgnął po mistrzostwo z Benfiką. I trudno uznać, by Anglicy wtopili, skoro Lindelöf nieprzerwanie stanowi o sile defensywy “Czerwonych Diabłów” i niedawno przedłużył swój kontrakt do 2024 roku. Forsberg? Jedna z perełek stajni RB Lipsk, do której trafił na dwa lata przed awansem a do Bundesligi, sam w tym awansie odegrał kluczową rolę, a później stał się rewelacją niemieckiej ligi, wykręcając w pierwszym sezonie aż 22 asysty (średnio gol lub ostatnie podanie co 78 minut!). Później jego liczby się pogorszyły, ale i tak szwedzki skrzydłowy wciąż odgrywa w klubie kluczową rolę.

Gdzie leży największy mankament tej drużyny? Prawdopodobnie tam, gdzie na mundialu – w linii ataku. Wówczas o gole dla żółto-niebieskich dbać mieli Ola Toivonen i Marcus Berg, lecz swoją grą przypominali dwie pałętające się pod nogami kłody. Dwa lata później sytuacja snajperów wygląda następująco:

Reklama

Marcus Berg – pięć goli w tym sezonie dla Krasnodaru.
Sebastian Andersson – siedem goli dla Unionu Berlin.
Robin Quaison – cztery gole dla FSV Mainz.
Alexander Isak – dwa gole dla Realu Sociedad.
John Guidetti – zero goli dla Deportivo Alaves.

Dramatu i tak nie ma, zwłaszcza porównując to z duetem Toivonen-Berg – jeden jechał na mistrzostwa bez żadnego gola w całym sezonie, drugi udał się na nie prosto z Emiratów, gdzie jednak nie gra się w poważną piłkę. Dla kilku Szwedów mistrzostwa Europy mogą być ostatnią szansą na ugranie czegoś większego z reprezentacją. Drużyna oparta jest o wspomnianego wcześniej 33-latka, Marcusa Berga, jej liderami wciąż są 34-letni Andreas Granqvist, jego rówieśnik Sebastian Larsson czy 32-letni Mikael Lustig. Niech jednak ani metryki, ani liczby was nie zwiodą – ze Szwedami naprawdę nie będzie łatwo.

A jak radzili sobie z nimi biało-czerwoni w ostatnich latach? Ujmijmy to delikatnie – gdybyśmy mieli wyciągać jakiekolwiek wnioski z przeszłości, moglibyśmy się pochlastać. Ale ostatni mecz rozegraliśmy z nimi aż piętnaście lat temu, więc fakty historyczne mają dziś co najwyżej rangę smutnej ciekawostki. Nasz bilans? Osiem zwycięstw na 26 prób. Ostatnie… w 1991 roku, gdy bramki strzelali Mirosław Trzeciak i Wojciech Kowalczyk. To Szwedzi dwukrotnie ograli nas w nieudanych eliminacjach do Euro 2000, to na nich trafiliśmy także przed Euro 2004 i – owszem, owszem – dwa razy dostaliśmy w mazak. Inna sprawa, że wtedy wyprzedziła nas w grupie także Łotwa.

A więc tak – mamy za co brać odwet, bo Szwecja urasta do rangi jednego z najmniej wygodnych przeciwników w historii reprezentacji Polski.

Jakiejś tam pikanterii dodaje temu meczowi rzecz jasna wątek historyczny.

No i – tak po prostu – to dla biało-czerwonych spore wyzwanie sportowe. Czy dało się wylosować lepiej? Pewnie się dało, ale dziś takie rozważanie nie ma sensu, skoro dało się też wylosować gorzej i na całe szczęście uniknęliśmy Portugalii. Szwedzi są jak najbardziej do ogarnia, choć z pewnością postawią trudne warunki. Nie ma co liczyć z ich strony na wielką piłkę, raczej na żelazną konsekwencję w defensywie i siłę fizyczną, której będziemy musieli się przeciwstawić. Gdybyśmy mieli określić ich status w europejskiej piłce, napisalibyśmy, że to górna półka spośród europejskich średniaków.

Czyli mniej więcej ta sama, na której znajdujemy się my. Ze Szwecją spotkamy się 23 czerwca w Dublinie. Będzie to nasz ostatni mecz w grupie. I pozostaje życzyć sobie, by był on tylko formalnością.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...