– Chcę grać. Czekam na zimę, za kilka tygodni agenci mają spotkanie z klubem, zobaczymy wtedy jakie będą kolejne kroki. Trener po debiucie powiedział, że dostanę jeszcze szansę, że podoba mu się moja etyka pracy, nastawienie, osobowość. W jakim wymiarze jednak będzie ta szansa – tego nie wiem, mogę tylko przekonać go na boisku. Navas jest i będzie numerem jeden, ale jak pewne kwestie się nie zmienią… Chcę zagrać 15-20 meczów, więc jeśli nie plan A, to plan B, czyli pewnie wypożyczenie – mówi Marcin Bułka, bramkarz Paris Saint-Germain i reprezentacji Polski U21.
Bułka opowiada m.in. o tym, że prawdziwe treningi bramkarskie rozpoczął w wieku czternastu lat. Jako szesnastolatek już trenował z Edenem Hazardem czy Thibaut Courtois. Zdradza też kulisy niedoszłego transferu do Legii. Mówi o genetyce, dziwnym pobycie w Chelsea, testach w Barcelonie, dobrych genach, rozmowie z Leszkiem Ojrzyńskim czy prośbach znajomych o koszulkę Neymara.
***
Rozmawialiśmy z jednym z twoich pierwszych trenerów, Marek Brzozowskim, mówił, że w sumie w polu byłeś lepszy.
Ja do czternastego roku życia więcej grałem w polu niż na bramce! W piątki grałem w roczniku 1999, a w soboty albo niedzielę stałem na bramce w roczniku o dwa lata starszym. Zdecydowanie bardziej cieszyła mnie gra w polu, strzelałem bramki, dobrze mi tam było. No ale najważniejsze z mojej perspektywy: mogłem grać dwa mecze w jeden weekend.
Stereotyp jest taki, że z tą bramkarską korbą trzeba się urodzić.
Z taką odwagą, żeby się rzucić pod nogi, nie patrząc, czy się coś straci? Być może, jest taki stereotyp, ale mimo wszystko to pozycja, gdzie bardzo mocno pracuje się głową, od niej zależy, czy interwencja jest udana, czy nie. To chyba nie jest wrodzone.
Pytamy, bo to jednak dość dziwne: zmiana pozycji nie z napastnika na lewego obrońcę, ale właściwie zmiana dyscypliny, bo przecież stanie między słupkami to coś zupełnie innego. Co cię do tego skłoniło? Perspektywa większej kariery?
Nie, nie patrzyłem na to w ten sposób, nie wiedziałem, że tutaj czeka mnie lepsza przyszłość. Po prostu byłem już w takim wieku, że musiałem na coś postawić, dalszy rozwój na bramce wymagał innych cech, niż podczas gry w polu. Wiesz, możesz używać rąk, to spora różnica. Nie zastanawiałem się wtedy, jakie to będzie mogło mieć konsekwencje. Na bramce stałem w starszym roczniku, który grał w dobrej lidze. Zasięg praktycznie na całe Mazowsze, my konkurowaliśmy o pierwsze miejsce z Polonią Warszawa, co dla takiej małej miejscowości jak moja było wydarzeniem. Tam lepiej mi szło pod tym względem, że osiągaliśmy dobre wyniki z mocnymi rywalami. W tym młodszym roczniku grałem, bo po prostu kochałem piłkę, zresztą co tu robić w weekend w Wyszogrodzie. W całym mieście jedna konsola, żadnych kafejek, gdzie można pograć na komputerze.
Fajnie jako bramkarz miałem pod tym względem, że z treningów nawet nie wracałem do domu, stawałem pod trzepakiem, który służył jako bramka, gdzie mogłem bronić kolejne strzały. Sto metrów do domu, ale się nie opłacało wracać, więc tylko rzucałem torbę pod trzepak i broniłem cały dzień. Może do tego doszło też trochę genów? Mój wujek stał na bramce, nieprofesjonalnie, ale bronił, dziadek też był bramkarzem, chyba w Legionovii. Wzrost mam za to po tacie.
Miałeś już wtedy więcej treningów bramkarskich?
Tak. Raz na miesiąc. To tak jak nauka języka obcego raz na dwa miesiące, za wiele tego się nie nauczysz w takim nieregularnym trybie. Faktycznie ściągnięto tam kogoś, kto gdzieś stał na bramce, więc robił raz na cztery tygodnie jakiś tam bramkarski trening, ale czasem nawet nie wiedziałem, kto to właściwie prowadzi. Starałem się z tego wyciągnąć jak najwięcej, no ale okazji wiele nie było.
W Legii miałbyś pewnie tych treningów bramkarskich więcej. Co wtedy nie wypaliło?
Byłem tam na testach, ale miałem jakieś dziesięć, może dwanaście lat. Być może potem były też jeszcze rozmowy z Legią, ale powiedzieć, że byłem tam “jedną nogą” mogę tylko o tamtych testach. Zresztą to nie była właściwie Legia, ale te “Młode Wilki”, jest jeszcze gdzieś na YouTubie mecz sparingowy, w którym ja tam bronię. Niestety, usłyszałem, że trochę słabo łapię. Pamiętam trenera, Radosława Boczka, trenerem bramkarzy był z kolei Arkadiusz Białostocki. Nie wiem, kto decydował, ale mam nadzieję, że trochę się już poprawiłem w tym łapaniu. Albo teraz po prostu mam lepsze rękawice z lepszym klejem.
Ostatecznie wylądowałeś w Escoli, głównie za sprawą trenera Brzozowskiego.
Tak, on dostał ofertę pracy w tej szkółce i już jako trener Escoli przyszedł do mnie do domu. Mówi: pojedź ze mną, spróbuj sobie, szkółka dopiero się otwiera. Podobało mi się, trenowałem prawie rok, wszystko było już zdecydowanie bardziej profesjonalne, ale nadal doskwierał mi brak treningów bramkarskich.
Nadal nie miałeś treningów bramkarskich?!
Tak, przez rok żadnych specjalnych treningów. Do dzisiaj się śmieję z moim chrzestnym, z którym najwięcej rozmawiam o piłce, że jestem trochę samoukiem, tych treningów specjalistycznych nie miałem w życiu za wiele. Natomiast już podczas tej pierwszej przygody z Escolą szło mi całkiem nieźle. Byłem w tym najstarszym roczniku, a dodatkowo też w grupie najbardziej utalentowanych. Wówczas Escola miała cztery lokalizacje, ja byłem na Tarchominie, były jeszcze Ursynów, Praga i Bemowo. Z tych czterech grup, czyli z około setki dzieciaków, zbierano reprezentację, która miala pojechać reprezentować Escolę na turnieju w Barcelonie. Ja tam się znalazłem i zaliczyłem pierwszy taki międzynarodowy turniej.
To kiedy ty właściwie zacząłeś regularnie trenować jako bramkarz?
Miałem jakieś czternaście, może nawet piętnaście lat. Z trenerem Chańskim w Escoli. Z nim już miałem zajęcia trzy razy w tygodniu, prowadzone regularnie i w profesjonalny sposób. Chociaż z trenerem Chańskim mam też wspomnienia szkolne, on poza pracą w Escoli był też w MZPN-ie. Ja się starałem wówczas o przyjęcie do gimnazjum, w którym trenował, razem ze mną dwudziestu bramkarzy. On mnie sklasyfikował gdzieś koło czternastego miejsca i nie zostałem przyjęty. Czasem się zastanawiam, gdzie ta trzynastka się podziewa. Trener Chański przeprowadzał wtedy testy sprawnościowe, bramkarskie i na ich podstawie układał całą grupę. Ja mogłem iść do jakiejś klasy C czy D, ale stwierdziłem, że to nie ma w takim układzie sensu. Spotkaliśmy się po dwóch-trzech latach w Escoli.
Pamiętał cię?
Tak. Bardzo fajne podejście, lubił pożartować, nigdy nie było na treningach sztywnej atmosfery. Przepracowałem z nim prawie trzy lata, no i musiałem zmienić klub.
Za drugim razem odchodząc z Escoli zmieniłeś klub na Chelsea, a za pierwszym?
MDK Płock, obecny Król Maciuś! W Wyszogrodzie się na mnie obrazili. To było trochę małomiasteczkowe myślenie, że po co ci ta Warszawa, tutaj też masz piłkę, to jest to samo. Prezes jeszcze mnie do Escoli nie chciał puścić, więc gdy już odszedłem, to nie chcieli mnie przyjąć z powrotem, gdy po roku mi się odwidziało. Jeździłem więc do Płocka. MDK to był konkurent Wisły, do której nie chciałem iść. Tu jednak też było tak sobie, głównie za sprawą odległości. Do Warszawy dojeżdżałem z trenerem Brzozowskim, on mnie przywoził, odwoził, czasem zresztą musiałem na niego trochę poczekać.
To słynne oczekiwanie, aż skończy wszystkie zajęcia.
Od 7 do 15 byłem w szkole, wracałem na pół godziny na obiad do domu, torba już spakowana dzień wcześniej i 15.30 ruszałem do Warszawy. O 17 mój trening, potem czekałem na trenera do 22, o północy wracałem do domu i o 7 znowu do szkoły. Trochę się najeździłem, na trasie do Warszawy mogę robić za nawigatora.
Do Płocka pewnie dojechać było trudniej?
Przez trzy miesiące praktycznie nie trenowałem. Przyjeżdżałem tylko na mecze, treningi miałem jedynie na WF-ie w szkole, bo nie miałem jak dojeżdżać do MDK. Dlatego tam też nie zagrzałem za długo miejsca, to trwało może pół roku, uznałem, że to bez sensu, bo chociaż w meczach szło mi całkiem dobrze, to bez codziennej pracy się nie rozwijałem. Wróciłem do Wyszogrodu, gdzie chyba minęła im złość na mnie, ale już nie do rocznika ’99, tylko sporo wyższego, chyba ’95. Grałem w środku pola, było sporo śmiechu, znów się po prostu dobrze bawiłem. Minęło 6 miesięcy i ponownie pojawił się trener Brzozowski. Powiedział, że w Warszawie tworzą coś zupełnie nowego, będzie mecz testowy pomiędzy tymi, którzy już są w Escoli, a potencjalnymi wzmocnieniami szkółki. Potem mieli to wymieszać i stworzyć z tych dwóch zespołów jedną drużynę. My, jako testowani, wygraliśmy wtedy z Escolą chyba 8:0, mnie się wtedy bardzo dobrze broniło, mimo że przez ostatni rok grałem w polu. Przyszedł taki Carlos, dyrektor Escoli, powiedział, że mam u nich miejsce. Trochę się zbuntowałem, powiedziałem, że już raz mi tutaj obiecywali świetne prowadzenie, a potem nie było nawet treningów bramkarskich. Pogadałem jednak z chrzestnym, który powiedział mi wprost: to ostatni dzwonek, jak teraz nie odejdę z Wyszogrodu, to już nie mam szans na poważną piłkę.
Może to była trochę bojaźń przed wyjazdem? W Wyszogrodzie mieliśmy sporo utalentowanych chłopaków, ale skończyło się patrolem chodników. Piwko, bar, chłopaki z niższej ligi zabierają ich na imprezy, presji żadnej nie ma, nikt od nich niczego nie wymaga. Pewnie bym tak samo patrolował, ale chrzestny wjechał wtedy na ambicję. – Nie pojedziesz do Warszawy, to będziesz grał w Pcimiu Dolnym. No to uznałem, że trzeba mu udowodnić.
Chwilę później trenowałeś już z zespołem z Ekstraklasy.
Leszek Ojrzyński prowadził wtedy zespół Górnika Zabrze, dostałem zaproszenie na testy jako 15-latek. Dla mnie bardzo duża sprawa, było sporo nerwów, nie wiedziałem, czego się tam spodziewać. Był tam trener Sławik, bardzo fajnie mnie przyjął. Pamiętam też rozmowę z samym Ojrzyńskim.
– Co ty byś chciał w życiu robić? Gdzie byś chciał grać?
Naoglądałem się wywiadów, chciałem jakoś dyplomatycznie odpowiedzieć.
– Chciałbym grać na najwyższym poziomie.
– No to jedź do Zakopanego, wyjdź w góry, będziesz miał bardzo wysoki poziom.
Ja czerwony na twarzy, uśmiechnąłem się tylko, powiedziałem, że tak zrobię, ale najpierw mam coś do zrobienia tutaj. Trenowałem chyba cztery razy z Ekstraklasą, raz z Centralną Ligą Juniorów, byli w miarę zadowoleni. Potem trener Ojrzyński wysłał skautów, żeby obejrzeli mnie w Warszawie i wtedy kontakt się urwał, pewnie dlatego, że nie byli ze mnie zadowoleni. Klasyczne: zadzwonimy do pana.
Ale ja nie mam telefonu?
Okej, okej! Trener Ojrzyński potem zresztą ze mną o tym rozmawiał, nie był zachwycony. “Mówią mi, że się bramkarz nie nadaje, a on rok później do Chelsea jedzie”.
W Legii się nie udało, w Górniku się nie udało, dobrze że się to zaproszenie z Barcelony pojawiło!
Kiedy ten Górnik nie wypalił, prezes Wilczyński zapewniał mnie, żebym dalej sumiennie pracował, a zaraz będę mieć kolejną okazję, by się pokazać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem o co chodzi, dopiero trener Chański na obozie mi powiedział: jutro przyjeżdżają cię oglądać. Już nie z Górnika, ale z Barcelony. W ogóle to do mnie nie docierało, gdzie z Barcelony do Rybnika oglądać mnie, z Wyszogrodu. Trener Chański zrobił trochę treningów pode mnie, przyjechał bodajże szef departamentu skautingu bramkarzy. Pierwszy trening – tylko oglądał. Drugi trening – już poprowadził, sprawdził jak gram nogą, jak wznawiam. Dał mi trochę rad – nie ustawiaj piłki z prawej czy z lewej strony pola bramkowego, postaw na środku, nie zdradzaj przeciwnikowi, w którą stronę będziesz grał. Zaplanowane były dwa mecze sparingowe, ale ponieważ ten człowiek z Barcelony się spieszył, zorganizowano jeszcze trzeci, żeby mógł mnie zobaczyć w dwóch spotkaniach, zanim wróci do Katalonii.
To był chyba Ruch Chorzów, albo Górnik Zabrze, dobrze nie pamiętam, wygrywaliśmy chyba 3:0, więc mówię do kumpla z obrony: ty, weź zrób karnego, to obronię. On mnie wyśmiał, ale jakoś tak się mecz ułożył, że faktycznie zrobił jedenastkę, a ja faktycznie obroniłem. Następny też zagraliśmy na zero z tyłu, trener Chański mi potem powiedział, że ten skaut cały czas na telefonie siedział, czyli że raczej wpadłem w oko.
Do walki stanęła Chelsea.
Kilka dni przed wylotem do Barcelony przyleciał do mnie Hilario, ówczesny skaut bramkarzy w Chelsea. 15 minut pierwszego treningu, na którym był… Trzy dyski mi wypadły. Od razu pojechałem do szpitala, dużo nerwów, nie mogłem się nawet ruszyć, co dopiero mówić o graniu w piłkę. Ogarnięto mi jakiegoś masażystę, prawdziwego magika, który jakoś mnie poskładał, żebym spokojnie poleciał do Barcelony, ale trenowałem na środkach przeciwbólowych. Trafiłem w takim ciekawym okresie, bo tuż przed Młodzieżową Ligą Mistrzów, Barcelona grała bodajże z Anderlechtem. Było tam mnóstwo dziennikarzy, którzy oglądali ostatni trening, akurat wypadło, że strzelecki. Broniłem wszystko, więc następnego dnia coś tam się znalazło i w Mundo Deportivo, i jeszcze w innych tamtejszych gazetach. Potem potrenowałem trochę ze starszym rocznikiem, raz z Barceloną B, no i wydawało się, że będą mnie chcieli zabrać na dłuższe testy. Równolegle zaprosiła mnie Chelsea i miałem porównanie pomiędzy tymi klubami.
W Londynie trenowałem z pierwszym zespołem, rozmawiał ze mną bezpośednio Guus Hiddink, Hilario rozmawiał ze mną wiele razy, byłem z nim i z moją mamą na kolacji. Czułem, że tam naprawdę się mną interesują i naprawdę wiążą ze mną jakieś plany.
Nie miałeś żadnej bariery językowej?
Nie, nawet jak ten angielski nie był idealny, to po prostu nie bałem się mówić, to jest najważniejsze. Niektórzy boją się zrobić błąd, ja takiej blokady nie miałem. Hiddink też nie używał jakichś trudnych słów, wszystko zrozumiałem. Zacząłem się wahać, zwłaszcza, że od dziecka marzyłem o grze w Anglii.
Klub nie naciskał na transfer do Barcelony?
Na pewno woleliby, żebym przeszedł do klubu, z którym współpracują. Dla szkółki to byłby wyraz, że na tej linii są możliwe transfery, ale nikt nie mógł podjąć decyzji za mnie. Powiedziałem, że ja chcę Londyn i tyle.
Dla 16-latka to chyba najgorsza rzecz jaka może się zdarzyć: wybierać między Barceloną a Chelsea, bo oba kluby chcą cię widzieć u siebie.
(śmiech) Nie no, nie grzałem się tym, może to też zasługa ludzi, którzy byli wokół mnie. To na pewno była bardzo ważna decyzja, zwłaszcza, że wiązała się z wyjazdem daleko od domu. W Londynie nauczyłem się życia, mieliśmy dużo ułatwień, ale nie było wokół mnie żadnego Polaka. Początek był ciężki, trochę tęsknoty za domem, za kimś, z kim mogłem pogadać. Byłem w rodzinie zastępczej, którą zresztą mi pokazano jeszcze przed podpisaniem umowy. Bardzo duży dom, do tego Szwed, Anglik i Szwajcar z Chelsea. Pełne multi-kulti, Londyn. Musiałem się nauczyć takich normalnych, życiowych rzeczy, których w domu jeszcze nie było potrzeby się uczyć.
No dobra, ale naprawdę nie było takiego szoku, że wychodzisz na trening z Hazardem, chociaż trzy lata wcześniej przez parę miesięcy nie grałeś w piłkę?
Teraz łatwiej się o tym opowiada i to brzmi banalnie, ale to była po prostu ciężka praca w Escoli, dużo wyrzeczeń, rutyna. Znajomy się ze mnie śmiał – dwa lata temu stałeś pod szlabanem w Barcelonie patrząc, jak gwiazdy wjeżdżają na trening, a teraz bronisz z Neymarem w drużynie. Ta droga z dystansu wygląda na krótką, ale w praktyce była pełna wyrzeczeń, zamiast jakichś dyskotek szkolnych czy innych zajęć, cały czas treningi, dzień w dzień, bez przerwy, czasem zresztą zamiast obowiązków związanych ze szkołą.
Dużo osób pisze o koszulkę Neymara?
Parę było, “cześć, pamiętasz, chodziliśmy ze sobą do podstawówki”. Ale nie odlatywałem, miałem wokół siebie ludzi, którzy mi na to nie pozwolili.
A jaki jest plan na ciebie w Paryżu? Odszedłeś z Chelsea, bo nie realizowali waszych wspólnych ustaleń.
Nie ma w piłce czegoś takiego jak obietnice na gębę, więc my nie mieliśmy żadnych formalnych ustaleń. Ale faktycznie, umawialiśmy się na pewne rozwiązania, grałem we wszystkich sparingach, dużo lepiej niż się ode mnie spodziewano i chyba lepiej, niż ja sam się spodziewałem. Nie puszczono mnie na wypożyczenie, więc myślałem, że dostanę szansę. Czas mijał, szansy nie było, ja wobec tego zwlekałem z podpisaniem kontraktu. Uznałem, że to jest dobra sytuacja dla mnie, by jakoś to wszystko wykorzystać – siedem miesięcy do wygaśnięcia umowy, albo poprawią się moje warunki, albo poszukam innego klubu. Co 2-3 dni do mnie przychodzili i podpytywali, dlaczego jeszcze nie podpisałem, o co chodzi. W międzyczasie przyszedł Kepa. Młody bramkarz, rekord transferowy, już raczej przecież nigdzie nie pójdzie, pewnie zostanie na lata w Chelsea. Poza tym zniechęcała mnie trochę sytuacja innych wypożyczonych – co roku wyjeżdżało mnóstwo ludzi, a finalnie nikt nie dostawał po powrocie szansy w drużynie, to się zaczęło zmieniać dopiero teraz.
W Paris Saint Germain jest podobnie?
Jak dobrze trenujesz, jesteś młody, masz dobre nastawienie – nie ma problemu, żeby zagrać. Słyszałem, że gdy Kylian Mbappe się spóźnił dwie minuty na trening, usiadł na ławce.
A plan na ciebie w Paryżu? Raczej nie czekanie, aż Navas się spóźni na trening.
To musisz w Paryżu spytać, jaki mają na mnie plan!
To jaki ty masz plan na siebie w Paryżu?
Chcę grać. Czekam na zimę, za kilka tygodni agenci mają spotkanie z klubem, zobaczymy wtedy jakie będą kolejne kroki. Trener po debiucie powiedział, że dostanę jeszcze szansę, że podoba mu się moja etyka pracy, nastawienie, osobowość. W jakim wymiarze jednak będzie ta szansa – tego nie wiem, mogę tylko przekonać go na boisku. Navas jest i będzie numerem jeden, ale jak pewne kwestie się nie zmienią… Chcę zagrać 15-20 meczów, więc jeśli nie plan A, to plan B, czyli pewnie wypożyczenie.
Masz obok siebie przykład Kamila Grabary.
Ale też wielu innych bramkarzy, którzy rozwinęli się na wypożyczeniach. Trzeba pamiętać, że nie każdy jest Casillasem czy Donnarummą, że w wieku 20 lat ma 100 meczów w klasowym klubie. Ja chyba dość jasno zakomunikowałem, że chcę grać.
A ile jest w końcu warte 90 minut w PSG, na przykład w przeliczeniu na minuty w Ekstraklasie?
Sporo.
Zaskoczyło cię ściągnięcie Rico? Po tym debiucie ligowym pojawiła się nadzieja, że na stałe będziesz numerem dwa.
W PSG jest duże parcie na Ligę Mistrzów i to jest w pełni zrozumiałe. Miałem informację, że jestem rozważany w roli bramkarza numer dwa, ale w przypadku kontuzji Navasa wtedy zostawalibyśmy na mecze Champions League z dwoma młodymi bramkarzami. Powiedziano mi, że są spokojni o ewentualne występy w lidze, ale LM to jest zupełnie coś innego. Dlatego też pewnie przyjdzie czas na kolejny krok, mam nadzieję, że już niebawem.
I tak dość szybko zmieniłeś bronienie strzałów Macieja Korzyma na testach w Zabrzu na treningi z Mbappe.
Chyba mają podobne fryzury, nie?
rozmawiali JAKUB OLKIEWICZ i DAMIAN SMYK
fot. NewsPix