Byli ofensywni pomocnicy (KLIK), to teraz najlepsi skrzydłowi w XXI wieku. Nie dzieliliśmy ich na prawą-lewą stronę, bo potrafią się zmienić i po sto razy w jednym meczu, nie ma co mieszać. Jak ktoś był dobry, to po prostu się tu znalazł. Odpowiedzmy więc na pytanie: kto robił największy wiatr?
Abdou Razack Traore
O matko, cóż to był za wariat! Raz, że świetny technicznie, co pozwalało mu wprawiać w osłupienie kolejnych obrońców czy oddawać takie strzały…
… ale też piłkarz pozytywnie zakręcony, bo kto nie pamięta jego próby bloku autu poprzez stanie na rękach? Jak to w ogóle brzmi!
Kluczowa postać Lechii, którą tak miło się wtedy za czasów Kafarskiego oglądało. W środku Nowak, Bajić, Surma, na skrzydłach Lukjanovs i Razack właśnie, no, tylko snajpera brakowało. Może wówczas byłyby te puchary w sezonie 10/11? Razack starał się ciągnąć Lechię, 12 bramek, ale wystarczającego wsparcia jednak nie dostał.
Po przygodzie w Gdańsku wyjechał do Turcji i tam nie przepadł, co też pozytywnie świadczy o jego klasie.
Prejuce Nakoulma
Silny, a przy tym szybki i zgrabny technicznie piłkarz. Górnik wyciągając go z Łęcznej trafił może i w dziesiątkę, bo Prejuce strzelił dla zabrzan 24 bramki, dorzucił 12 bramki i jeśli kogoś bano się szczególnie w tej drużynie, to właśnie jego. Szkoda, że nie sprawdziła go jakaś mocniejsza drużyna w naszych warunkach. Najpierw wyjechał, całkiem nieźle sobie radził w Turcji i we Francji, ale ostatnio jest na hamulcu ręcznym, wciąż nie ma klubu. Jego temat powrotu do Ekstraklasy wracał jak bumerang, niestety nic z tego nie wychodziło.
Cóż, pozostaje nam tylko wspominać ten folklor:
Szymon Pawłowski
Ostatnie lata trochę ciągną Szymona w dół, bo spadł z ligi i z Bruk-Betem, i z Zagłębiem Sosnowiec. Owszem, w obu tych ekipach był pewnie najlepszym piłkarzem, ale patrzysz w jego CV i widzisz spadki, a to zawsze nie jest najprzyjemniejszy widok.
Natomiast niech to nie przesłoni nam całości.
Bo też Pawłowski to dwukrotny mistrz Polski. Z Zagłębiem – jasne, rola epizodyczna, ale z Lechem? Nie ma to tamto, gdyby Pawłowskiego zabrakło, Kolejorz nie zrobiłby majstra. Dziewięć goli, dziesięć asyst i FENOMENALNA runda finałowa.
3:0 ze Śląskiem? Pawłowski trafia dwa razy i dorzuca ostatnie podanie.
2:1 na Lechii? Pawłowski trafia.
1:0 z Pogonią? Asysta.
6:1 z Górnikiem? Hattrick asyst i bramka.
Po tym poznaje się liderów, że właśnie w takich momentach potrafią wziąć odpowiedzialność na swoje barki i Pawłowski w tamtej chwili liderem Lecha z pewnością był. Jego balans ciałem, zejście do środka i uderzenie po długim to była wówczas klasyka gatunku.
Ciekawy piłkarz, nieco niespełniony, w wieku 33 lat gra już na zapleczu, w kadrze nie błysnął, ale wart docenienia.
Flavio Paixao
W tym sezonie raczej zapewni sobie tytuł najskuteczniejszego obcokrajowca w historii Ekstraklasy i długo nikt mu tego tytułu nie odbierze, bo grająca konkurencja ma daleko (a taki Angulo wyhamował), natomiast jak przyjeżdża młody zagraniczniak i dobrze wypada, to zaraz wyjeżdża. Flavio trafił do Polski na koniec kariery, po tym, jak super reklamę zrobił mu Marco i nie będzie specjalnie ryzykownym twierdzenie, że Flavio przegonił brata pod względem marki na polskiej ziemi.
Na pewno w historii Lechii będzie miał swoje miejsce na stałe, bo upodobał sobie strzelanie goli w derbach Trójmiasta. Strzelił ostatnio, ale potrafił też dawać zwycięskie bramki w Gdyni (sezon 17/18) czy Gdańsku (rozgrywki 18/19). Sobieraj, rywal zza między, nazywał go siostrą i do dzisiaj powinno być mu głupio z tego powodu.
35 lat. To już sporo na liczniku, nic dziwnego, że Piotr Stokowiec powoli zjeżdża z Portugalczykiem do bazy, ale swoje Flavio w Ekstraklasie zrobił. Wystarczająco, by znaleźć się w dziesiątce.
Jakub Błaszczykowski
Nie grał w Wiśle długo z wiadomych przyczyn – jego ogromny talent nie pozwolił mu zagrzać miejsca w polskiej lidze na więcej niż dwa i pół sezonu. Natomiast i tak pokazał przez ten czas, jak wybitnym może być piłkarzem (i później rzeczywiście się nim stał).
Rajd z Feyenoordem i patelnia do Brożka.
Rajd z Legią zakończony golem Paulisty.
Gra z kontuzją przeciwko Panathinaikosowi i wygrana 3:1, również dzięki świetnej postawie Kuby.
Musiał odejść do dużego klubu i zrobić w nim karierę. Zrobił. Musiał wrócić. Wrócił. Ale też pewnie nie spodziewał się, że wróci w takich okolicznościach, gdy będzie trzeba Białą Gwiazdę ratować i to nie przed brakiem mistrzostwa czy czegoś w tym rodzaju, ale przed upadkiem.
– To dla mnie wielki dzień, cieszę się, że mogłem tutaj wrócić, że znowu będę miał przyjemność i zaszczyt zakładać koszulkę Wisły. Mam nadzieję, że dostarczę sobie i kibicom dużo satysfakcji i będziemy razem na tym stadionie przeżywać wiele wspaniałych chwil, że po tych wszystkich zawirowaniach, jakie przeżywał ten klub, znowu dla niego zaświeci słońce, tak jak dzisiaj.
Sportowo wciąż daje radę, jeśli tylko zdrowie pozwala, jest jednym z lepszych piłkarzy tej ligi.
Sławomir Peszko
Wiadomo: sporo historii niekoniecznie związanych ze sportem można Sławkowi przyklepać. Głupie czerwone kartki, memiczna wręcz sympatia do alkoholu, incydent z lalką ubraną w barwy Arki. No, sami wiecie, moglibyśmy wymieniać i wymieniać, ale to nie czas i miejsce.
Bo też lista zasług Peszki związanych z futbolem na ekstraklasowym podwórku jest spora. Mistrzostwo z Lechem okraszone kapitalnymi liczbami: osiem goli i czternaście asyst. Następnie śliczna historia z Kolejorzem w pucharach, bo przecież Peszko, nikt inny, wrzucał piłkę w pole karne, kiedy Murawski strzelił na 4:2 z Austrią. Później gole z Nancy i Salzburgiem.
Powrót do kraju po zagranicznych wojażach był słodko gorzki, ale hej, gdy Lechia biła się w sezonie 2016/17 o mistrzostwo, to Peszko potrafił grać momentami znakomicie, wrzucając do wora 10 bramek albo na karuzelę piłkarzy Piasta, kiedy gdańszczanie wyszarpali u siebie 3:2.
Banicja w Wiśle i znów niezła gra, potem powrót do Lechii i przebłyski, bez których sytuacja ekipy Stokowca byłaby w lidze jeszcze gorsza.
Na warunki ligowe to naprawdę dobry piłkarz. Ograniczenia techniczne, szum w głowie – to przeszkodziło mu zrobić karierę za granicą. Ale u nas? Czołówka.
Michał Kucharczyk
Wiadomo jak było i będzie z Michałem Kucharczykiem, jeśli kiedyś wróci do polskiej ligi. Co do jego umiejętności technicznych wszyscy będziemy mieć uzasadnione wątpliwości, bo Michał nigdy nie był z piłką na „ty”, raczej na „pan” i to taki, który przechodzi na drugą stronę ulicy, widząc nadchodzące spotkanie.
Tylko… co z tego?
Pewnie z każdego mistrzowskiego sezonu Legii można wybrać gracza istotniejszego dla tytułu Wojskowych, bo i Vadis, i Malarz, i Kosecki, natomiast Kucharczyk umiał strzelać ważne bramki.
Nie można mu zapominać trafienia z Dundalk, które ostatecznie wprowadziło Legię do Ligi Mistrzów czy choćby dwóch trafień na Lechii w Gdańsku, kiedy goście wygrali 2:1, co było cholernie istotne. A Kucharczyk wszedł na boisko rezerwowy i to przy stanie 0:1.
Kiedyś zastanawialiśmy się, czy Kucharczyk to piłkarz, który osiągnął więcej niż tak właściwie pozwalał mu na to talent? Jacek Magiera odpowiedział:
– Inni byli zdolniejsi od Michała, on doszedł do tego ciężką pracą, nie mając tyle talentu, który inni dostali za darmo. Wiele ludzi ma talent, ale nie ma cech, by go rozwijać. Kuchy miał 25% talentu, inny miał 50%. Ten drugi włożył 10% pracy, a Kuchy włożył 75% pracy. To ta różnica.
Marek Zieńczuk
Najpiękniejsze chwile w jego karierze to oczywiście te w barwach Wisły, z którą robił mistrzostwa i z którą starał się nawiązywać walkę z Realem i Barceloną, co nie miało prawa się udać. Parę ładnych melodii w tych starciach jednak było, przecież Biała Gwiazda z Zieńczukiem w składzie ograła Blaugranę u siebie.
Zieńczuk może nie był szczególnie efektowny, ale efektywny? Jak najbardziej. W sezonie 2007/08 sieknął 16 bramek i dorzucił 11 asyst, w 2004/05 miał 13 ostatnich podań, można było na niego liczyć, w przeciwnym razie nie utrzymałby się w pierwszym składzie Wisły przez pięć lat.
Potem przerwa na Grecję, powrót do Polski i cuda, bo Ruch z Zieńczukiem w składzie otarł się o mistrzostwo Polski, kończąc na drugim miejscu, raz wykręcając brąz. I na przykład w wicemistrzowskim roku pomocnik wbiegał na linię mety z 14 oczkami w klasyfikacji kanadyjskiej. Świetny piłkarz.
Czego może być mu żal? Zmarnowanych okazji w Atenach, lichej kariery reprezentacyjnej, bo tylko dziewięć spotkań, zero bramek. No i Lechii, której jest wychowankiem. To przecież tam, a nie na Cichą trafił po powrocie z krótkiego wojażu. Został jednak potraktowany skandalicznie i Lechia potem mogła sobie pluć w brodę, widząc co ten gość wyprawia z Ruchem.
– Trzy tysiące złotych miesięcznie – to była oferta Lechii. Patrzyłem na takiego gracza, nie wiem czy pan pamięta – Sazankow się nazywał – i miał pokiereszowane kolana 20 razy bardziej niż moje, a dla niego było 10 tysięcy euro miesięcznie. Nie zaglądałem w kontrakt, ale dziennikarze o tym pisali. Sazankowa pół roku później już nie było i działacze, których już dziś nie ma, jak życie pokazało, podjęli złą decyzję, bo ja zdobyłem dwa medale z Ruchem – mówił Zieńczuk.
Kalu Uche
Liczby? Niezłe, 32 punkty w ekstraklasowej kanadyjce za 65 spotkań.
Ale chyba nie o liczby w przypadku Nigeryjczyka chodziło. W jego grze było coś więcej, miał ten luz, błysk, magię, która odróżniała go od większości ligi. Czas pokazał, że nie mylono się w tych zachwytach, bo Uche przez cztery lata dość regularnie grał w La Liga, co, umówmy się, nie jest normą dla piłkarzy odchodzących z tego grajdołka. Potem zdążył nastukać 19 sztuk w Turcji, zarobić swoje w Katarze, dobić do 35 meczach w reprezentacji, tak więc swoją karierę może uważać za udaną.
Wiadomo, nie był aniołkiem, lubił się obrazić, bo Wisła nie chciała go puścić za granicę, ale na boisku… Cudo.
Kamil Kosowski
Jak kiedyś liczyliśmy, jeden z czterech skrzydłowych w XXI wieku, który zasłużył na miano reprezentacyjnego. Kosa miał gaz, miał technikę i całkiem niezłe liczby, bo jak się widzi siedem bramek i 15 asyst w lidze za sezon 2002/03, to ręce same składają się do oklasków.
No i ten Puchar UEFA. To od niego zaczęła się pogoń za Parmą, choć oczywiście przy pomocy kreta i bramkarza. Szczęście sprzyja lepszym. Potem Kamil rzucił jeszcze asystę do Żurawskiego, z Schalke strzelił bramkę, zaliczył dwa ostatnie podania, z Lazio konkretów nie było, ale co się boczni obrońcy za nim nabiegali, to pewnie czują w nogach do dziś.
Kariera zagraniczna? Już taka sobie, ale wrócił do Wisły na rundę i w 13 meczach dał 10 asyst. Niewiarygodne. Przecież grał wręcz za darmo. Znów wyjazd, znów powrót, dobijanie do brzegu w Bełchatowie (cztery asysty z Podbeskidziem…) i finisz w Wiśle.
Takich skrzydłowych chcielibyśmy w tej lidze mieć więcej. Żyłoby się nam lepiej.
PAWEŁ PACZUL
SZYMON PODSTUFKA