Dziś kończy się w reprezentacji czas Łukasza Piszczka. Prawie trzynaście lat minęło od debiutu w meczu z Estonią, gdy wtedy jeszcze skrzydłowy, a często i napastnik, zmienił Jakuba Wawrzyniaka. Od tamtej pory stał się jednym z najlepszych prawych obrońców globu, człowiekiem którego chciano w Realu Madryt, zaliczył doskonałe Euro 2016, ale i przeciętne Euro 2012 i fatalny mundial 2018. Dobrze, że nie pożegnał się meczem z Kolumbią, że nie skończył jak choćby Jacek Krzynówek – on kończył karierę w kadrze niesławnym 0:3 ze Słowenią. Że jest szansa, by właśnie ze Słowenią zakończyć na 66. występie przygodę z kadrą zwycięstwem.