Puchar Davisa to jedne z najstarszych i najbardziej prestiżowych rozgrywek w świecie sportu, rozgrywane od 1900 roku, więc już ładnych “kilka” lat. Historia, duch, tradycja, słowem: wszystko, co sprawia, że sport jeszcze ma w sobie tego romantycznego ducha i nie liczy się tylko kasa. Problem w tym, że… to już niestety nieprawda. Właśnie ruszył Puchar Davisa po nowemu, czyli tak naprawdę Gerard Pique Cup, bo to właśnie gwiazdor Barcelony wziął się za reformę kultowych tenisowych rozgrywek. Kasa się zgadza na pewno. Ale z elitarnego klimatu nic już nie zostało. A przy okazji, my dostaliśmy po dupie.
Kibice zasadniczo dzielą się na tych, którzy są otwarci na wszelkiego rodzaju nowości i na tych, którzy woleliby, żeby wszystko zostało po staremu. Oczywiście, zmiany są potrzebne, ewolucja jest procesem naturalnym. Gdyby jej nie było, do dziś byśmy mieli jakieś dziwne rozgrywki piłkarskie, w których rywalizują jedynie mistrzowie krajów, więc siłą rzeczy brakowałoby Realu, albo Barcelony, City, albo Liverpoolu, Borussii Dortmund, Napoli i tak dalej. Rzecz w tym, że w przypadku tych akurat tenisowych rozgrywek sprawa poszła zdecydowanie za daleko.
W największym skrócie: Puchar Davisa to rozgrywki męskich reprezentacji narodowych. Do tej pory w każdym meczu mieliśmy cztery pojedynki singlowe i mecz debla. Cała zabawa toczyła się w oparciu o podział na poszczególne grupy, z których najważniejsza jest Grupa Światowa, licząca 16 najlepszych ekip. Do tej grupy można było awansować, wygrywając rozgrywki w niższych „ligach”. Sam system rozgrywek był dość prosty: losowano pary, lepszy przechodził dalej, gra toczyła się przez cztery weekendy w ciągu roku. Gdy zostawały dwie ekipy, rozgrywano wielki finał, którego zwycięzca zgarniał Puchar Davisa. Dodatkowego smaczku dodawał fakt, że każdy mecz miał gospodarza, zdarzały się mecze, w których bez cienia przesady o wyniku przesądzało właśnie wsparcie wspaniałej, nierzadko fanatycznej publiczności.
I wtedy, po prawie 120 latach historii, jak królik z kapelusza wyskoczył Gerard Pique. Obrońca Barcelony i reprezentacji Hiszpanii i jego firma Kosmos zgłosili się do Międzynarodowej Federacji Tenisowej i zaproponowali dobry biznes. Obiecali, że w ciągu 25 lat zainwestują w nowe rozgrywki trzy miliardy dolarów. TRZY MILIARDY. Nie trzeba być ani doktorem ekonomii, ani biznesowym geniuszem, żeby się domyślić, że kiedy działacze usłyszeli o takich pieniądzach, „historię”, „tradycję”, „klimat”, czy inne nieco enigmatyczne pojęcia błyskawicznie odłożyli na półkę.
W efekcie właśnie ruszyła zupełnie nowa impreza. W grze mamy 18 reprezentacji, podzielonych na 6 grup. Do ćwierćfinałów awansują zwycięzcy grup oraz dwie najlepsze ekipy z drugich miejsc, co już teraz gwarantuje spory chaos. Gra się do dwóch wygranych setów (nie do trzech, jak zawsze do tej pory), a na mecz składają się dwa single i debel (a nie cztery single i debel). Część graczy zbojkotowała nowe rozgrywki, część zapewnia, że dalej traktuje je równie poważnie. Jak będzie – czas pokaże. Faktem jest, że poważne traktowanie to jedno, a zmęczenie sezonem to drugie. Warto pamiętać, że pierwsze piłki nowego sezonu tenisiści odbijają niemal równo z imprezami sylwestrowymi. Sezon kończył się do tej pory z początkiem listopada. Mamy drugą połowę przedostatniego miesiąca roku, a senor Pique jest przekonany, że to idealny moment na rozgrywanie najbardziej prestiżowych rozgrywek międzynarodowych w tenisie. Jakoś, nie wydaje nam się, żeby Federer, Nadal, Djoković i spółka po czterech Wielkich Szlemach, po ATP Finals, po wielu turniejach serii Masters Series, wreszcie po 11 miesiącach rywalizacji na niesamowitym poziomie intensywności, teraz akurat naprawdę mieli jeszcze cokolwiek w baku. Już rzut oka na wyniki ostatnich edycji ATP Finals daje dobitnie do zrozumienia, że w listopadzie gwiazdy już naprawdę mają kompletnie dość całego sezonu i myślą tylko o krótkich wakacjach.
Aha, reforma Pucharu Davisa uderzyła bezpośrednio w biało-czerwonych. Reprezentacja Polski w poprzedniej edycji wygrali mecze ze Słowenią, Zimbabwe i Rumunią, dzięki czemu wywalczyli awans na zaplecze Grupy Światowej. W nowej formule nie wzięto jednak pod uwagę wyników sportowych, a jedynie miejsca w rankingu. Tam jesteśmy bardzo nisko w związku z karą, nałożoną przez ITF na Polski Związek Tenisowy za niewłaściwą nawierzchnię w jednym spotkań. W efekcie Polacy spadli do trzeciej ligi, a wyżej od nich zagrają trzy pokonane w tym roku reprezentacje. Muchos gracias, senor Pique!
foto: newspix.pl