Skonstruowaliśmy już całą linię obrony naszego rankingu (wszystkie wybory znajdziecie TUTAJ), to teraz czas przejść do drugiej linii, a zaczniemy od soli polskiej piłki, czyli defensywnych i środkowych pomocników. Szóstki, ósemki, nie dziesiątki, te omówimy niedługo, na razie goście, którzy owszem, potrafili załadować i zagrać ostatnie podanie, ale swoje do roboty mieli też w tyłach. Jedziemy!
Tomasz Wieszczycki
Jasne, na początek XXI wieku przypada końcówka jego kariery, natomiast nie można powiedzieć, że Wieszczycki przy tej okazji rozmienił się na drobne. Cofnął się głębiej (bo wcześniej grał dużo wyżej), a na jego liderowanie w środku pola Groclinu przypada wicemistrzostwo Polski, czwarte miejsce, no i świetna przygoda w europejskich pucharach. Wieszczycki grał wszystkie mecze od dechy do dechy, strzelił nawet bramkę, co prawda nieszczególnie istotną, bo tę jedyną z Bordeaux, ale odnotować wypada.
Od 8:32.
Poza tym wpłynął na rozwój kariery Sebastiana Mili, o czym sam Mila chętnie mówi i nie chodzi tutaj tylko o przekazany rzut wolny z Manchesterem. Mila radził się Wieszcza we wszystkim, choćby w negocjacji swojego kontraktu ze Spartakiem Moskwa, o czym Sebastian opowiada w książce Leszka Milewskiego (KLIK).
Swoją drogą, Wieszczycki dołożył dziewięć goli w lidze po powrocie do Polski. W efekcie zatrzymał się na wdzięcznej liczbie: 99 trafieniach.
Ivica Vrdoljak
Te karne z Celtikiem… Te nieszczęsne karne z Celtikiem…
To zawsze będzie czołowe skojarzenie z Chorwatem, ale Vrdoljak i tak pozostaje ciekawą postacią w historii Legii. Od niewidocznego człapaka, który znikał z radarów czasami i na całe mecze, do prawdziwego lidera, z którym mogli się utożsamiać fani przy Łazienkowskiej – taką drogę przeszedł Chorwat od chwili, gdy stał się najdroższym transferem w historii Legii i szybko również jej kapitanem.
Kibice na pewno nie zapomną mu, jak sprzeciwił się ochroniarzom niepozwalającym piłkarzom podejść do kibiców po meczu z Koroną Kielce. A także karnego w meczu z Lechem Poznań, wywalczonego po świetnym rajdzie Kuby Koseckiego, który niemal przesądził o mistrzostwie w 2013 roku.
Sportową karierę zakończył w 2017, poddał się po walce z kontuzją, entezopatią, choć chciała mu jeszcze dać szansę odbudowy Wisła Płock. Napisał jednak wtedy krótkie, acz emocjonalne oświadczenie w social media: „Nie planowałem tego, ale stało się. Kończę piłkarską karierę. Dziękuję wszystkim w Wiśle Płock, która dała mi jeszcze jedną szansę na powrót na boisko. Żałuję, że nie mogłem pomóc, ale waszego wsparcia nie zapomnę nigdy. Nic więcej pisał nie będę. Patrzę przed siebie, bo życie jest też po zakończeniu kariery piłkarskiej.”
Przemysław Kaźmierczak
– Tak naprawdę cały okres w Śląsku i te kilka miesięcy w Łęcznej to ciągłe wahania formy. Gdy noga mi pozwalała, wskakiwałem na swój właściwy poziom. Ale za chwilę nie wytrzymywała i pojawiał się dołek. Gdy teraz patrzę na to z boku, już racjonalnie, widzę, że to nie było rozsądne. Ale wtedy siłownia, praca z fizjo, maserami i jechałem dalej. Gdybym ten charakter miał inny, skończyłbym z piłką wcześniej. Musiałbym. Ale takie miałem wzorce. Napatrzyłem się w ŁKS-ie na ludzi, którym trzeba by było nogę lub głowę urwać, żeby odpuścili. Na przykład Grzegorz Krysiak. Albo Marek Saganowski, który był wtedy po wypadku i operacji. Czasami nie trafiał z pięciu metrów, ale cały czas: praca, praca i praca – wspominał Kaźmierczak i to pewnie właśnie w zdrowiu leży odpowiedź na pytanie, dlaczego Przemek nie osiągnął tyle, ile mógł.
Talent miał naprawdę spory, nie każdego bierze do siebie Porto, a takie sytuacje…
… tylko potwierdzały jego umiejętności. Ósemka czy szóstka, w każdym razie całkiem nowoczesna, z wizją gry, niezłym uderzeniem (co widać u góry). Wspominamy go dobrze, a gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, byłby w tej klasyfikacji znacznie wyżej.
Łukasz Trałka
– To był mój Lech. Nie mogę powiedzieć, że czuję to, co wychowankowie, ale spędziłem w Poznaniu tyle czasu i zagrałem tyle meczów, że czuję się lechitą. Zawsze jest fajnie gdy wygrywasz, tylko niestety porażki też się zdarzają. A ja nigdy w życiu nie uchylałem się od odpowiedzialności. I może to dlatego jak strzelaliśmy mało bramek, to była moja wina, jak traciliśmy – też moja. Jak ktoś się przewrócił na korytarzu to przeze mnie, jak ktoś był brudny, to słabo wyprałem. Przyjąłem to i odciąłem się od świata mediów – mówił sam Trałka i miał wiele racji, bo często był pierwszym kozłem ofiarnym, który obrywał, gdy Lechowi nie szło.
Czasami złość kibiców była zrozumiała, bo Trałka – jak każdy – miewał gorsze momenty, ale na końcu wyszło nam, że to po prostu był bardzo solidny piłkarz. Nawet najwięksi krytycy pomocnika powinni pamiętać, że Lech nie zdobywa mistrzostwa co sezon, a z Trałką na kapitanie to mu się udało.
Jasne, zapowiadał się trochę lepiej, pamiętamy go z Lechii jako takiego gościa box to box, który potrafi zabrać się z piłką i wjechać w pole karne, zresztą z Lechii dostał powołanie do kadry, a szczególnie wówczas nie był to dla piłkarzy z Gdańska chleb powszedni. Potem stał się trochę bardziej jednowymiarowy, ale wciąż jego karierę można chwalić.
Prime Trałki za Muhara z teraz? O każdej porze dnia i nocy.
Rafał Murawski
Wiadomo, że ciągnie się za nim parę gorszych historii, jak dużych rozmiarów brzuch, awantura w gdyńskim klubie (bynajmniej nie piłkarskim) czy kluczowa strata z Czechami, ale i tak czy siak: wciąż mówimy o bardzo solidnym piłkarzu.
Przez lata utrzymywał się w środku pola najpierw Amiki, potem Lecha Poznań, następnie wyjechał do Kazania (a z Rubinem potrafił ograć Barcelonę). Wrócił po półtora roku, ale nie jako przegrany, dość powiedzieć, że Kolejorz musiał wyłożyć bańkę, by mieć Rafała z powrotem u siebie. Przez jakiś czas znów było sympatycznie, ale Murawski razem ze Ślusarskim podpadli Rumakowi i Rafał musiał szukać szczęścia gdzie indziej, w Pogoni Szczecin.
Druga młodość w tamtych rejonach? Trochę tak, skoro Murawski dwa sezony z rzędu notował po dziesięć asyst i do tego zapakował sporo bramek. No, ale tę pewnie najważniejszą strzelił dla Lecha, Przypomnijmy cały mecz z Austrią, bo to były czasy, dzisiaj nie ma czasów.
Aleksandar Vuković
Vuković-piłkarz miał niesamowite cojones. Vuković-trener kompletnie długo nas do siebie nie przekonywał, wygadywał głupoty, szukał wymówek, które na myśl Vuko-zawodnikowi nigdy by nie przyszły. Ale nie jest to ranking trenerów o najlepszej retoryce, a środkowych pomocników.
Wśród nich Vuković był jednym z najlepszych w XXI wieku, co do tego nie mamy żadnych wątpliwości. Charakterny jak diabli, nieprzypadkowo jako pierwszy obcokrajowiec dostąpił zaszczytu bycia kapitanem Legii.
Najlepiej charakteryzowała go chyba anegdota opowiedziana nam przez byłego kierownika pierwszej drużyny Korony Kielce: – Pewnego razu graliśmy z Wisłą Kraków. Ważny mecz dla Vukovicia, bo zbierał do kupy przeżycia i z Legii, i z Korony, przez co wychodził na te spotkania bardzo napompowany i wyjątkowo zmotywowany. Paweł Sobolewski siedział w szatni i mył zęby. Vuko przeszedł, spojrzał i wypalił: „Sobol, my mamy się z nimi napierdalać, a nie całować”.
Tomasz Jodłowiec
Mistrzostwa Polski z Legią, często jako ważny piłkarz, bo choćby sezon 13/14 to sześć goli i sześć asyst pomocnika, który spędził na boiskach ponad 2500 minut.
Mistrzostwo Polski z Piastem, również jako istotny zawodnik, choćby ta cudowna bramka z Jagiellonią w fazie finałowej okazała się wręcz kluczowa dla losów tytułu.
Wejście do Ligi Mistrzów z Wojskowymi, kiedy Jodłowiec był absolutnie podstawowym piłkarzem na tamtym etapie, skoro w eliminacjach opuścił ledwie cztery minuty i dorzucił asystę z Dundalk.
Regularna gra w kadrze Nawałki, duży udział w pokonaniu Niemców na Narodowym, bycie pierwszym-drugim zawodnikiem, który wchodzi na boisko w trakcie Euro.
Słuchajcie, można za Jodłowcem nie przepadać, dostrzegać jego braki, bo technicznie nigdy nie był wirtuozem, narzekać, że bał się wyjechać za granicę, ale takiej kariery i tak możemy życzyć większości ligowców. Wygrał Jodła wszystko, co mógł, bo tylko w Polonii nie podnosił jakiegoś trofeum. Potem była chwilka w Śląsku, zaraz transfer do Legii, lata sukcesów i wręcz ukoronowanie w Gliwicach. Do tego wspomniana reprezentacja – 49 meczów piechotą nie chodzi.
Mauro Cantoro
Nie zapowiadało się, że zostanie jednym z najlepszych obcokrajowców w historii naszej ligi, oj nie. Henryk Kasperczak stwierdził nawet, że jest mu zbędny, umieścił go na liście transferowej. Nie spełniał wymagań stawianych ofensywnemu pomocnikowi, rozczarowywał trenera.
Nie odszedł, Kasperczak przesunął go nieco głębiej. I choć oznaczało to grę na ósemce, to trzeba powiedzieć, że „Henri” trafił w dziesiątkę. Nie był klasycznym pomocnikiem zasuwającym box-to-box, ale miał i tyle waleczności, by świetnie sprawdzać się w odbiorze, i tyle polotu, by dawać jakość w ofensywie. Z jednej strony pozwalał rozwinąć skrzydła niesamowitej ofensywie Wisły z początku XXI wieku, z drugiej – nie ograniczał się tylko do wnoszenia fortepianu, potrafił na nim całkiem nieźle zagrać. To jego gol w dogrywce z Iraklisem dał na przykład pierwszy awans Wisły do fazy grupowej Pucharu UEFA po jego przekształceniu z rywalizacji play-off.
Miał się z Wisłą pożegnać po roku, został na prawie dekadę. Potem była jeszcze Odra, ale to… już zostawmy.
Łukasz Surma
Kiedy Łukasz Surma debiutował w polskiej lidze, na szczycie listy przebojów Trójki był „Orła Cień”, królem strzelców ekstraklasy był Marek Koniarek, Podbeskidzie Bielsko-Biała nie istniało, Adam Małysz wygrał swój pierwszy konkurs w Pucharze Świata. Aż trudno było uwierzyć, że gość utrzymał się w lidze do 2017 roku.
Ponad dwie dekady, 559 meczów w I lidze, potem, już po przemianowaniu, w Ekstraklasie, 26 goli, spotkania rozegrane dla Wisły, Legii, Lechii i Ruchu, a przecież dopisał jeszcze trochę starć w Austrii i Izraelu.
Pożegnał się… w sumie to nie pożegnał się w swoim stylu. Zawsze był cholernie waleczny, więc w ostatnim meczu ostatniego ligowego sezonu wisiał za kartki. Ostatnie spotkanie dla Ruchu Chorzów rozegrał mając 39 lat i 11 miesięcy. Oczywiście od deski do deski, schodząc wraz z resztą zespołu po ostatnim gwizdku sędziego.
W pełni zasłużenie w zainaugurowanej półtora roku temu „Galerii Sław Ekstraklasy” znalazł się w tym roku wraz z Kazimierzem Deyną, Włodzimierzem Smolarkiem, Stanisławem Oślizło i Grzegorzem Lato. Nie osiągnął może tyle, co oni w futbolu reprezentacyjnym – zaledwie pięć występów z orzełkiem na piersi – ale w lidze długo nikt pewnie nie pobije jego rekordu występów.
Radosław Sobolewski
Cztery mistrzostwa Polski. Jeden Puchar Polski. Wyjazd z kadrą na mundial, wywalczenie historycznego awansu na Euro. Do tego 231 meczów w barwach Wisły Kraków, udział w pamiętnej wyprawie Groclinu po Europie. Kawał pięknej historii napisał Sobolewski-piłkarz, dziś robi wiele, by materiał na kolejne fajne rozdziały dać już jako trener.
Jak okazuje się w Wiśle Płock, liderem potrafi być nie tylko zakładając koszulkę piłkarską, ale i garnitur. Walecznością mógłby obdzielić całą drużynę, a i dla paru chłopaków z akademii coś by zostało.
Nie zapomnimy nigdy jego stylówki z dawnych lat – długie włosy i jeszcze dłuższy skórzany płaszcz – i oczywiście gola z Panathinaikosem, który Wisłę ustawił względem Ligi Mistrzów tak blisko, jak nigdy wcześniej. Gdyby sędzia uznał wtedy późniejszą bramkę Marka Penksy na 2:2 (i 5:3 w dwumeczu), mielibyśmy upragnioną ekipę w Champions League na długo przed Legią 2016.
Piłkarz to był niesamowicie długowieczny – nawet pod sam koniec kariery w Górniku był jednym z najlepszych piłkarzy drużyny z Zabrza i kluczową postacią w układance Adama Nawałki. Po 14-krotnych mistrzach Polski nikt nie spodziewał się regularnych awansów do górnej ósemki, a jednak z „Sobolem” w środku pola udało się to dwukrotnie. Gdy w drugiej części sezonu 2015/16 występował już tylko sporadycznie – zabrzanie zlecieli z ligi.
SZYMON PODSTUFKA
PAWEŁ PACZUL
Fot. FotoPyk/Newspix