Niby jest bardzo szybko przyklepany awans na mistrzostwa Europy, jedna porażka i jeden remis w ośmiu meczach to bilans, którego zazdrości nam pół kontynentu, a tylko dwie stracone bramki są mokrym snem kibiców większości reprezentacji, lecz gdy trzeba wskazać piłkarza, który za kadencji Jerzego Brzęczka zaliczył progres, to… jest problem. Oczywiście obiecujące są wejścia do drużyny narodowej Bielika czy Szymańskiego, no ale oni stawiają w niej pierwsze kroki, oczywiście można mówić o zbudowaniu Tomasza Kędziory, bo on u Adama Nawałki zagrał tylko trzy razy i za każdym razem towarzysko. Co innego, gdy mówimy o zjazdach. Wystarczy spojrzeć na Kamila Grosickiego.
Powiedzieć, że skrzydłowy Hull City u obecnego selekcjonera nie przypomina siebie z poprzednich lat, to jak rzucić, że Robert Lewandowski jest ostatnio trochę regularny, gdy mówimy o strzelaniu bramek. Grube niedopowiedzenie. Grosicki u Nawałki i Grosicki u Brzęczka to w zasadzie dwaj różni piłkarze. Już ten pierwszy wzbudzał kontrowersje, bywał nazywany “jeźdźcem bez głowy” czy nawet ubolewano nad tym, że nie miał solidnego konkurenta gry. Ale zawsze broniła go jedna rzecz – kapitalne liczby, które gwarantował drużynie. Golami i asystami – jak to się poetycko mówi – zamykał wszystkim japy. Nawet największym krytykom. Niestety obecny “Grosik” do tego argumentu odwołać się nie może.
No bo czym tu się chwalić?
Golem z Izraelem, który tak naprawdę był strasznym farfoclem?
Asystami przy golach Lewandowskiego w meczu z Łotwą, z których jedna to zwykły kiks?
Czy może… Wróć, dalej nie ma nic! To jedyne bramki, przy których swoje paluchy maczał zawodnik Hull City (pięć goli i dwie asysty w Championship)! Gol i dwie asysty w dwunastu spotkaniach. Gol i dwie asysty przez 838 minut.
Powiecie, że dramatu nie ma, ale przy takich danych kluczowy zawsze jest punkt odniesienia. W tym przypadku to kadencja Adama Nawałki i liczby, które u poprzedniego selekcjonera wykręcał ten skrzydłowy. Zobaczmy:
Kamil Grosicki u Jerzego Brzęczka: 1 gol i 2 asysty w 12 meczach, udział przy bramce średnio co 279 minut.
Kamil Grosicki u Adama Nawałki: 12 goli i 16 asyst w 38 meczach, udział przy bramce średnio co 104 minuty.
Tu różnicę widać już jak na dłoni. Choć liczby to oczywiście nie wszystko. Czy mogło być tak, że Grosicki punktował słabo, a grał dobrze, będąc pożyteczną częścią machiny? W teorii mogło. Ale czy było? Pamięć czasami bywa zawodna, więc wróciliśmy do tekstów, w których wystawialiśmy reprezentantom noty za mecze w eliminacjach. Łapcie kluczowe fragmenty.
Po Austrii (nota 5): Biegająca maszyna losująca. Raz Grosikolotek wyrzucił drybling zakończony groźnym strzałem, który omal nie zaskoczył bramkarza. A raz wylosował trzy dośrodkowania z rzędu posłane gdzieś w okolice trzeciego rzędu długiej trybuny.
Po Łotwie (4): Jak zwykle – szarpał. Ale znów zdarzyło mu się sporo niedokładności, nerwowości, wrzutek, które nie minęły pierwszego rywala. No i na jego barkach też spoczywa odpowiedzialność za to, że współpraca z Recą była taka sobie.
Po Macedonii (3): Duch Nick z Harry’ego Pottera był Prawie Bezgłowy, Grosicki dziś – podobnie. Jakby odpalił sobie w pętli instrukcje meczowe Piotra Świerczewskiego dla Adamsa. Z tego chaosu czasami wyłaniały się okazje bramkowe, najczęściej jednak marnowane przez samego „Grosika”.
Po Izraelu (5): Mimo że to po jego centrze sędzia podyktował karnego, a po chwili samemu zdobył bramkę na 3:0 dzięki parodyście między słupkami gości, to całościowo był najsłabszy w naszym zespole. Do przerwy bezproduktywny. Po zmianie stron też źle zaczął, no ale potem padł drugi i trzeci gol.
Po Słowenii (3): Były dobre momenty. Na początku spotkania wywalczył rzut wolny tuż przed polem karnym. Niedługo po zmianie stron notował ciekawe otwierające podania do Zielińskiego i Bereszyńskiego. Podobnie jednak jak pomocnik Napoli, w tych sytuacjach, w których najbardziej wypadało pokazać jakość, zawodził.
Po Austrii (4): Pod pewnymi względami już nigdy się nie zmieni i w niektórych akcjach będzie irytował. Tym razem chodziło o notoryczne bycie łapanym na spalonego (aż pięć razy). Czasami też zbyt wolno zbierał się do pomocy w tyłach.
Po Łotwie (5): Typowy Grosik. Lista pretensji do niego jest dość długa, na czele z dwiema świetnymi sytuacjami, które zmarnował. Ale jakby nie było, bardzo przytomnie asystował na 2:0, a potem dołożył drugą asystę.
Po Macedonii (4): Nie można odmówić mu tego, że był aktywny. No, ale tak jak często z prezentowanego przez “Grosika” chaosu coś się rodzi, tak dziś nie wydarzyło się nic. Wrzutki lądowały zbyt często w rękach bramkarza (lub za linią), źle bił stałe fragmenty gry, nie potrafił współpracować z Recą.
No nie wygląda to najlepiej. Stale powtarzają się te same zarzuty, w zasadzie można by robić kopiuj-wklej po kolejnych spotkaniach. A jeśli zliczymy sobie średnią not (ani razu “Grosik” nie był powyżej wyjściowej!), to wyjdzie nam, że wśród regularnie grających zawodników gorszy był jedynie Mateusz Klich. Akcje Piotra Zielińskiego, który w produkowaniu liczb był jeszcze gorszy niż Grosicki, stoją u nas jednak wyżej.
Musimy zadać sobie jedno pytanie – czy stać nas, by z Grosickiego powoli rezygnować? Co prawda przed szansą debiutu stanie za chwilę Kamil Jóźwiak, ale – wbrew temu popularnemu kiedyś hasełku – Polska skrzydłowymi nie stoi. Dlatego o “Grosika” na pewno warto powalczyć. I ta pozycja powinna być wysoko na liście rzeczy do zrobienia przez selekcjonera, skoro już ten awans mamy. Gdy szukamy przyczyn złej gry, zjazd skrzydłowego to na pewno jedna z nich.