45 lat na karku. Dla jednych oznacza to oglądanie wiszących na kołku korków już od wielu wiosen, dla Remigiusza Sobocińskiego pierwsze miejsce klasyfikacji strzelców IV ligi warmińsko-mazurskiej i fenomenalną rundę całego GKS-u Wikielec, który wygrał piętnaście na piętnaście spotkań. Jaki jest sekret pięknej długowieczności? Czy derby Jezioraka z GKS-em można porównać do El Clasico? Czy nawet 45-latek może zwiększać świadomość? Zapraszamy na rozmowę z bohaterem jednej z piękniejszych karier w IV lidze i kolejny odcinek ETOTO.
PRZECZYTAJ TAKŻE REPORTAŻ O GKS-IE WIKIELEC
Jakby ktoś panu powiedział przed sezonem, że GKS Wikielec zakończy rundę z kompletem zwycięstw, a pan w wieku 45 lat będzie na czele klasyfikacji strzelców, uwierzyłby pan?
Czy bym uwierzył? Ciężkie pytanie. Sport niesie za sobą niespodzianki. Jeżeli się go uprawia, trzeba wierzyć w to, że marzenia i cele się spełniają. Po zmianie trenera przed sezonem było wiele pytań. Przyjście Wojtka Tarnowskiego było gwarancją tego, że się poprawi, ale nie sądziłem, że aż w takim stopniu i że moje wyniki indywidualne też pójdą w górę tak mocno. Strzeliłem czternaście bramek w piętnastu meczach. Co prawda nie jest to Ekstraklasa, ale w tym wieku to dla mnie ważne, fajne osiągnięcie. Cieszę się bardzo, że ten klub z małej miejscowości robi co jakiś czas progres, bo to na pewno odskocznia dla młodych chłopaków, którzy u nas trenują i promocja gminy.
Powiedział pan kiedyś, że jak zdrowie pozwoli, zagra pan nawet do pięćdziesiątki. Jak zdrowie? Jak rozumiem pozwala?
Jest jeszcze moc, power został. Nie patrzę na wiek, na cyfry, a na to, jak się czuję na boisku. Mam w sobie samokrytykę i jeżeli będę przeszkadzał, sam zejdę z boiska, nie będę nikomu blokował miejsca. Skoro statystyki pozwalają jeszcze grać, biegać, będę to robił. Wiem przede wszystkim, jak pozytywny wpływ ma wysiłek na funkcjonowanie organizmu.
Nawyki z Ekstraklasy zostały? Dalej prowadzi się pan jak profesjonalista?
Jak najbardziej. Waga jest stała od czasu Ekstraklasy. Spadły może parametry mobilności – wydolność, szybkość – ale nie jest to na tyle znaczący spadek, żeby sobie nie dać rady. Jak mówię, jeżeli będę czuł, że się męczę, że organizm nie dochodzi do siebie tak szybko po meczach, sam zawieszę buty na kołku.
ETOTO MA SZEROKĄ GAMĘ ZAKŁADÓW NA CZWARTĄ LIGĘ!
Jak wygląda u pana regeneracja? Dalej ścisła dieta i unikanie alkoholu?
Wszystko jest dla ludzi. My też nie możemy robić sobie stałych ograniczeń. W kadrze Polski już nie zagram, nie można wszystkiego odstawić od życia. Ale tak, staram się unikać przede wszystkim smażonych rzeczy, bo wiadomo, jak tłuszcz wpływa na funkcjonowanie organizmu. Z żoną staramy się gotować zdrowo. Plus po meczu zawsze dobra regeneracja, żadnej filozofii tu nie ma. Nasza świadomość jest na pewno większa niż za czasów, gdy byłem w Ekstraklasie. Dostępnych jest tyle materiałów, jeżdżę na konferencje jako trener dzieci, dowiaduję się ciągle czegoś od innych trenerów. Nawet 45-latek może zwiększać świadomość.
Jak reagują na pana wyniki koledzy z dawnych lat? Zazdroszczą?
Szydery broń Boże nie ma, bardziej podziw. Ostatnio byłem w Ząbkach na meczu syna i spotkałem Tomka Sokołowskiego, z którym grałem w Amice. Zawsze są pytania na zasadzie: – Ty jeszcze grasz?! Zdrowie pozwala, więc będę starał się ruszać jak najdłużej. Dobrym przykładem jest Arek Malarz, z którym też grałem w Amice. Powiedział, że dopóki zdrowie pozwoli, będzie grał. Jeśli ktoś piłkę nożną traktuje jako pasję, będzie to najważniejsze w jego życiu cały czas.
Zdarzają się docinki ze strony przeciwników?
Ze strony przeciwników nie. Bardziej ze strony trybun! Wiadomo, jakie kibicowanie jest w niższych ligach. Czasami piłka odskoczy, to już leci z trybun “dziadek, daj sobie spokój!”. Ale pozytywnie, nie ma żadnych wyzwisk. Myślę, że swoją postawą jestem w stanie wprowadzić kibiców bardziej w podziw, niż w rzucanie wyzwisk.
Pojawia się po takiej rundzie presja awansu?
Dwa razy byliśmy w trzeciej lidze, pierwszy raz w warmińsko-mazurskiej, drugi raz po reformie. Wtedy na pewno nie byliśmy do tego przygotowani. Bardzo silna liga, duży przeskok, zespoły typu Widzew, które walczyły o odbudowanie. Widać nawet po wszystkich zespołach z warmińsko-mazurskiego, że sobie gorzej radziły, a teraz w trzeciej lidze stoją wysoko. Poziom trochę opadł. My jesteśmy pomni doświadczeń pobytu w trzeciej lidze i lepiej się przygotujemy.
Czego wtedy zabrakło, by zamieszać?
Moim zdaniem wszystkiego. Organizacji, finansów, może i troszkę zawodników z lepszym CV. Jesteśmy małym klubem, wszystko opierało się bardziej na pasji działaczy. Przyjście nowego sponsora jest dla nas znaczące. Działacze przeanalizowali wszystkie za i przeciw. Na pewno, jeśli wejdziemy do tej ligi, będziemy mocniejsi niż wcześniej.
Głośniej było o Wikielcu, kiedy pogoniliście Legię z dużą reprezentacją piłkarzy pierwszego zespołu i zremisowaliście z Widzewem. To mecze, o których wciąż się w lokalnej społeczności mówi?
Oczywiście, wraca się do tych meczów. Wiadomo, jakie to były firmy. Druga Legia, przyjechało wielu piłkarzy z jedynki do takiej miejscowości, do zespołu, który tylko dwa razy był w trzeciej lidze. Zapisało się to w kartach historii. Sam przyjazd Franciszka Smudy był wielkim wydarzeniem, zebrał dużą publikę na trybunach. Wydarzenie na skalę roku w Wikielcu!
Mecz na stadionie Widzewa to dla pana pewnie normalny dzień w biurze, a dla chłopaków?
Mi też trochę adrenalinka podskoczyła, człowiek mógł się poczuć jak we wcześniejszych czasach. Zwłaszcza, że jak grałem nie było takich stadionów, takiej otoczki, fajnie było to przeżyć. Tym bardziej że gdy schodziłem pod koniec meczu zostałem doceniony przez kibiców Widzewa brawami. Młodzież była bardzo zestresowana, widać było, że w podróży buzie zamknięte, a jak jedziemy zazwyczaj jest wesoło. Wywarło to na nich duży wpływ, ale zobaczyli cel, do którego mogą dojść, jeśli będą pokornie i cierpliwie pracować. Otoczka i atmosfera jest dzisiaj dla piłkarza fajną przygodą.
Oprócz grania pracuje pan z dzieciakami – to coś, w czym się pan widzi, odnajduje?
Fajna zajawka, łyknąłem bakcyla. Przygodą było też wychowanie mojego syna i treningi indywidualne, które z nim prowadziłem.
BŁONIANKA BŁONIE OGRA ZNICZ II PRUSZKÓW? 1,47 W ETOTO
Najlepsza szkoła.
Zgadza się, doświadczenie na żywym organizmie. Fajne efekty z tego wychodzą. I mam nadzieję, że spod mojej ręki wyjdzie paru chłopców, którzy zagrają wyżej, bo potencjał mają naprawdę duży. Od pięciu lat jestem trenerem rocznika 2008/09 w GKS-ie Wikielec. Poza tym jestem zatrudniony jako animator sportu w urzędzie gminy oraz odpowiadam za organizację sportu w gminnym zrzeszeniu. Jeśli są jakieś zawody, organizujemy je albo wysyłamy mieszkańców gminy.
Jak wygląda szkolenie w regionie? GKS szkoli dziś lepiej niż na przykład Jeziorak Iława?
W swojej pracy nie patrzę na wyniki, a na to, by jak najwyżej dzieci dostarczyć wyżej. W regionie jesteśmy w stanie szkolić do 15 roku życia i dalej nie mamy już argumentów. Dzieci, które chcą grać wyżej i mają ambicje, muszą grać w CLJ, a my nie jesteśmy w stanie im tego zapewnić. Mogę mówić tylko za mój klub, nie chcę się wtrącać w metody szkolenia klubów ościennych – fajnie nam to wychodzi, są wyniki, ale na nie nie patrzymy. Tylko należy się cieszyć.
Jaka atmosfera panuje podczas derbów z Jeziorakiem? To mecz, który jest szczególny dla lokalnej społeczności?
Jeśli ktoś oglądał mecze Realu z Barceloną, to może to porównać do naszych derbów! Poziom nie ten, ale atmosferę można porównać. Jest napięta. Naprawdę, da się wyczuć, że każdy walczy o swoje, chce się pokazać w regionie, nie odstawia nogi.
Dla pana to też szczególny mecz – wychował się pan w Jezioraku, a koniec końców po powrocie do tego klubu potraktowano pana nieładnie.
Każdy mecz staram się grać z osobna, nie patrzę na to. Adrenalina jakaś tam większa jest, to co kiedyś było z Jeziorakiem puściłem w niepamięć, bo to tylko złe rządzenie tamtych ludzi. Dzisiejszy Jeziorak to zupełnie coś innego. Życzę Jeziorakowi, żeby się odrodził, bo Iława ze względu na historię potrzebuje dobrej piłki. Niech powstanie na nowo, skupi jak największą liczbę zawodników.
Dziś Jeziorak może zazdrościć GKS-owi organizacji?
Ciężko powiedzieć, bo nie siedzę w strukturach ani jednego, ani drugiego klubu. Gram w piłkę i staram się nie zajmować sprawami, którymi powinni się zajmować działacze. Ale myślę, że to mniej więcej podobny poziom. Czwarta liga nie stawia nie wiadomo jakich warunków. Wiadomo, że piłka to proces długofalowy, mamy ambicje trzecioligowe, Jeziorak na pewno też. Trzeba będzie wszystko robić z głową, by wejść do trzeciej ligi i – jak ostatnio – nie spaść z hukiem.
Jak sobie radzi pański syn w Legii? Transfer do warszawskiego klubu pokazuje, że treningi indywidualne z ojcem przyniosły skutek.
Nadspodziewanie dobrze, powiem szczerze. Najbardziej się obawiałem spraw organizacyjnych, poruszania po Warszawie. Wiadomo, że w domu była mama, która za dziecko czasami pewne rzeczy robiła. Bardzo nas pozytywnie Maddox zaskoczył, jest świadomy, co chce osiągnąć, wziął sprawy w swoje ręce. Dąży w dobrym kierunku. Gra systematycznie w zespole, który zdobył mistrza CLJ. Na pewno nie miał łatwego wejścia. Cieszę się, bo to duży plus dla jego dalszego rozwoju. A wiemy, jakim klubem jest Legia. Wszystko będzie inaczej wyglądało od przyszłego roku, gdy w Książenicach powstanie akademia. Jako rodzice go wspieramy, kibicujemy, trzymamy kciuki.
Mógł trafić do Legii dużo wcześniej, ale przez kilka lata został jeszcze przetrzymany w domu, co pokazuje, że jest bardzo rozsądnie prowadzony.
My nie jesteśmy z Komitetu Oszalałych Rodziców, że zadzwoniła Legia, zaprosiła na testy i my się tą informacją podniecamy i wysyłamy tam dziecko na siłę. Dziecko musi być pewne wyjazdu. Tym bardziej, że Maddox jest jedynakiem i rozbrat z domem był dla niego ciężki. Jeździliśmy do Legii trzy lata i syn miał zapewnienie, że gdy tylko będzie gotowy, ma dać sygnał. My za niego decyzji nie podejmowaliśmy, miał wolną rękę. Po szóstej klasie nie był gotowy. Dziecko ma jechać pracować, a nie siedzieć w bursie i płakać za rodzicami, bo równie dobrze po roku może wrócić. To była jego świadoma decyzja przy naszym wsparciu. Żadnej presji z naszej strony nie ma. Drużyna GKS-u upadła, więc jeśli chciał grać w piłkę, to było jedyną drogą.
UNIA WARSZAWA POKONA WARKĘ? 2,35 W ETOTO
Rozłąka okazała się trudniejsza dla rodziców czy syna?
Ciężko powiedzieć. Może zatęsknił niejednej nocy, ale cieszy mnie, że tego nie pokazuje i zaciska zęby, bo o to w życiu chodzi, żeby poprzeć talent ciężką pracą, pokorą i cierpliwością. Żeby odnieść sukces, musi wszystko współgrać.
Podtrzymuje pan, że kariera nie będzie spełniona, jeśli nie uda się zagrać w jednym meczu z synem?
Wiadomo, że byłoby fajnie, ale nie, nie można patrzeć na takie rzeczy. Będę usatysfakcjonowany, jeśli z roku na rok będzie wykonywał progres. A czy uda nam się spotkać na ligowych boiskach? Prędzej naprzeciw siebie! Legia II gra w trzeciej lidze, my możemy awansować, jak będzie się rozwijał, może zagrać na mnie. To dopiero byłby ewenement. Czas pokaże, niech się historia toczy.
Skoro celem nie jest zagranie z synem, to co? Korona króla strzelców?
Nie, dla mnie zawsze najważniejsza była drużyna, nieważne, kto strzela. Ja już króla strzelców czwartej ligi mam, więc nie prę na to. W 30 meczach 30 bramek, samo przyszło. Nie patrzę na koronę, bo myślenie o niej spina, przy sam na sam człowiek ma z tyłu głowy “muszę, muszę, muszę”, a to zbyt dobrze nie wpływa. Ze spokojem robię, co trzeba i pomagam zespołowi.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
#PowiatBet to nasz cykl tekstów, w których prezentujemy realia klubów z czwartej ligi. Szykujcie się na dużo atrakcyjnych materiałów, bo przecież właśnie na tym szczeblu występują m.in. zespoły z Bytomia, Odra Wodzisław Śląski, drużyna Ślusarskiego, Telichowskiego i Zakrzewskiego, a nawet żywa legenda lat dziewięćdziesiątych, RKS Radomsko. Partnerem cyklu są nasi kumple z ETOTO, którzy czwartą ligę pokochali na tyle mocno, że regularnie przyjmują zakłady na spotkania na tym szczeblu rozgrywkowym.
Fot. newspix.pl