Z pewnym sentymentem wspominamy Nenada Bjelicę. Mało która postać dostarczała w ostatnim latach Ekstraklasie takiego kolorytu – czy to swoimi wypowiedziami z kosmosu, czy naprawdę dobrą grą jego zespołu (dziś w Poznaniu pewnie daliby się pokroić za takie wyniki). Ale mamy wrażenie, że to trener przeklęty. Facet, któremu w drewnianej szopie na głowę spadłaby cegłówka. Gdyby przeżył katastrofę samolotu, to okazałoby się, że rozbił się pod Radomiem. Gdyby wygrał coś w konkursie radiowym, to składankę “Best Hits of Mandaryna 2005”. Pechowiec nad pechowcami.
Dinamo Zagrzeb prowadzi z Szachtarem Donieck 3:1. Obie ekipy grają w dziesiątkę. Zwycięstwo znacznie przybliży Chorwatów do awansu – na dwa mecze przed końcem będą mieli siedem punktów, Szachtar cztery, a Atalanta nie będzie się liczyła już właściwie w kwestii awansu. “Sportske Novosti”, taki chorwacki “Przegląd Sportowy”, wrzuca po golu na 3:1 grafikę z informacją o wyniku i z dopiskiem “bramy Ligi Mistrzów są prawie otwarte”.
93. minuta, Szachtar strzela gola kontaktowego.
97. minuta, Andrij Piatow, bramkarz gości, biegnie w pole karne rywali. Akcja toczy się na lewym skrzydle, a golkiper Szachtara dostaje łokciem w twarz od Kevina Theophile-Catherine. Pada na ziemię, a sędzia Brych wskazuje na wapno, VAR podtrzymuje decyzje. 3:3.
Bjelica w swoim stylu gorączkuje się, że “VAR to cirkus, nie ma żadnej dobrej roli w futbolu, ma z nim złe doświadczenia z Polski” (tęskniliśmy). Natomiast przyszło nam do głowy, że – kto jak kto – ale on powinien się już przyzwyczaić do uczucia wypuszczonej z rąk szansy. Awans do fazy pucharowej wciąż jest oczywiście realny, wszystko rozstrzygną mecze Szachatara i Dinama z Atalantą oraz Manchesterem City. Niemniej nie możemy oprzeć się wrażeniu, że jeśli ktoś mógł stracić ten awans właśnie w taki sposób, to właśnie Nenad. Wystarczy zerknąć na to, jak los się z nim obchodził w przeszłości.
Arka na widelcu, pudło Majewskiego
Lech Poznań nie wspomina dobrze Stadionu Narodowego. Trzy finały, trzy razy w łeb. Ale ten przegrany mecz z Arką boli chyba najbardziej, bo gdynianie byli spokojnie do ogrania. Kolejorz cisnął ekipę Ojrzyńskiego, miał świetne okazje do tego, by rozstrzygnąć to starcie w 90 minutach. Do dziś w rozmowach z ludźmi, którzy pracują w Kolejorzu, przewija się wątek tego pudła Radosława Majewskiego.
Nawet Karol Klimczak mówił, że passa sezonów bez żadnego trofeum zostałaby wtedy przerwana, ale “nie ma wpływu na to, że Majewski nie trafiał w takiej sytuacji”. A historię dogrywki już znamy doskonale. Najpierw Siemaszko odskakuje od prowizorycznego krycia Nielsena i strzela głową na 1:0. Później Zarandia na chwilę staje się Maradoną, przebiega pół boiska, 2:0. Bjelica po meczu z miną zbitego psa wchodzi na konferencję. Wiedział, że puchar był w zasięgu ręki.
Duma po Utrechcie mogła być większa
Z rewanżowego starcia z Utrechtem w eliminacjach do Ligi Europy najbardziej pewnie zapamiętamy te słowa Bjelicy, który był dumny z zespołu, który właśnie odpadł z pucharów. Natomiast pewnie niewielu pamięta, że Lech był wówczas o włos od wyeliminowania Holendrów i zagrania w IV rundzie eliminacji (jedyny raz od sezonu 2015/16 do dziś).
0:0 w pierwszym meczu, 87. minuta rewanżu, jest 1:1, gol dla Lecha sprawi, że będzie już o włos od awansu. Kostewycz atakuje lewym skrzydłem, ścina pod pole karne, mocno dośrodkowuje wzdłuż bramki, a Deniss Rakels znajduje się w takiej sytuacji…
… ale tylko muska piłkę czołem i ta przefruwa przed całe pole karne. Minutę później Labyad strzelił dla Utrechtu, w doliczonym czasie wyrównał Gytkjaer, ale zasada premiowania goli na wyjeździe tym razem zadziałała na korzyść Holendrów. A gdyby Rakels miał większy łeb….
A gdyby Jevtić wtedy trafił?
Znów gdybamy, ale nie sposób nie gdybać w przypadku Bjelicy. Lech po 30 kolejkach sezonu zasadniczego był liderem Ekstraklasy. Miał wszystko w swoich rękach, media rozpisywały się też o tym, jak znakomicie ustawił się Lech z terminarzem – cztery mecze zagra u siebie, gdzie w poprzednich 15 starciach na własnym boisku nie przegrał choćby raz.
Na inaugurację rundy finałowej do Poznania przyjeżdża osłabiona Korona, pierwsza i prawdopodobnie najłatwiejsza przeszkoda w biegu na siedem kolejek do mistrzostwa. Jeszcze w pierwszej połowie Kolejorz dostaje rzut karny. Do piłki podchodzi Darko Jevtić, ale jego strzał broni Zlatan Alomerović. Kto mógł wtedy pomyśleć, że Lech przegra u siebie z ten mecz z kielczanami (zaraz po pudle Jevticia na 1:0 trafił Kapidzić) Górnikiem, Jagiellonią, potraci punkty z Wisłą Płock i Wisłą Kraków, a gdy już przed ostatnią kolejką było już pozamiatane, to spotkanie z Legią przegrali kibice.
A gdyby trafił wtedy Jevtić, to może byłoby z górki i rajd po majstra?
Spalone podejście do Ligi Mistrzów
Bjelica z Dinamem w fazie grupowej Ligi Mistrzów mieli grać już w zeszłym roku. Właściwie wszystko układało się po ich myśli. IV runda eliminacji, 1:1 w pierwszym meczu z Young Boys na wyjeździe, u siebie wystarczyło kontrolować wynik, bo nawet nudne 0:0 dawałoby Chorwatom upragniony udział w Champions League.
W siódmej minucie rewanżu Hajrović dał gospodarzom prowadzenie i wydawało się, że tu nic nie ma prawa się wydarzyć. Zwłaszcza mając w pamięci ten pierwszy mecz ze Szwajcarami, gdzie Dinamo po prostu miało wyraźną przewagę. 1:0 utrzymało się do przerwy, a po przerwie…
64. minuta, idiotyczne zachowanie jednego z obrońców we własnym polu karnym, sędzia wskazuje na wapno, Guillaume Hoarau wykorzystuje jedenastkę.
66. minuta, stuletni Hoarau po stałym fragmencie trafia na 2:1.
Dinamo musi zadowolić się Ligą Europy.
Oczywiście mamy w pamięci, że Bjelica z Dinamem zdominował krajowe rozgrywki, że w Lidze Europy poradził sobie bardzo dobrze, że teraz osiąga niezłe rezultaty w Lidze Mistrzów i wciąż może awansować do fazy play-off. Ale kojarzycie ten stary dowcip o szczęściarzu, który miał wszędzie farta, wreszcie poznał piękną Hinduskę, zdrapał jej kropkę z czoła i wygrał kolejne miliony? Mamy wrażenie, że gdyby tę kropkę zdrapywał Bjelica, to ukazałby się tam napis znany graczom Monopoly – “idziesz do więzienia, nie przechodzisz przez start, nie dostajesz premii za okrążenie planszy…”.
fot. FotoPyk