Gdybyśmy rozmawiali o normalnej lidze, która kieruje się zasadami, ściąga papcie przed skokiem na wyro, kłania się wszystkim na ulicy, to wydawać by się mogło, że dzisiejsze starcie Arki z Legią ma już rozpisany swój scenariusz i niczym nas się zaskoczy. W końcu Wojskowi walnęli Wisłę 7:0, a ta – było, nie było – ma więcej punktów niż gdynianie, więc nad morzem powinno być jeszcze łatwiej. No, ale właśnie, jak to bywa w PKO Bank Polskie Ekstraklasie: teoria swoje, praktyka swoje, toteż niczego na 100% nie można założyć. Ani na 50%. A może i w ogóle. Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak broniłaby się tak zwana logika tych rozgrywek, gdyby stwierdziła, że dzisiaj jakieś łupy zdobędzie Arka.
Przede wszystkim warto zwrócić uwagę, że Arka w Gdyni jest dość upierdliwa. Jeszcze, gdy jechała tam Jagiellonia i wywoziła trójkę, mogliśmy myśleć, że zrobi tak każdy, kto tylko będzie chciał, ale od inauguracji sezonu nikt inny nie sięgnął tam po trzy punkty. Próbowały zespoły:
– Korony,
– Lecha,
– Górnika,
– Piasta,
– Lechii.
Jasne, zdecydowaną większość z tych spotkań gdynianie ledwie remisowali, dlatego też napisaliśmy, że są po prostu upierdliwi. Nie mocni, żadnej twierdzy tam nie ma, bo siedem punktów w sześciu meczach szału nie robi, natomiast swoje w Gdyni trzeba wycierpieć.
Ciekawe czy będzie umieć to zrobić Legia, która swoją drogą na ligowych wyjazdach nie czuje się ostatnio najlepiej. W pięciu kolejnych meczach udało się jej sięgnąć po siedem punktów, natomiast w tamtym czasie, gdy grała z nim Legia, z ŁKS-em wygrałaby i drużyna Myszki Miki z gościnnym udziałem Kaczora Donalda na bramce. A poza tym było cenne zwycięstwo z Cracovią w Krakowie, ale też porażki z Wisłą Płock i Piastem, oraz wymęczony remis z Jagiellonią po cholernie nudnym meczu.
Cóż, zarzucaliśmy Legii, że nie potrafi wykorzystać atutu swojego boiska w PKO Bank Polski Ekstraklasie, ostatnio to robi, ale trochę zakręciła się w delegacjach. Sześć drużyn jest – czasem nieznacznie, ale jednak – lepszych na wyjazdach.
CUD W GDYNI? ETOTO WYCENIA REMIS NA KURS 4,05
No, ale pani logiko, prosimy więcej argumentów. To może historia? Tak, tak, Legia może wskazać szereg zespołów w tym kraju, z którymi gra się jej lepiej niż z Arką. Ostatnie lata przyniosły Wojskowym dwie porażki z żółto-niebieskimi w Superpucharze, było też to zwycięstwo 3:1 Arki w lidze na Łazienkowskiej, kiedy oszalał Marciniak i strzelił dwie bramki (cóż za czasy!), 1:0 w Gdyni w sezonie 17/18, remis 1:1 na Łazienkowskiej w rozgrywkach 18/19. Ba, nawet jak Legia ostatnio wygrywała z Arką na Olimpijskiej 2:1, to swoje musiała wymęczyć, żeby wspomnieć o fantastycznej interwencji Majeckiego po uderzeniu Kolewa (cóż za czasy!).
Dalej: Arka jak zwykle może liczyć na Pavelsa Steinborsa, który obronił w tym sezonie już 60 strzałów, co jest najlepszym wynikiem w lidze. Lata mijają, zmieniają się szkoleniowcy w Gdyni, a Łotysz cały czas gra swoje i pewnie gdyby nie on, Arka mogłaby dzisiaj się zastanawiać, czy na przykład w Suwałkach można zjeść coś smacznego. W tym sezonie bramkarz wykręcił u nas średnią not 5,31, co jest trzecim wynikiem w zespole po Nalepie i Schirtladze.
Czyli po kolejnych atutach zespołu, bo pomocnik jest bodaj w życiowej formie, a Gruzin daje nadzieje, że kibice w Gdyni doczekają się gościa z choćby dwucyfrówką po stronie bramek na koniec sezonu.
No, a na końcu listy argumentów logiki Ekstraklasy jest ten koronny, czyli… tak, bo tak. Murowanym faworytem tego spotkania wciąż jest Legia i nieważne, ile rzeczy wyciągniemy z historii albo jak mocno docenimy Steinborsa. Legia nabrała trochę rozpędu i po ograniu Lecha, Wisły i Widzewa po prostu powinna pojechać do Gdyni, wziąć trzy punkty, powiedzieć do widzenia i wrócić na późną kolację.
Ale ile razy w takich przypadkach wchodziła ona, właśnie logika i mówiła: hola, hola, panowie, spokojnie. Cóż, ale też do takiej sytuacji doprowadziła Arka, że największej nadziei musi szukać właśnie tutaj.
Fot. NewsPix.pl