Sprawdzasz wynik, widzisz 3:1, myślisz: o, ale łatwo, jedni sobie pykali piłeczką, mieli ubaw, dali radość kibicom, drudzy już niezbyt, niby wcisnęli honorową, ale to takie pocieszenie jak „zostańmy przyjaciółmi” po zerwaniu. Żadne. I cóż, opierając się na suchych liczbach, Miedź rzeczywiście ograła Radomiaka 3:1. Natomiast jeśli ktoś w myślach ułożył sobie taki scenariusz, jak powyższy, to do prawdy miał daleko. Dalej, cholernie dużo dalej, niż z Radomia jest do Legnicy.
Słuchajcie, tak naprawdę tu nikt nie mógłby mieć pretensji, gdyby ten mecz skończył się rezultatem w okolicach 5:5. Jeśli drużyna, która przegrała, oddała… 20 strzałów, można się zastanawiać, co poszło nie tak. Pewnie: z jednej strony nieskuteczność. Ale z drugiej gdzieś się kończy nieskuteczność, zaczyna pech, zły los, niekorzystna magia i inne cuda. Naprawdę na miejscu piłkarzy Radomiaka odprawilibyśmy jakieś czary, splunęli za lewe ramię, bo pewnych sytuacji po prostu nie można wytłumaczyć.
Na bramce już nie ma Załuski, Patryk Mikita uderza, piłka leci w światło, ale… Marcin Warcholak szczupakiem wybija ją z linii.
Rafał Makowski zamienia się w tę maszynę, której używają gracze tenisa i wypluwa w ciągu kilkunastu minut niezliczoną liczbę strzałów. Niestety albo dobrze broni Załuska, albo piłka mija bramkę.
Leandro dostaje piłkę w polu karnym, ma sporo miejsca, ale uderza tylko obok lewego słupka.
Idealna wrzutka na dwóch piłkarzy Radomiaka, ale ci są tak wygłodniali bramki, że obaj chcą strzelić i w efekcie nie strzela żaden, ponieważ obaj sobie przeszkadzają i piłka ledwo dolatuje do bramki Załuski.
Górski uderza z 11-12 metrów… oczywiście, że nad bramką.
Doliczcie do tego momenty, w których gościom brakowało centymetrów, by sięgnąć piłkę na przykład na wślizgu, masę wrzutek i tak dalej, i tak dalej. To naprawdę niewiarygodne, że Radomiak strzelił dzisiaj tylko jedną bramkę, taką już bez znaczenia, kiedy Górski w 87. minucie trafił na pustaka. Tak jak pisaliśmy: skuteczność to jedno, ale jeśli Warcholak wybija ci piłkę szczupakiem z linii bramkowej, to już wiesz, że ktoś na górze siedzi w innych barwach.
Natomiast nie przesadźmy w drugą stronę: też nie było tak, że Miedź nic nie grała, miała farta i jakieś zrządzenia losu wrzucały kolejne piłki do bramki Radomiaka. Nie, szczególnie na początku gospodarze mogli się bardzo podobać. Grali agresywnie, intensywnie, z pomysłem, otwarcie wyniku wisiało w powietrzu. To się w końcu stało za sprawą Pawła Zielińskiego, który obsłużony podaniem Korta, wpakował piłkę po długim rogu. Możecie się śmiać, ale w tej akcji widzieliśmy ruchy Piotrka, trochę lepszego Zielińskiego z Napoli – dobre, krótkie prowadzenie, balans, niezły strzał. Fajnie, naprawdę fajnie to wyglądało.
Potem Miedź pokazała konsekwencje, powtórzyła schemat rzutu rożnego, znów ustawiła swoich piłkarzy blisko Kochalskiego i tym razem wpadło. Następnie trafienie Łukowskiego z pomocą rykoszetu i voila, 3:0 do przerwy. Idealny wynik.
Zwycięstwo ostatecznie udało się dowieźć, a Radomiak powinien być jeszcze bardziej wkur… wkurwiony no, gdyby Ojamaa wykorzystał rzut karny (nie trafił nawet w bramkę). To byłby już szczyt – jedni co by mieli, to by strzelili, drudzy mogliby grać cały dzień, a i tak nie dobiliby do tych trzech bramek.
Tak czy tak – podobało się nam to półtorej godziny spędzone z pierwszą ligą. Nie będziemy pisać, że chętnie zobaczylibyśmy obie drużyny w Ekstraklasie, bo wiemy, co się dzieje z beniaminkami po awansie. Po prostu podziękujemy. To był miło spędzony czas, panowie.
Miedź Legnica – Radomiak Radom 3:1
Zieliński 13′ Purzycki 17′ Łukowski 42′ – Górski 87′