Zawsze bawią nas te komunikaty wygłaszane przez spikerów w momencie, gdy na trybunach dzieje się jakieś zamieszanie. Odklepane suche formułki, które ani nikogo nie uspokajają, ani do niczego nie prowadzą. W momentach zadym potrzebny jest gość, który to wszystko poustawia swoim autorytetem. Taki gość, jak Rafał Gikiewicz.
W derbach Berlinu było trochę dymu na trybunach. Spotkanie przerywano, w pewnym momencie oglądaliśmy klasyczny wjazd na murawę i zrobiło się gorąco, bo grupa zamaskowanych idiotów uznała, że to jest ich moment sławy.
Na szczęście policja w stolicy Niemiec miała swojego bohatera. A był nim Rafał Gikiewicz, który w trymiga rozgonił towarzystwo.
Giki wjechał między zamaskowanych baranów jak kosa od matmy w bójkę dwóch uczniaków, którzy rzucili się sobie do gardeł na boisku od kosza. Ty i ty, myk-myk, na swoje miejsca, dzienniczki do mnie. Trochę w stylu Piotra Świerczewskiego, który kiedyś w gaciach gonił włamywaczy po ulicy.
Rafał, jak już dasz sobie spokój z piłką, to widzimy robotę dla ludzi z twoim opanowaniem i pewnością siebie. Jedna jest dość oczywista – negocjator policyjny, który przyjeżdża na miejsce afery, chwyta za mikrofon, ustawia agresorów do pionu i ci za chwilę są odprowadzani w bransoletkach do radiowozu. Pasowałby też bramkarz w dyskotece, nawet nie trzeba wtedy zmieniać nazewnictwa, no i oczywiście prezes spółdzielni mieszkaniowej – kto był na zebraniu spółdzielni mieszkaniowej, ten wie, w jakiej roli występowałby tam odważny, pewny siebie i całkiem postawny piłkarz.
Jak by to było w języku kibicowskich relacji? Na derbach Berlina dochodzi do małego grzybobrania, na polanie spotykają się chuligani z Unionu oraz niewielka (około jedno-osobowa) banda z Olsztyna. Po krótkiej wymianie argumentów okazuje się, że więcej grzybów w koszyku ma reprezentacja Warmii. Obie strony bez sprzętu, do następnego.
A tak serio: na zachodzie sobie poradzili. Bo mieli Gikiewicza!
fot. NewsPix