Reklama

Mecz, którym można straszyć dzieci w Halloween

redakcja

Autor:redakcja

31 października 2019, 20:46 • 3 min czytania 0 komentarzy

Nie spodziewaliśmy się po meczu w Olsztynie cudów. Wisła Płock jest liderem Ekstraklasy, więc siłą rzeczy raczej w dublet nie będzie celowała, nie ta szerokość kadry, nie te priorytety. Wiadomo było, że Radosław Sobolewski mocno zamiesza składem. Stomil? Kurczę, niedawno bankrutował. Kto liczył na fajerwerki, powinien sobie zakupić zimne ognie i odpalić w przedpokoju, ewentualnie sprawdzić, czy nie ma powtórki z meczu Liverpoolu z Arsenalem.

Mecz, którym można straszyć dzieci w Halloween

Ale takiej bryndzy, takiego paździerzu i takiej niemocy z obu stron się nie spodziewaliśmy. Ujmijmy to tak: komentatorzy już właściwie otwarcie cięli bekę z wydarzeń boiskowych. To naprawdę nie zdarza się często.

Najmocniejszą recenzją tego meczu będzie wymienienie najciekawszych sytuacji;

– na grafice w przerwie meczu zapisano 37 strzałów (26 Wisły, 11 Stomilu), co oczywiście z rzeczywistością miało wspólnego tyle, co dzisiejszy skład Wisły Płock ze składem lidera Ekstraklasy
– przed rzutami karnymi Grzegorz Lech i Radosław Sobolewski dali bardzo podobne przemowy (“skupcie się, kurwa, na zadaniu, na strzeleniu”)
– Sobczak pokłócił się z Fojutem

No, to tyle. Naprawdę, dwie bite godziny pośrodku niczego, dwie bite godziny nierównej walki ze swoimi słabościami. To był tak fatalny mecz, że nawet wprowadzony w dogrywce Furman przeciągnął dwa dośrodkowania, co w Ekstraklasie ostatni raz zdarzyło mu się jeszcze przed transferem do Francji. Siemaszko trzydzieści osiem razy wykonał ten sam drybling i – co trzeba postrzegać jako sensację! – ze trzy razy mu to nawet wyszło. Zawada dostał czerwoną kartkę (!). Sahiti z karnego wyekspediował piłkę do swojej ojczyzny. Właściwie każdy zawodnik w tym meczu totalnie się gubił. Rozłożyła nas na łopatki sytuacja, gdy piłkarze PIĘĆ RAZY Z RZĘDU uderzali piłkę głową, a to główkowe eldorado przerwało dopiero kopnięcie jednego z wiślaków w bark przeciwnika. Potem liczyliśmy skrupulatnie, piątka się nie powtórzyła, ale dwukrotnie mieliśmy po cztery takie powietrzne starcia.

Reklama

Kabaret, naprawdę. Najgorzej było wówczas, gdy piłkarze zaczynali czarować. Piętka, przy której futbolówka obija się o kolana i odlatuje do rywala? A proszę bardzo. Drybling a’la Cristiano zakończony faulem w ataku? Do usług. Klepeczka? Kolega od podawania piłek już biegnie po zapasową futbolówkę.

Najbardziej rozbawił nas końcowy komentarz: “oni nawet tak naturalnie emocjonującą rzecz jak rzuty karne potrafili zepsuć”. Wiślacy trafili raz, a karne Szwocha i Sahitiego były uderzane w tak katastrofalny sposób, że po prostu nie mogły się udać (Szwoch przynajmniej trafił w bramkę).

Szkoda, bardzo szkoda, bo jednak jako lider Ekstraklasy Wisła Płock powinna coś sobą prezentować nawet w takich spotkaniach. Dziś tymczasem dostaliśmy mecz tak straszny, że spokojnie można go uznać za godny wstęp do halloweenowych imprez. Dobre były tak naprawdę pierwsze trzy minuty dogrywki, gdy sporo ożywienia wprowadził Olaf Nowak. Ale to ożywienie skończyło się jego fatalnym kiksem w dobrej sytuacji, potem już przez kolejne 27 minut i Nowak, i cała reszta ferajny na murawie wolała się nie wychylać.

Chwała Stomilowi za przejście lidera Ekstraklasy, smutna zasłona milczenia na płocczan, którzy byli tak przejęci porażką, że Jarosław Fojut pomeczowy wywiad zaczął od żartu, że w sumie porażka w karnych się nie liczy jako przerwanie serii bez porażki. Z drugiej strony… Wiślakom ten Puchar był tak potrzebny, jak nam oglądanie tego meczu. Szkoda tylko paliwa i kibiców, którzy oglądali to na stadionie.

Stomil Olsztyn – Wisła Płock 0:0 (4:1 po rzutach karnych)

Fot.400mm.pl

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...