Stal Mielec dokonała w tym tygodniu sporej sztuki – w ciągu trzech dni przegrała zarówno z Odrą Opole, jak i Chrobrym Głogów, do ostatniej kolejki najsłabszymi ekipami pierwszej ligi. Mówimy o jednym z trzech-czterech najpoważniejszych kandydatów do gry w Ekstraklasie w kolejnym sezonie, więc trochę powiało żenadą. Idealnym zwieńczeniem takiego okresu byłoby odpadnięcie z rozgrywek o Puchar Polski, ale Pogoń Szczecin chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że rywale są w dołku. Albo inaczej – sama jest w takim dołku, że nawet przeciwnik z Mielca mógł się spokojnie przełamać.
Tak czy siak – Portowcy do europejskich pucharów mogą się dostać już tylko przez ligę. Nie powiemy, że to tradycja, ale nie sposób nie zauważyć, że po raz trzeci szanse w Pucharze Polski tracą w podobny sposób.
2017/18: odpadnięcie z I-ligową Bytovią Bytów w 1/8 finału
2018/19: odpadnięcie z I-ligowym GKS-em Katowice w 1/32 finału
2019/20: odpanięcie z I-ligową Stalą Mielec w 1/16 finału
Różnica jest taka, że w dwóch poprzednich edycjach Portowcy doprowadzili do strzelenia karnych i to w nich rywale okazywali się lepsi. Dziś ekipy Kosty Runjaicia nie było stać nawet na to. I naprawdę trudno mówić tu o pechowej porażce z dziesiątkami strzałów ze strony faworytów i jakimś farfoclem wciśniętym przez drużynę z niższej klasy rozgrywkowej. To nie ten scenariusz.
Ktoś może powiedzieć, że to kwestia zmian w składzie, ale naszym zdaniem to szukanie wymówki na siłę. Bardzo na siłę. Ekipa Pogoni na papierze wyglądała naprawdę solidnie, goście z pierwszego składu zostali obudowani tymi z pogranicza jedenastki i ławki, a także graczami, którzy długo czekali na szansę i mieli doskonałą okazję, by w końcu Runjaicia do siebie przekonać.
I chyba właśnie oni zawiedli najmocniej. Michalis Manias po raz ostatni na boisku widziany był w poprzedniej rundzie PP, wcześniej w lidze rozegrał 93 minuty w trzech spotkaniach. Dziś, gdy Pogoń w końcówce pierwszej połowy przebudziła się po pierwszym gongu, zmarnował trzy całkiem niezłe okazje bramkowe. Z jednej strony przypomniał, że w ogóle jest na boisku, z drugiej – udowodnił, że chyba należy już spisać go straty. Dalej: David Stec, który zagrał ostatnio 14 minut z Cracovią, ale ogółem na liczniku miał tylko pięć gier i nieco ponad 250 minut. Z przodu raz czy dwa coś Austriakowi wyszło, na przykład podanie do Maniasa, ale poza tym dramat – pierwszoligowcy robili z niego wiatrak i uciekali od jego ochrony tak, jak tylko chcieli. Następny agent to Iker Guarrotxena (158 minut w lidze plus 78 w PP). Bask wyglądał tak, jakby do Mielca przyjechał odbębnić karę.
Listkowski, Podstawski, Łasicki… Przegranych możemy wymieniać dalej aż dojdziemy do wniosku, że niewiele możemy zarzucić tylko Bursztynowi i może Frączczakowi oraz Buksie, który zameldował się na placu, by ratować sytuację w 60. minucie, po czym stwarzał dużo zagrożenia. Kompromitujące wpadki zdarzały się nawet graczom, którzy naprawdę dają radę w Ekstraklasie. Zech w jednej sytuacji stracił piłkę na rzecz Nowaka tak nieporadnie, że można było odnieść wrażenie, że piłkarze Stali pressing organizują lepiej od ekipy Liverpoolu Kloppa. Dalej nie wiemy, jakim cudem Bursztyn obronił w tej sytuacji strzał Paluchowskiego.
Ale za drugim razem napastnik I-ligowca już się nie pomylił, gdy piłkę jak na tacy wyłożył mu Getinger. Choć naszą uwagę w tej sytuacji bardziej zwróciło otwierające podanie od Tomasiewicza. Był gracz juniorów i rezerw Legii dorobił się tytułu piłkarza meczu, swoją ruchliwością nieustannie sprawiał kłopoty Portowcom. No i na początku drugiej połowy świetnie zacentrował na głowę Maka – mistrz Polski podwyższył prowadzenie.
I dwa do zera nie okazało się bardzo niebezpiecznym wynikiem. Szybko na placu pojawiali się wspomniany Buksa i Kowalczyk, ale i to ostatecznie nie pomogło. Czy to już czas, by w Szczecinie bili na alarm? Nie, ale lampka ostrzegawcza pali się coraz mocniej. Mecz z Lechem zapowiada się przeciekawie.
Stal Mielec – Pogoń Szczecin 2-0
Paluchowski 36′, Mak 49′
Fot. FotoPyK