– Tutaj idzie o Katalończyków. Nie zaliczam siebie do osób, które chcą, żeby Katalonia była odrębnym państwem. Uważam, że powinniśmy być razem z resztą Hiszpanii, ale gdybym był teraz na miejscu, to też byłbym na tych protestach. Na sto procent by tak było, bo jak możesz dostać za taką działalność wyrok skazujący na dziesięć czy dwanaście lat?! To nie do zaakceptowania – mówi na łamach „Sportu” Gerard Badia z Piasta o sytuacji w Katalonii. Co poza tym dziś w prasie?
„PRZEGLĄD SPORTOWY”
Sześć lat trzeba było czekać na mecz Legii z Widzewem. Napięcie się wyczuwalne, a w Łodzi wyczekują tego starcia z ekscytacją.
– Kiedy zaczynało się losowanie, siedzieliśmy w kawiarni, bo mieliśmy przerwę między treningami. Włączyliśmy transmisję w telefonie i obstawialiśmy, z kim się zmierzymy. Większość typowała kogoś z dwójki Lech lub Legia. Po chwili wszystko było jasne, trafiliśmy – opowiada Mateusz Możdżeń. Co ciekawe, przed pierwszą rundą jeden z zawodników też dobrze wytypował rywala. Kiedy usłyszał o tym Marcin Robak, tylko się uśmiechnął i stwierdził, że jeśli rzeczywiście RTS zmierzy się ze Śląskiem, łodzianie awansują. Tym razem nikt takiej tezy nie postawił. – Ale możemy sprawić niespodziankę, to tylko jeden mecz – dodaje pomocnik czterokrotnych mistrzów Polski. Dla niego i takich zawodników Łukasz Kosakiewicz, Sebastian Rudol czy Robak starcia z Legią nie są czymś nowym.

Rozmówka z Marcinem Robakiem, gdzie snajper Widzewa twierdzi, że rozgromienie Wisły przez Legię nie sprawia, że łodzianie są wystraszeni.
Widział pan ostatnie zwycięstwo Legii Warszawa z Wisłą Kraków?
MARCIN ROBAK: Nie, ale śledziłem wynik na bieżąco w internecie. Imponująca wygrana.
7:0, czyli taka, która przed dzisiejszym meczem może was wystraszyć?
Absolutnie nie. Każdy mecz jest inny. A może Legia wystrzelała się przed przyjazdem do nas? Na poważnie, to wcześniej nie grała tak przekonująco, więc trudno mi ocenić, w jakiej jest dyspozycji. Nie ma się czego bać, bo to najkrótsza droga do straty goli, indywidualnych błędów. Trzeba być odpowiednio przygotowanym do spotkania. Mamy swój plan i jeśli go zrealizujemy, znów możemy sprawić niespodziankę.
Dariusz Dziekanowski w rozmowie wspomina czasy, gdy trafił do Widzewa i nie wszyscy chcieli podać mu rękę. Kilka fajnych historii o czasach, do których wielu wzdycha.
A pierwszy trening w nowym roku?
Nie wszyscy w szatni podali mi rękę, a potem pojechaliśmy na boisko Anilany. To mógł być początek MMA w Polsce… A ja i tak byłem przekonany, że wiosną zostanę najlepszym piłkarzem Widzewa. Miałem trochę szczęścia, bo przyszedł nowy trener, Bronisław Waligóra, i pomógł. Treningi to było 50 procent tajemnicy sukcesu, drugie 50 to indywidualne zajęcia w sali gimnastycznej Widzewa. Kilka razy w tygodniu spotykałem się tam późnym wieczorem z Mirkiem Jaworskim, innym warszawiakiem w łódzkim klubie. Zawziąłem się i ciężko pracowałem: technika, poruszanie się, przyjęcie piłki. W ten sposób budowałem pewność. Wiedziałem, że skoro idzie mi na zajęciach, to później w meczu też się uda. Nie czekałem, że strzelę gola i wszystko się odwróci – nie miałem takich głupot w głowie, tylko wziąłem sprawy w swoje ręce. Robiłem więcej od innych i wychodząc na boisko myślałem o swojej grze. Wiedziałem, co potrafię i umiałem to sprzedać. Nie żałowałem czasu spędzonego w Widzewie, ale nie byłem przygotowany na rozwiązywanie problemów wewnątrz zespołu. Nie zdawałem sobie sprawy, że będzie tak trudno.

Braterskie stracie w Pucharze Polski – Lechia kontra Chłemianka, a zatem Rafał kontra Paweł Wolscy. Sympatyczna rozmowa na trzy głosy.
Wychowaliście się w niewielkim Głowaczowie. To mogła być wasza przewaga, bo zazwyczaj chłopcy z mniejszych miejscowości często obcują z piłką, boisko mają pod nosem i mogą wychodzić sami, rodzic nie musi dowozić na trening.
RAFAŁ: Coś w tym jest. Z drugiej strony z tak małej miejscowości dużo trudniej, żeby ktoś dostrzegł zawodnika.
PAWEŁ: Jesteśmy jeszcze z tych czasów, że łatwo było zebrać ludzi do rozegrania meczu. Mieszkaliśmy w domu nauczyciela. Wychodziliśmy na podwórko, zawsze było nas ponad dziesięciu, więc kleiło się dwie drużyny. Nie mieliśmy dostępu do komputera, telefonów komórkowych też nie było i czas spędzaliśmy na dworze. Wakacje to tylko tam i z piłką.
RAFAŁ: Przerywaliśmy jedynie wtedy, gdy z okna słyszeliśmy wołanie: „obiad!”. Jedliśmy i jak najszybciej wracaliśmy.
PAWEŁ: Graliśmy non stop. Boisko oczywiście było piaszczyste, żaden Orlik.
RAFAŁ: Ciężko było nogi domyć. Później przeprowadziliśmy się do domu.

Puchar Niemiec szansą dla BVB, by naprawić nastroje w klubie. Po porażce z Interem, remisem w derbach z Schalke i kiepski początku sezonu ligowego przebąkuje się o zwolnieniu Luciena Favre.
Wobec tak przeciętnych rezultatów nie brak spekulacji o przyszłości trenera Luciena Favre’a. – Nie zamierzam dyskutować na ten temat. Na pewno musi coś z tym zrobić, ale bez przesady, nie bronimy się przed spadkiem. Ciągle możemy zrealizować cele – skomentował dyrektor sportowy klubu Michael Zorc. „The Sun” pisało o rozmowach z Jose Mourinho. – Z jednej strony przesadzano z pochwałami, gdy szło nam dobrze, teraz to działa w drugą stronę. Rozumiem, że ludzie muszą coś pisać, bo nie będzie czego czytać. Ale to, co się teraz dzieje, idzie za daleko – złościł się na media szwajcarski szkoleniowiec.

„Eden kto?” pytają angielskie media. Chelsea wystartowała nadspodziewanie dobrze, zastępcy się spisują, a dziś The Blues zagrają z Manchesterem United.
Chelsea jest na fali – wygrała siedem meczów z rzędu we wszystkich rozgrywkach. Kilka z nich bardzo efektownie: Grimsby musiało przyjąć siedem goli (7:1), Southampton cztery (4:1), podobnie jak w miniony weekend Burnley (4:2). Na dodatek drużyna z Londynu cieszy się serią sześciu kolejnych wygranych spotkań wyjazdowych (drugi raz w historii) i czterema zwycięstwami w delegacjach z rzędu ze strzelonymi co najmniej trzema golami (pierwszy raz w historii). Po sobotniej wiktorii nad Burnley gazeta „The Times” dała tytuł: „Eden kto?”, przypominając, że po murawie Stamford Bridge nie tak dawno biegał piłkarz, który nazywa się Eden Hazard. Ktoś mógłby zapomnieć, bo The Blues w ogóle nie odczuwają jego braku. A wydawało się, że odejście najważniejszej postaci drużyny do Realu Madryt będzie dla londyńczyków wielką stratą. Na razie nic takiego się nie dzieje. Bramki zaczął zdobywać nawet Christian Pulisic (hat trick w sobotę), za którego Roman Abramowicz wyłożył 57 mln funtów, a który rzadko ma miejsce w pierwszym składzie i podobno już zaczął rozważać odejście w styczniu.

„SPORT”
Trzymiesięczny areszt dla Marzeny S.-C. zarządził Sąd Rejonowy w Poznaniu. Była prezes Wisły Kraków miała poprzez nadużycia doprowadzić do straty nawet 10 milionów złotych przez klub.
Prokuratura Regionalna w Poznaniu, prowadząca postępowanie w tej sprawie, wystąpiła do sądu o tymczasowe aresztowanie na trzy miesiące trojga podejrzanych, w tym byłej prezes klubu. W połowie września Sąd Rejonowy w Poznaniu odrzucił wnioski o areszt i zastosował wobec podejrzanych środki zapobiegawcze w postaci dozoru policyjnego i poręczeń majątkowych w wysokości od 20 do 100 tys. zł. W uzasadnieniu decyzji sąd przyjął, że w tej sprawie nie zachodzi obawa matactwa ze strony podejrzanych. Odwołała się od tego Prokuratura Regionalna w Poznaniu. Po analizie materiału dowodowego śledczy złożyli zażalenie na brak aresztu w sprawie Marzeny S.-C. i Roberta Sz.

Piast zagra dziś z Pogonią Siedlce, która znalazła się pod okiem PAA. Póki co nikt jednak nie został zawieszony, więc mecz odbędzie się be przeszkód. Ale co wtedy, gdyby Piast odpadł, a zarzuty by się potwierdziły?
Gliwiczanie od początku tygodnia przygotowywali się do spotkania z Pogonią Siedlce. I pewnie też mocno zaskoczyła ich wczorajsza informacja. Polska Agencja Antydopingowa poinformowała o wszczęciu postępowania w związku z podejrzeniem stosowania metody zabronionej przez siedmiu piłkarzy Pogoni (patrz niżej). Co ciekawsze lub dziwniejsze, do wczorajszego wieczora żaden z piłkarzy nie został zawieszony i teoretycznie mogą oni zagrać dziś przeciwko Piastowi. Pytanie, co w wypadku, gdy zarzuty się potwierdzą? To jednak problem siedlczan.

Rozmówka z Danielem Tanżyną, obrońcą Widzewa. Oczywiście o odkurzeniu polskiego klasyku.
Jesteście drugoligowcem, ale jesteście też Widzewem. To wy co dwa tygodnie wypełniacie trybuny swojego stadionu.
– Tak, ale trzeba też docenić klasę rywala. Dziś to Legia gra w ekstraklasie, zajmuje w niej 4. miejsce, ma dużą jakość piłkarską. My się jednak nie boimy, bo – powtarzam – to tylko jeden mecz, do którego podchodzimy z wiarą i optymizmem. To losowanie było dla nas takim prezentem za wyeliminowanie Śląska. Priorytetem dla Widzewa musi być liga, ale w Pucharze Polski też dajemy z siebie maksa. Nie możemy się tego meczu doczekać, w szatni rozmawiamy o tym już od dłuższego czasu.
Legia w niedzielę postraszyła?
– Oglądałem, zagrała koncertowo, stłamsiła Wisłę. Padł wynik 7:0, który w ekstraklasie zdarza się raz na kilkanaście lat. To nie może jednak wpłynąć na naszą pewność siebie. Wierzymy w swoje umiejętności i to, że zagramy dobre spotkanie. Ciekaw jestem, jakim składem wyjdzie Legia. Dochodzą słuchy, że nie zamierza nas lekceważyć i zagra w mocnym zestawieniu. Zapowiada się kawał piłkarskiego święta, na które – tak myślę – czeka cała piłkarska Polska. To przecież nasz krajowy klasyk.

Bardzo ciekawa rozmowa z Gerardem Badią o protestach w Katalonii. Trochę spojrzenia „ze środka” na sprawę, która przyciąga uwagę.
Proszę wytłumaczyć kibicom w Polsce, na czym polega istota protestów w Katalonii?
– Sprawa jest prosta i oczywista – tutaj nie chodzi o to, żeby Katalonia została niepodległy państwem. Jest inaczej. Jest 12 katalońskich polityków, którzy za swoją działalność otrzymali wyroki od 9 do 13 lat. Za co? Za zorganizowanie referendum niepodległościowego. OK, nie było ono legalne. Aresztują cię, stajesz przed sądem, który wymierza ci 2-3 lata za kratkami, a nie 12! Są ludzie którzy nakradli wiele pieniędzy czy pozabijali innych, dostali wyroki 4-5 lat więzienia albo są na wolności! Tutaj idzie o Katalończyków. Nie zaliczam siebie do osób, które chcą, żeby Katalonia była odrębnym państwem. Uważam, że powinniśmy być razem z resztą Hiszpanii, ale gdybym był teraz na miejscu, to też byłbym na tych protestach. Na sto procent by tak było, bo jak możesz dostać za taką działalność wyrok skazujący na dziesięć czy dwanaście lat?! To nie do zaakceptowania.
Jak to wygląda tam na miejscu?
– Jak mówię, nie jestem gorącym zwolennikiem niepodległości Katalonii. Codziennie dyskutuję o całej sprawie z kolegą z drużyny Jorge Felixem, który pochodzi z Madrytu. I tak muszę powiedzieć, że z dnia na dzień trochę zmieniam swoje nastawienie. Coraz bardziej skłaniam się ku tej niepodległości.

„SUPER EXPRESS”
Zmiany w mechanizmie solidarnościowym FIFA. Mały kluby będą dostawać pieniądze też za transfery wewnątrz federacji, poza tym nowe przepisy mają być skuteczniejsze.
Nowe regulacje, które wejdą w życie latem 2020, zakładają, że również transfery krajowe cudzoziemców będą już obejmowały solidarity contribution. To świetna informacja dla naszych klubów. Co więcej, FIFA zapowiada też wprowadzenie mechanizmów zwiększających ściągalność tych pieniędzy, bo niestety nie brakuje przykładów, gdy wielcy ociągają się z zapłaceniem tych należności. PZPN musiał na przykład pomagać macierzystemu klubowi Łukasza Teodorczyka, Wkrze Żuromin, ściągnąć pieniądze od Dynama Kijów. Nowe przepisy mają być po pierwsze bardziej sprawiedliwe, a po drugie bardziej skuteczne.

I kolejne wypowiedzi Marcina Robaka przed Legią. Wyeksploatowali gościa jeszcze zanim wybiegł na boisko.
Nie tęsknisz za meczami z mocnymi rywalami, na boiskach ekstraklasy, w której grałeś przez 13 sezonów?
– Na pewno tęsknię, szczególnie za atmosferą ekstraklasy. Na stadionie w Łodzi oprawa i atmosfera są na najwyższym poziomie, ale nie mam tego co tydzień. W następnej kolejce jadę na mecz z całkiem inną otoczką, na którym jest garstka widzów i całkiem inny stadion. Nie jest to łatwe dla mnie, ale próbuję sobie z tym radzić. Muszę sobie poukładać w głowie pewne rzeczy mentalne przed takim meczem. Zresztą pod względem sportowym też nie są to łatwe mecze.

„GAZETA WYBORCZA”
Milan w zeszłym sezonie przyniósł prawie 150 milionów euro straty. A obecne położenie w tabeli nie wskazuje na to, by stan klubowej kasy miał poprawić się z tytułu nagród za mistrzostwo czy grę w pucharach.
Skutek jest taki, że Milan zawisł w tabeli na 12. miejscu – trzy punkty nad strefą spadkową. I czwartkowy mecz z przedostatnim, lecz dobrze ostatnio wyglądającym SPAL urósł do rangi arcyważnego. Następnie bowiem mediolańczyków czeka seria wyzwań hipertrudnych – zagrają kolejno z Lazio, mistrzem Juventusem oraz wicemistrzem Napoli. Grozi im ostateczne ugrzęźnięcie wśród drużyn zagrożonych degradacją. A przecież mówimy o klubie najmującym piłkarzy wynagradzanych czwartym najwyższym budżetem płacowym w Serie A. O klubie, który za cel minimum obrał sobie powrót do Ligi Mistrzów. W Milanie nie działa jednak nic, właściwie w każdym aspekcie. Degeneracja osiągnęła ten poziom, że coraz trudniej jest racjonalnie go wytłumaczyć – poza rytualną już refleksją, że szefowie klubu od wielu lat wzbraniają się przed zatrudnieniem trenera z nazwiskiem, dorobkiem i charyzmą. Wyłącznie eksperymentują z żółtodziobami lub ściągają przeciętniaków. Ale to też trudno objąć rozumem.
