Jeśli ktoś do niedzielnego, rodzinnego rosołku postanowił włączyć sobie mecz Chrobrego Głogów ze Stalą Mielec, autentycznie mógł rozkochać się w klimatach I ligi, bo piłkarze gospodarzy wyglądali co najmniej tak, jakby przed meczem wypili kociołek Panoramixa rodem z kart historii o Obelixie i Asterixie. Nieszablonowe rozwiązania akcji, błyskotliwość w wygrywaniu pojedynków, szukanie kolegów na lepszych pozycjach, a przy tym duży spokój w rozegraniu, konsekwencja w odbieraniu organizacji gry defensywnej i pozytywna agresja w destrukcji. Pozbawieni pomysłu faworyzowani przyjezdni przez większość spotkania stanowili jedynie marne tło dla lepiej dysponowanych przeciwników.
Naprawdę momentami trudno było uwierzyć, co stało się z podopiecznymi Ivana Djurdjevicia, którzy do piętnastej kolejki rozgrywek zaliczyli fatalne czternaście punktów w czternastu spotkaniach. Absolutnie nie przypominali samych siebie, wznosząc się na wyżyny swoich umiejętności.
Imponował Marcel Ziemann, dryblujący pomiędzy rywalami z taką łatwością, jakby ci byli treningowymi tyczkami. Nie robiła mu różnicy liczba broniących przeciw niemu defensorów, ani okoliczności przeprowadzania dryblingu. Radził sobie z każdym. Podejmował szybkie i brawurowe decyzje, a przy tym pod sporą presją nie tracił futbolówki. Podobać mógł się też biegający jak króliczek Duracella, Miłosz Kozak, nieunikający odpowiedzialności za rozgrywanie Szymon Drewniak, wchodzący z ławki Damian Kowalczyk, który samym balansem ciała potrafił zdobyć sobie przestrzeń i popisujący się perfekcyjnie celnymi podaniami z nogi Michał Szromnik.
I choć niewątpliwie postawa tych wszystkich zawodników wydatnie przyczyniła się do zwycięstwa Chrobrego, to decydująca okazała się spektakularna akcja Mikołaja Lebedyńskiego. Wyglądało tak jakby nagle coś mu się przestawiło w głowie i dostał niewytłumaczalnych umiejętności. Nagłego daru z nieba. Ukształtowany w Holandii napastnik najpierw przyjął piłkę przy linii bocznej, potem mądrze wycofał ją do swojego kolegi z zespołu, a kiedy ten mu ją odegrał, Lebedyński rozpoczął swoje show. Subtelnie musnął futbolówkę głową, dzięki czemu wyszedł na wolną przestrzeń, potem fenomenalnie w tempo uderzeniem wewnętrzną częścią stopy obsłużył rozpędzonego Ziemanna i pognał w pole karne. Po chwili otrzymał idealne podanie zwrotne, miał dużo czasu, spojrzał głęboko w oczy Damiana Primela, po czym pewnym uderzeniem nie pozostawił mu żadnych szans.
To się nazywa asysta przy własnej bramce.
W ten sposób 29-letni snajper Chrobrego przeprowadził akcję życia. Do tej pory był napastnikiem z jedną kluczową wadą – nie strzelał bramek. Miał swoje atuty. Potrafił się zastawić, nieźle czuł się z piłką przy nodze, nadawał się do gry kombinacyjnej, ale kiedy gra się na takiej, a nie innej pozycji, to niestety taka wada jest nie do przeskoczenia, dlatego też kluby Ekstraklasy już dawno o nim zapomniały. To był jednak jego dzień i nikt mu tego nie odbierze. Nawet jeśli wielce prawdopodobne jest, że już nigdy w swojej karierze nie strzeli takiej bramki.
Bardzo niemrawo wypadł za to cały zespół Stali Mielec. Biegali w jednostajnym tempie, nie mając żadnego skonkretyzowanego pomysłu na przebicie się przez sprawnie ustawiających obronne szybki zawodników Chrobrego. Słabiutkie zawody zaliczył Mateusz Mak, który wyglądał, jakby sam nie wiedział, co robi na boisku. Dreptał raz w prawo, raz w lewo, raz do tyłu, raz do przodu, ale wszystko to w takim tempie, że nie skrzywdziłby nawet muchy.
Jedynym pozytywem po stronie przegranych była niezła dyspozycja Grzegorza Tomasiewicza. Filigranowy pomocnik kilka razy wykazał się sporym talentem technicznym, nie bał się ryzykować, strzelał z różnych pozycji, mądrze rozciągał grę i tak aż do momentu, kiedy zabrakło mu pary i momentalnie zgasł, a wraz z nim cała Stal.
Triumfować może za to Ivan Djurdjević. Zdaje się mieć plan i pomysł na swój zespół, który z każdym kolejnym tygodniem funkcjonuje coraz lepiej. Właśnie wyszedł ze strefy spadkowej, wygrał trzecie spotkanie z rzędu, a w czterech ostatnich nie stracił bramki, tym samym udowadniając, że warto było mu zaufać, kiedy Chrobry totalnie zawodził na początku sezonu.
Chrobry Głogów 1:0 Stal Mielec
Lebedyński 59′
Fot. Newspix