Reklama

Sobolewski był moim idolem i mam na to dowody!

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

26 października 2019, 15:20 • 16 min czytania 0 komentarzy

Od kiedy jego idolem jest Radosław Sobolewski? Jak reagował, kiedy na klatce schodowej w jego bloku pojawiały się wulgarne napisy z jego nazwiskiem w roli głównej? Na jakim odcinku Zakopianki i w jakim momencie swojego życia złapał najwięcej mandatów za przekraczanie dozwolonej prędkości? Jakie krakowskie budowle ma wytatuowane na lewym ramieniu, a jego rapera na prawym? Ile płyt ma w domu? Czy Franciszek Smuda był pośmiewiskiem szatni Wisły i w jaki sposób mylił nazwiska młodych piłkarzy? Dlaczego Michał Probierz nie poradził sobie przy ulicy Reymonta? O co w tym sezonie walczy Wisła Płock? Na te i na wiele innych pytań w rozmowie z nami odpowiedział Alan Uryga.

Sobolewski był moim idolem i mam na to dowody!

Zapraszamy.

***

Jesteś rozgarnięty? 

Nie lubię niczego robić na odwal. Wolę sobie coś zaplanować niż działać spontanicznie na wariackich papierach, ale wiadomo, że są dziedziny życia, w których nie da się niczego wcześniej przewidzieć i trzeba działać na bieżąco.

Reklama

Przez lata coś się zmieniło w tym aspekcie? Podobno na swoje pierwsze zgrupowanie z pierwszą drużyną Wisły zapomniałeś wziąć zasilacza do komputera. 

Aaa, czyli w te tematy idziemy. Teraz by mi się to pewnie nie zdarzyło. Wiek i emocje zrobiły swoje. Kazimierz Moskal poinformował mnie o powołaniu na zgrupowanie z pierwszą drużyną w Hiszpanii, a że to był jeszcze okres, kiedy klub nie był jeszcze naznaczony problemami finansowymi, to w szatni aż roiło się od mocnych charakterów. Lepsze czasy. Wielkie wyróżnienie. Wtedy nie było takie oczywiste, że tyle młodzieży trenowało z dorosłymi. Już samo przebicie się do tego grona stanowiło ogromne wyróżnienie. Nie było tak jak obecnie, że duża część zespołu w Krakowie to młode chłopaki.

Trzymałem się wtedy w szatni z Michałem Czekajem, Łukaszem Burligą i Michałem Chrapkiem. Poszczęściło się mi, bo trafiło się akurat tak, że odszedł Maaskant, który rzadko wprowadzał kogokolwiek młodego, na jego miejsce przyszedł trener Moskal i mogłem zaczynać spełniać swoje marzenia.

Ale starszyzna pewnie nie od samego początku przyjmowała was jakoś specjalnie ciepło.

Siłą rzeczy. Kiedy wchodziłem do szatni Wisły nie było w niej jeszcze Arka Głowackiego, który grał wówczas w Turcji, ale i tak nie brakowało doświadczonych zawodników. Taki Radosław Sobolewski absolutnie się z nami nie spoufalał. Pomagał, służył radą, ale przy tym trzymał bezpieczny dystans. Na pewno nie wchodził z nami w jakieś bliższe stosunki.

Sam przyznałeś kiedyś, że był twoim idolem.

Reklama

Na szczęście mam na to dowody, bo teraz, ktoś mógłby mi zarzucić, że to zmyślam właśnie teraz, akurat kiedy został naszym trenerem. Wystarczy wyciągnąć mój pierwszy wywiad w życiu. Taki sprzed wielu, wielu lat. Miałem wtedy dwanaście lat i grałem na halowym turnieju im. Adama Grabki. Prestiżowe zawody, wyróżniłem się i dostałem pytania o idola. Nie miałem problemów ze wskazaniem, zwłaszcza, że wtedy występowałem jeszcze jako defensywny pomocnik.

Ktoś jeszcze z twoich kolegów z młodzieżowych zespołów przebił się do seniorskiej piłki?

Z mojego rocznika 1994 w trampkarzach Wisły chyba nikt. Zapowiadało się lepiej. Czego zabrakło? Pewnie motywacji, konsekwencji, ambicji, samozaparcia, może trochę szczęścia. Tak już bywa. Może to zabrzmi nieskromnie, ale zazwyczaj się wyróżniałem, jeździłem na młodzieżowe kadry, liderowałem moim drużynom. Oprócz mnie był jeszcze jeden chłopak. Nie widziałem nigdy większego talentu. Wszyscy to podkreślali. Błyszczał na wszystkich turniejach. Kuba Babiński. Niestety, przez kontuzję musiał skończyć karierę i porzucić marzenia o piłce, a wydaje mi się, że gdyby nie to, moglibyśmy podziwiać go na wysokim poziomie. To co potrafił wyczyniać z piłką było absolutnie niewiarygodne. Ludzie łapali się za głowy.

Odnalazł się poza piłką?

Słyszałem, że tak, ale szczegółów nie znam, bo straciłem z nim niestety kontakt. Ubolewam nad tym, bo w grupach młodzieżowych byliśmy nierozłączni, trzymaliśmy się razem, ale jego kariera się skończyła i nie mamy wiele okazji do spotykania się.

Mieszkałeś w Nowej Hucie, a to miejsce, gdzie rozgrywa się wiele perypetii kibicowskich. Ty też miałeś z tym do czynienia, bo kiedy zacząłeś przebijać w hierarchii Wisły, na twoim bloku zaczęły się pojawiać obrażające cię napisy…

Dla mnie to było w tym samym wymiarze zaskakujące, jak i zrozumiałe, bo nigdy do końca nie przyzwyczaisz się do widoku takich napisów na twój temat, a z drugiej strony doskonale zdawałem sobie sprawę z klimatów, które w Nowej Hucie panują. Mieszkałem na osiedlu, które sympatyzowało z Cracovią

Czyli nie miałeś łatwo.

Zaczęły się drobne problemy z moim bratem, który też był fanem Wisły, początkowo nawet grał jeszcze w piłkę, ale potem zrezygnował i został już tylko kibicem. Byliśmy medialnym rodzeństwem. Przebijałem się po kolejnych szczeblach w klubie, ciężko było o tym nie usłyszeć na osiedlu, bo to była specyficzna sytuacja, a brat przy okazji dostawał rykoszetem, bo niektórych zaczęło interesować, czy jeśli jeden Uryga jest Wiślakiem, to czy cała rodzina też? Wydaje mi się, że te napisy mogły w dużej mierze dotyczyć też jego, bo mnie nigdy nie spotykały nieprzyjemne sytuacje związane z tym, że gram w piłkę. Ludzie rozumieli, że jestem sportowcem, trenuję w Wiśle i wszystko kręci się wokół sportu, a mój brat wtedy był już tylko kibicem i ten fakt mógł na osiedlu uwierać. Pamiętam, że pierwszy napis zobaczyłem na wejściu do klatki schodowej.

Kto mógł to napisać?

Konkretnie nie mam pojęcia.

Ale potrafisz stworzyć sobie profil takiej osoby?

Osiedle było spore, ale każdy się kojarzył, ja z ludźmi z tego środowiska się znałem i siłą rzeczy spotykałem. Później oni poszli swoją drogą, a ja swoją. Mogłem mieć przypuszczenia, kto takie coś pisał albo zlecał wyręczając się kimś innym. Może to brzmi śmiesznie, ale poważnie tak mogło być. Mnie personalnie cała sytuacja jakoś szczególnie nie ruszyła, bo długo się przygotowywałem i wiedziałem, że w pewnym momencie to się zwyczajnie wyleje.

Potrafiłeś się z tego śmiać?

Aż tak to nie. Właśnie chciałem wspomnieć, że wydaje mi się, że najbardziej zabolało to moich rodziców. Mama tego nie rozumiała, było jej przykro, więc przez sam wzgląd na jej reakcję nie chciałem tego bagatelizować śmiechem. Mnie to nie dotknęło. Nie miałem żadnych namacalnych problemów. Było, bo było.

Nigdzie w Polsce nie ma takich napięć kibicowskich jak w Krakowie. Konkurować z tym może tylko Górny Śląsk. Nawet w Trójmieście nie sądzę by była taka atmosfera.

Na tatuażach masz Kraków, prawda?

Tak. Na lewym ramieniu jest Kościół Mariacki, bezpośrednio poniżej jest też rzut Wawelu. Kończyłem go, bodajże kiedy Wisła nie przedłużyła ze mną kontraktu i przenosiłem się do Płocka. Jestem wychowany w Krakowie i zawsze będę związany z tym miastem.

SESJA FOTOGRAFICZNA WISLY KRAKOW --- WISLA CRACOW PHOTO SESSION

Byłeś tam rozpoznawalny przez wzgląd na swój staż w klubie?

Dosyć tak, ale w Płocku odczuwam to dużo bardziej. Na to składa się wiele czynników. Tutaj dużo więcej gram, wyrobiłem sobie markę, czuję się szanowany. Inna sprawa, że Płock jest zwyczajnie mniejszy od Krakowa, więc dużo łatwiej natknąć się na kogoś, kto śledzi losy Wisły. W Krakowie mogłem wyjść na spacer po rynku i spokojnie sobie chodzić, bo większość ludzi stanowili turyści. Tylko tu Wisła, i tu Wisła.

Podobno swojego czasu dostałeś trochę mandatów na drodze Myślenice-Kraków.

Najwięcej świeżo po otrzymaniu prawa jazdy, ale nie było to związane z jakąś specjalną brawurą, a raczej ze specyfiką tego odcinka drogi. Duże natężenie fotoradarów i policyjnych patroli, które do tego zmieniały miejsca kontroli. Ale to miało miejsce tylko na początku, kiedy przenieśliśmy się do Myślenic, bo później każdy już chyba znał miejsca, gdzie trzeba było zwolnić.

Pierwszy samochód?

Audi A3.

Za własne pieniądze?

Tak, wszystkie większe inwestycje i większe wydatki pochodziły z własnych funduszy. Zawsze miałem wsparcie rodziców, długo z nimi mieszkałem, ale w szesnastym roku życia podpisałem pierwszy kontrakt z Wisłą i mogłem się usamodzielnić. Na wszystko sam odkładałem.

Miałeś kiedyś taką pokusę, żeby wydać pieniądze na coś absolutnie niepotrzebnego?

Na pewno nigdy nie miałem za dużo pieniędzy, to nie jest niemożliwe, sam chciałbym mieć jeszcze w życiu taki problem. A co do samej pokusy, na pewno coś takiego było, ale nie przypominam sobie, żebym zaszalał jakoś specjalnie za mocno.

Twój kompan Łukasza Burliga miał z tym problem.

Nie jest to żadna tajemnica, że Łukasz miał swoje problemy, ale u niego słowo ,,miał’’ jest kluczowe. Cieszę się, że ten czas jest już za nim.

Wiele kolorowych ptaków szatni spotkałeś?

Przez Wisłę przewinęło się tyle nazwisk, że nie brakowało charakterystycznych piłkarzy. Emmanuel Sarki czy Donald Guerrier to duet, który pierwszy przychodzi mi do głowy. Barwni. Często mieliśmy ubaw z ich zachowania. Trochę inne poczucie humoru miał Dariusz Dudka. Anegdociarz, kawalarz, wiecznie uśmiechnięty, zastanawiający się tylko jak każdą sytuację obrócić w żart. Nie uchodziło z nim nic na sucho.

Kiedy wchodziłem do szatni trochę pomagał mi Junior Diaz. Dużo podpowiadał mi w czasie mojego debiutu z Jagiellonią. Potrafił poradzić sobie na każdej pozycji w defensywie, bo trenerzy rzucali go z lewej na prawą, a on trzymał naprawdę dobry poziom. Niedoceniana postać i sympatyczny facet. Zresztą w większości obcokrajowcy byli otwarci i pomocni. Wyjątkiem był może Cwetan Genkow. Nie był skłonny do rozmów z młodymi, nie skracał dystansu, wyraźnie oddzielał się od żółtodziobów, choć znał język, zresztą podobnie jak Sergiei Parejko, który miał zupełnie inny stosunek i można było z nim swobodnie pogadać i pożartować.

Świetne momenty miewał Maor Melikson. 

Jeden z lepszych piłkarzy, z jakim miałem do czynienia. Od pierwszego treningu dostrzegłem, że wyrasta ponad przeciętność.

Komunikatywny? Wyglądał na zamkniętego w sobie.

W szatni było podobnie. Nie był bufonem, ale emocje zostawiał raczej dla siebie. Wyciszony introwertyk, choć bariera językowa na pewno robiła swoje.

Semir Stilić czy Maor Melikson?

Bardzo różni piłkarze. Pierwszy świetnie panował nad piłką, ale nie miał dynamiki tego drugiego, który technicznie wcale nie był od niego gorszy. Według mnie Izraelczyk był lepszy. Zrobił na mnie kolosalne wrażenie, może też trochę obrósł w moich oczach legendą i stąd ta opinia.

Szatnia podzieliła się na obcokrajowców i Polaków?

Nie potrafię tego określić. Wchodziłem do szatni i na wszystko patrzyłem z niedowierzaniem. Myślałem: ,,Wow, ja tu naprawdę jestem’’. Nie miałem nawet czasu na analizowanie poszczególnych zależności zachodzących w szatni. Teraz z perspektywy czasu może faktycznie widzę, że jakieś tam podziały mogły być, ale raczej delikatne, bo Polacy stanowili mniejszość, choć finalnie i tak ich głos pewnie byłby najważniejszy w szatni.

To inna kwestia: Franciszek Smuda był pośmiewiskiem szatni?

Pośmiewiskiem? Bardzo mocne słowo.

Na przykład w Górniku Łęczna cokolwiek by nie powiedział, to z czasem wychodziło z szatni. Wyglądało to tak jakby piłkarze tylko czekali na okazję, żeby obśmiać jego indolencję i ignorancję.

W Wiśle na tyle miał duży szacunek i respekt, że takie rzeczy nie miały miejsca. Nie traktowaliśmy go jak ciekawostkę. Był naszym trenerem, założyliśmy, że możemy się czegoś od niego nauczyć i tak do tej współpracy podchodziliśmy. Wiesz, oczywiście, to jest szatnia piłkarska. Ciężko jest uniknąć żartów z kogokolwiek. Wszyscy czekają, żeby ktoś coś przekręcił i palnął jakąś gafę. Między zawodnikami nie ma litości, obśmiewane jest wszystko, ale na odprawach nie ma śmiechów. Nie ma mowy o braku szacunku podczas oficjalnych spotkań, ale nie ma co ukrywać, że śmiechu z trenera Smudy trochę było. Pokątnie, bo pokątnie, ale swoją specyfikę trener miał.

Faktycznie nie przykładał wagi do zapamiętywania waszych nazwisk?

Trochę tak. Zawsze miał problem z młodymi zawodnikami. Jeśli ktoś nie zapisywał mu się w pamięci, nie był specjalnie charakterystyczny, to trener Smuda raczej nie przykładał wielkiego wagi do tego, żeby zainteresować się, kto to w ogóle jest. Na treningach regularnie zdarzało mu się przekręcać imiona, nazwiska czy pseudonimy. Potrafił krzyczeć do kogoś zupełnie inaczej niż ten ktoś faktycznie się nazywał. W moim przypadku, zwłaszcza na początku, było podobnie. Uryga mu się za bardzo w głowie nie utrwalił.

To deprymujące? Mogłeś sobie pomyśleć, że jak trener nawet nie wie, jak się nazywasz, to raczej nie masz wielkich szans na regularną grę w jego zespole.

Rzeczywiście pojawia się takie myślenie, ale wszyscy na tyle znali trenera Smudę, że to było akceptowalne. Pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć. Naturalna kolej rzeczy. Mój przykład doskonale pokazał, że można przez długi czas nie łapać się do składu, schodzić do rezerw, a za chwilę zostać ,,synem’’ trenera i tydzień w tydzień pojawiać się w pierwszym zespole. Droga z piekła do nieba. Najpierw moje nazwisko było przekręcane, a potem na stałe trafiło do trenerskiego zeszytu z wyjściową ,,11’’.

W Krakowie trenowałem z paroma niezłymi szkoleniowcami. Najlepiej wspominam Kazimierza Moskala. Jakoś pasował mi jego styl prowadzenia treningów, kontaktów z drużyną, przekazywania swoich pomysłów, ale na początku w Krakowie nie dostał na tyle poważnej, dłuższej szansy. Pamiętam, że niedługo po pierwszym obozie, pojechałem na zgrupowanie młodzieżowej kadry, a kiedy wróciłem drużynę prowadził już Michał Probierz.

Dlaczego jemu nie wyszło w Wiśle?

Dużo mówiło się o konflikcie ze starszymi zawodnikami.

Widziałeś coś takiego?

Nie nazwałbym tego konfliktem, ale jego relacje z weteranami szatni były dość szorstkie. Chciał wejść do mocnej charakterologicznie szatni i wprowadzić swoje zasady. Nie nazwałbym może tego dyktatorskim sposobem budowania swojej pozycji, ale na pewno apodyktycznym.

Zwyczajnie taki ma styl.

Chłopaki z Jagiellonii czy Cracovii wspominali, że niekoniecznie. Najlepszym rozmówcą do takiego porównania jest Łukasz Burliga, który miał styczność z Probierzem zarówno w Białymstoku, jak i Krakowie. Mówił mi, że to dwóch różnych Probierzów, dwóch innych ludzi. Rzeczywiście było tak, że przychodził do największego klubu, w jakim kiedykolwiek pracował, do tego najsilniejszej szatni i pewnie stwierdził, że musi trochę zbrutalizować swój stosunek do piłkarzy. Bał się, że zostanie stłamszony i zepchnięty na margines. To mogło stanowić największą przeszkodę.

Wydaje się, że młody piłkarz może tylko u niego skorzystać.

Zadebiutowałem za trenera Probierza, więc nie mogę powiedzieć, że jest inaczej. Wielu młodych piłkarzy dostało wtedy szansę. Często kosztem starszych. To podbudowuje młodzieżowców, którym liźnięcie większej piłki daje bardzo dużo doświadczenia.

Myślałeś wtedy o sobie w kontekście długoletniej kariery w Wiśle?

Przyszedłem do tego klubu w wieku dziewięciu lat, przeszedłem wszystkie szczeble piłkarskiego wychowania, zaliczyłem przyzwoity debiut, urosłem i tak o sobie myślałem. Nie wybiegałem daleko w przyszłość, nie planowałem, że tu pogram tyle, a tu tyle. Wiedziałem tylko, że nigdy nie zagram w Cracovii.

Nawet jakby Probierz zadzwonił?

Absolutnie. Nie wchodzi to w grę. Sam nie lubię takich deklaracji, ale szanuje je, kiedy ktoś jest zdecydowany się nimi kierować. Zresztą nie widzieliby mnie tam ani kibice Wisły Kraków, ani Wisły Płock, ani Cracovii, ani ja sam. Chyba wszystko jasne, prawda?

Jasne, ale przy okazję zwracam uwagę na tatuaż na twoim prawym ramieniu. Kogo przedstawia?

Eminema.

Dlaczego akurat on?

Uwielbiam rap, a on jest legendą tego gatunku muzycznego, a jego muzyka towarzyszy mi od najmłodszych lat.

Amerykański rap jest lepszy niż polski?

Pewnie lepszy. Kolebka tej kultury, dużo słucham, wszystko się stamtąd wywodzi, ale dla mnie zawsze na pierwszym miejscu będzie polski rap. Koszula bliższa ciału. Nawet nie byłbym w stanie wymienić wszystkich moich ulubionych twórców. Ale pierwszego musiałbym wskazać Quebonafide, którego miałem okazję poznać i do tej pory mamy kontakt. Super człowiek i świetny artysta. Na pewno najbardziej medialny z grona, które chciałem wymienić. Uwierz, że w tej chwili przez głowę przeleciało mi się ze dwadzieścia ksywek.

Masz jakiś kawałek, który kojarzy ci się z jakimś konkretnym momentem w życiu?

Nieraz próbowałem myśleć takimi kategoriami, dopasować sobie kawałek do danej chwili, ale nie udaje mi się tego zrobić. W poszczególnych momentach towarzyszyły mi raczej płyty lub chociaż zbiór kilku numerów.

Zbierasz płyty?

Spora kolekcja. Nigdy nie liczyłem, ale strzelam, że mam ponad trzysta.

PLOCK 18.09.2019 MECZ 4. KOLEJKA PKO EKSTRAKLASA SEZON 2019/20: WISLA PLOCK - LEGIA WARSZAWA 1:0 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: WISLA PLOCK - LEGIA WARSAW 1:0 JOSE KANTE ALAN URYGA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Przyjechały z tobą z Krakowa do Płocka?

Właśnie nad tym bardzo ubolewam, że przy przeprowadzce nie dało się zabrać całej kolekcji płyt. Nie miałbym nawet gdzie to wszystko pomieścić.

Na telefonie też pewnie cała playlista z polskim rapem.

Tyle kawałków mam przesłuchanych, że faktycznie chyba nie potrafię wskazać jednego, do którego niezmiennie byłoby mi najbliżej. Ale mam tak czasami, że jak odpalę płytę sprzed kilku lub kilkunastu lat, to przypomina mi się na przykład okres nauki w liceum lub pierwsze osiągnięcia w piłce.

Czy emocje już opadły po waszym beznadziejnym początku sezonu w Płocku. 

Nie była to łatwa droga. Teraz wszyscy się z nami liczą, ale dalej nie zyskaliśmy jeszcze szacunku, na jaki zasługujemy. Fajnie powiedział o tym trener Sobolewski po meczu z Arką, że mimo wszystko nie jesteśmy wciąż wystarczająco szanowani choć daliśmy wszystkim do myślenia, pokazaliśmy, że nie jesteśmy chłopcem do bicia. Wiemy, że musimy pracować nad tym, żeby rywale czuli do nas większy respekt. Mam wrażenie, że jesteśmy traktowani jak ciekawostka, jednorazowa seria, która w wyniku sprzyjających okoliczności wypchnęła nas w stronę szczytu tabeli. Na pewno jesteśmy poważniej traktowani niż jeszcze dwa miesiące temu, ale podświadomie wszyscy zaniżają nasz potencjał. Mamy świadomość, że w każdej chwili karta może się odwrócić i za miesiąc czy dwa byłaby inna rozmowa, dlatego nasza w tym głowa by póki co to się nie zmieniło.

Motywuje was to?

Bardzo. Dla mnie fajne jest granie wszystkim na nosie i obserwowanie tych wszystkich zaskoczonych min ludzi, którzy dopiero się z nas śmiali. Satysfakcjonujące uczucie. Mogłoby być tak przez cały sezon. Lepiej być przez cały sezon ciekawostką i skończyć na czele tabeli niż być sztucznie szanowanym i pałętać się na tyłach. Mamy świadomość, że w każdej chwili karta może się odwrócić i za miesiąc czy dwa byłaby inna rozmowa, dlatego nasza w tym głowa by póki co to się nie zmieniło.

Czujesz satysfakcję, że przy dosyć mocnej rywalizacji na środku obrony Wisły Płock, wywalczyłeś sobie regularne miejsce w pierwszym składzie?

Piłka nożna opiera się na rywalizacji, więc siłą rzeczy ten, który wygrywa czuje się mocny. Tym bardziej, jeśli gra się w momencie, kiedy twoimi konkurentami są doświadczeni zawodnicy, za którymi idzie duża jakość czysto piłkarska. Czuję satysfakcję, że trener na mnie stawia, a w parze z tym idą dobre wyniki Wisły.

Rozmawiałeś z Sobolewskim przed jego przyjściem?

Nie.

Jesteście na ,,ty’’?

Oczywiście, że jesteśmy na ,,pan’’ i nikt tego nie podważa. Inaczej było tylko przez moment, kiedy dzieliliśmy razem szatnię. Później, kiedy trener Sobolewski był asystentem i trenerem tymczasowym wróciłem do mówienia na ,,pan’’ i to się nie zmienia. Sam sobie wyznaczyłem granicę. Absolutnie nie liczyłem, że przyjdzie do Płocka i powie: ,,Słuchaj Alan, znamy się, nie ma co się bawić w konwenanse, mówimy sobie po imieniu’’. Nawet gdyby doszło do takiej absurdalnej sytuacji, to nie potrafiłbym się chyba przestawić.

Kogo uważasz za najlepszego zawodnika zespołu? 

Jedną osobę? Dominik Furman chyba udowodnił, że zasługuje na to miano. Jest w świetnej dyspozycji, daje dużą jakość i byłoby niesprawiedliwe, gdybym wskazał kogoś innego na ten moment. Chociaż pierwszy będę powtarzał, że za wynikami i dobrą sytuacją zespołu stoi praca każdego z osobna, od sztabu przez każde pojedyncze ogniwo w naszej szatni.

Uważasz, że z Leszkiem Ojrzyńskim bylibyście w stanie zaliczyć podobny progres formy jak z Sobolewskim?

Trudno powiedzieć. Trener Ojrzyński przyszedł do nas w trudnym momencie w poprzednim sezonie, miał na nas pomysł, wykonał świetną pracę, a sami w szatni mówimy sobie, że dobrze się stało, jak się stało. Na pewno do tego, że teraz gramy dobrze, przyczynił się również okres przygotowawczy, bo jakby nie patrzeć dalej na nim jedziemy. Trener Sobolewski wprowadził swoje zasady, swój sznyt, swoje pomysły taktyczne, ale fizycznie jesteśmy przygotowani przez letnie zgrupowania trenera Ojrzyńskiego. I myślę, że trener się za to nie obrazi.

Kiedy trener Sobolewski przyszedł do Płocka, zrobił nam wszystkim badania wydolnościowe, żeby potwierdzić swoje hipotezy i sam przyznał, że problem wcale nie leży w przygotowaniu motorycznym, tylko leży gdzieś indziej. Przygotowanie do sezonu nie mogło być więc złe. Nie wiem, czy jeśli trener Ojrzyński zostałby w klubie, to byłoby gorzej, ale nie byłoby łatwo według mnie zrobić podobny rezultat, który w tym momencie zaprowadził nas na pozycje wicelidera.

No właśnie, o co walczycie w tym sezonie? Patrzycie w stronę europejskich pucharów?

Walczymy o utrzymanie. Niedawno mieliśmy o tym w szatni rozmowę i każdy z chłopaków powie to samo.

Jakby wyświetlić sobie przed oczami tabelę PKO Bank Polski Ekstraklasy, to taka deklaracja brzmi śmiesznie. 

Śmiesznie, bo śmiesznie, ale nasza przewaga nad drużynami z drugiej ,,8’’ wcale nie jest jakaś duża. Tabela jest bardzo spłaszczona. Najlepiej pokazuje to przykład Wisły z Krakowa. Dopiero co graliśmy między sobą mecz. Wygraliśmy. Oni poszli w dół, my w górę. Zamieniliśmy się miejscami. Życzę im bardzo dobrze. Dalej utrzymuję dobry kontakt z chłopakami, Pawłem Brożkiem czy Maćkiem Sadlokiem. Mam nadzieję, że się z tej mało ciekawej sytuacji jak najszybciej wydostaną.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK

Fot. Fotopyk

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...