Zawodowy boks to mocno skomplikowana zabawa. Czasem więcej tu polityki, układów, kombinowania i kręcenia przy zielonym stoliku niż prawdziwego sportu w ringu. Boleśnie przekonał się o tym cztery miesiące temu w Rydze Krzysztof Głowacki, który w wyniku ordynarnego i bezczelnego oszustwa stracił pas mistrza świata federacji WBO. Dziś „Główka” dostał jednak doskonałą wiadomość – do tytułu czempiona wagi junior ciężkiej znów potrzebuje tylko jednej wygranej.
W Rydze z Głowackim postąpiono w sposób skandaliczny. Oszustwo było wyjątkowo chamskie, wydawało się, że coś takiego dzisiaj nie przejdzie. Nie w sytuacji, w której wszystko, co dzieje się w ringu, śledzą dziesiątki kamer telewizyjnych oraz setki obiektywów smartfonów. Ordynarna kradzież w takich warunkach? Niemożliwe? No, to potrzymajcie piwo Łotyszom! W największym skrócie: Głowacki został trafiony potężnym i celowym ciosem łokciem przez Mairisa Briedisa, nawiasem mówiąc byłego mistrza świata w muay thai, gdzie takie ciosy są dozwolone. Sędzia uznał, że Polak symuluje i nakazał mu natychmiast wstać, co oczywiście skończyło się kolejnymi mocnymi ciosami na jego głowie. „Główka” po kolejnym nokdaunie dotrwał jednak do końca rundy. To znaczy – dotrwałby, gdyby dobijający do emerytury amerykański sędzia… usłyszał walący przez dobrych kilkanaście sekund gong. Nie usłyszał (jako jedyny w hali), tylko pozwolił łotewskiemu pretendentowi tłuc w polskiego mistrza.
Widział to cały świat i zgodnie z polskimi kibicami się oburzył. Polska strona oczywiście złożyła odwołanie, ale promotorzy Łotysza, organizatorzy turnieju World Boxing Super Series oraz federacja WBO, zaśmiała im się w twarz. Działacze oficjalnie pogratulowali Briedisowi zdobytego w skandalicznych okolicznościach tytułu, a o polskim mistrzu błyskawicznie zapomniały. Kiedy stawił się na oficjalnym przesłuchaniu (co tu przesłuchiwać, kiedy wszystko było widać, jak na dłoni?!) maglowali go parę godzin, aż wreszcie orzekli, że „show must go on” i finał turnieju WBSS odbędzie się zgodnie z planem. Głowacki na pocieszenie uzyskał zapewnienie, że będzie pierwszym obowiązkowym pretendentem dla zwycięzcy. Jeśli miał jeszcze resztkę wiary w uczciwość tego sportu, mógł ją definitywnie stracić.
Ale, ale… dla „Główki” znów zaświeciło słońce. W meksykańskim Cancun odbywa się właśnie konwencja federacji WBC. Na niej o interesy polskich pięściarzy walczą między innymi promotorzy Andrzej Wasilewski i Tomasz Babiloński. I właśnie uzyskali od WBC decyzję, która dla przyszłości Głowackiego jest absolutnie kluczowa. Federacja ogłosiła najpierw nowy ranking wagi junior ciężkiej. Po tym, jak do królewskiej kategorii przeniósł się mistrz Ołeksandr Usyk, tytuł jest wakujący. Numerem jeden w najnowszym zestawieniu jest Ilunga Makabu z Kongo, następny jest Krzysztof Głowacki. Co ciekawe, bezpośrednio za trzecim Kevinem Lereną z RPA znajdują się Michał Cieślak i Krzysztof Włodarczyk! Takiej sytuacji i takiego nagromadzenia Polaków w pierwszej piątce rankingu prestiżowej bokserskiej federacji nie było jeszcze nigdy.
Rankingi rankingami, nie zawsze wiele z nich wynika. W Cancun jednak wynikło. Z powodu braku mistrza, federacja WBC wyznaczyła do walki o wakujący pas Makabu i Głowackiego. Obozy obu pięściarzy mają teraz czas na negocjacje w sprawie terminu, warunków i lokalizacji pojedynku.
31-letni Kongijczyk w 2019 roku walczył dwa razy – w obu przypadkach w Rosji, z lokalnymi bokserami. Dmitrija Kudriaszowa (23-2) w czerwcu znokautował, a Aleksieja Papina (11-0) w sierpniu pokonał niejednogłośnie na punkty. Na koncie ma 26 zwycięstw, 24 przed czasem i dwie porażki. Pierwszej doznał w debiucie, kiedy dał się znokautować innemu debiutantowi z RPA. Drugiej – trzy lata temu w jedynej jak na razie walce o mistrzostwo świata (także wakujący pas WBC). W starciu z Tonym Bellew zgarnął szybki nokaut oraz największą wypłatę w karierze. Teraz wypłata także powinna być solidna. A wynik? W zasadzie każde rozstrzygnięcie będzie możliwe.
– Wcześniej w ogóle nie słyszałem o takiej opcji, ale bardzo się z tego cieszę. Co prawda, moim priorytetem jest walka z Briedisem, ale oczywiście pojedynku o mistrzostwo świata nie odmówię. Nie potrzebuję walki na przetarcie, jestem już starszym panem i nie mam na to czasu. Chcę poważnych starć o poważne stawki – powiedział w rozmowie z „Super Expressem”.
foto: Piotr Kucza/400mm.pl