Reklama

Wkrótce nadejdzie czas rozliczeń

redakcja

Autor:redakcja

16 października 2019, 09:41 • 15 min czytania 0 komentarzy

Górnik Zabrze, głównie dzięki zimowym transferom, w zeszłym sezonie zdołał utrzymać się w Ekstraklasie. Sporo wskazuje jednak na to, że teraz nerwówka może być podobna, bo drużyna została osłabiona, a z letnich nabytków na razie wypalił jeden. O tym wszystkim rozmawiamy z trenerem Marcinem Broszem. Dlaczego oczekiwania wobec Bainovicia są wyższe niż wobec Manneha? Którego zawodnika najbardziej mu brakowało w ostatnich meczach? Jakie są okoliczności łagodzące dla Davida Kopacza? Z jakiego powodu tak mocno ucieszył go gol na Cracovii? Które pytanie ciągle słyszy od trzech lat? Czy latem faktycznie był bliski odejścia? Gdzie Górnik ma największe rezerwy jako klub? Zapraszamy.  

Wkrótce nadejdzie czas rozliczeń

Czytałem po meczu z Cracovią opinie, że po raz pierwszy Marcin Brosz wystawił skład z góry nastawiony na remis. Tak było? 

Nie do końca. Mieliśmy swój pomysł, zmieniliśmy środek pola. Z kilku powodów. Z jednej strony zagraliśmy pod Cracovię – Van Amersfoort i Lusiusz to zawodnicy wysocy, którzy wchodzą w pole karne na wrzutki ze skrzydeł, więc potrzebowaliśmy w tej strefie więcej centymetrów. Do tego ogólnie silną stroną Cracovii są stałe fragmenty gry. Ale wystawienie Matuszka i Matrasa miało też nam pomóc w naszym planie: szybki odbiór i przejście do kontry. Szkoda, że przynajmniej jednego z takich wypadów nie wykorzystaliśmy. Już na konferencji podkreślałem, że tego zabrakło, bo kilka razy wychodziliśmy z akcjami, gdzie każdy z naszych piłkarzy miał akcje jeden na jeden, zabrakło lepszych decyzji w finalnej fazie. Nie zgodzę się więc, że to był skład na remis. Wstawiliśmy zawodników bardziej defensywnych, ale w konkretnym celu.

Widzi pan jakiś generalny powód, dla którego jeszcze nie wygraliście na wyjeździe? Górnik za pana kadencji zawsze lubił szybkie kontry, poza domem teoretycznie łatwiej o takie granie. 

Każdy mecz jest inny, nie znajdziemy jednej przyczyny. Cały czas mam przed oczami początek spotkania w Białymstoku, gdy David Kopacz wychodzi sam na sam, a Igor Angulo mógł jeszcze skutecznie dobić. Zaraz potem Ivan Runje strzela nam po rzucie rożnym i rywale prowadzą. Czasami takie rzeczy decydują. Faktem jest, że wiosną więcej punktowaliśmy na wyjazdach i to w newralgicznych meczach, jak we Wrocławiu czy Legnicy. Teraz ten dorobek jest zbyt skromy, ale sądzę, że jeśli cały czas będziemy grali równie konsekwentnie jak w Krakowie i dodamy do tego większą swobodę w grze do przodu – tych “pięć kontaktów”, jak my to nazywamy – zaczniemy wygrywać poza domem. Skład się stabilizuje, liczymy na progres.

Reklama

Kibice powinni się nastawić, że ten sezon będzie równie trudny jak poprzedni? Teraz z Ekstraklasy spadają aż trzy zespoły, a odnoszę wrażenie, że jeszcze nie we wszystkich klubach to zarejestrowano. 

Nie patrzymy co chwila w tabelę, nie analizujemy na zapas. Żyjemy od meczu do meczu. Najważniejsze, żeby w każdym występie widać było postęp, żeby poprawiać płynność gry, ustabilizować skład i utrwalać nawyki wypracowane na treningach. Z tego powstanie więcej sytuacji, co na pewno da więcej punktów. Oczywiście cały czas patrzymy też na defensywę, takie historie jak z Jagiellonią i Lechem nie mogą się powtarzać. W tych dwóch meczach dostaliśmy łącznie sześć goli, czyli ponad połowę wszystkich straconych bramek w tym sezonie. Z drugiej strony, to są najlepsze materiały do analizy i wyciągania wniosków.

Jeszcze wracając do remisu z Cracovią, bardzo się ucieszyłem, że wreszcie strzeliliśmy coś ze stałego fragmentu, potrafiliśmy schematy z treningów wykorzystać w praktyce. Długo był to nasz znak rozpoznawczy i mam nadzieję, że do tego wracamy.

Mówi pan, że skład się powoli stabilizuje, więc na jakie pytania otrzymał pan odpowiedzi w ostatnim czasie?

Bardzo dobrą wiadomością jest powrót po kontuzji Juana Bauzy. Wypadł nam w wyjątkowo złym momencie, gdy chcieliśmy go już szerzej pokazać. Długo musieliśmy na niego czekać, z Cracovią mógł już wejść z ławki.

Nie ukrywał pan, że wypadnięcia tego zawodnika żałował najbardziej. 

Reklama

Tak, bo to chłopak, którego potrzebowaliśmy. Bardzo dobrze gra jeden na jeden, nie boi się niekonwencjonalnych rozwiązań pod bramką przeciwnika, szuka bezpośredniego grania. Takie rzeczy są w piłce najfajniejsze. Poszukiwaliśmy zawodnika o takim profilu, on spełnił te wymagania. A przy tym Bauza dobrze pracuje dla zespołu, umie odebrać piłkę. Udowadniał to w sparingach. Jego forma rosła, zdobywał bramki, zaczął czuć się dobrze w zespole i wtedy naderwał mięsień dwugłowy uda, co zawsze jest poważną sprawą, zwłaszcza dla szybkościowca. Na pewno jego brak był jednym z powodów, dla których ostatnio nie stwarzaliśmy wielu sytuacji.

Ciągle próbujemy ustabilizować środek pola. Szukamy różnych rozwiązań i konfiguracji: jeden zawodnik ofensywny, drugi defensywny, dwóch defensywnych jak ostatnio i tak dalej.

Chyba na tych pozycjach panuje dziś największa rywalizacja w Górniku. 

Zgadza się, tutaj jeszcze najwięcej musi się wyklarować. Mamy pomocników o mocno różniącej się charakterystyce. Manneh jest bardzo dobry technicznie, umie przenosić ciężar gry z jednej strony na drugą. Daniel Ściślak ma zupełnie inny profil, ciągle jest pod grą, z kolei Bainoviciowi bliżej do Manneha. Z tej mieszanki trzeba wybierać optymalne rozwiązania na kolejne mecze.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Gornik Zabrze - Legia Warszawa. 07.04.2019

Zgodzi się pan, że na tu i teraz nie za bardzo trafiliście z transferami w letnim okienku? Sprowadziliście głównie piłkarzy, którzy może się rozwiną, ale potrzebują czasu. Poza Erikiem Janżą nie przyszedł nikt, kto po prostu wchodzi do składu i gra na oczekiwanym poziomie. 

Musimy się cofnąć o kilka miesięcy, gdy na treningu nie mieliśmy praktycznie żadnego środkowego pomocnika. Graliśmy systemem 4-3-3, a zostajemy bez Szymona Żurkowskiego i Waleriana Gwilii. Liczyliśmy się z ich odejściem, ale takich zawodników trudno zastąpić z dnia na dzień. Ściągnęliśmy więc i zawodników do rozwoju, jak Manneh, i zawodników gotowych, jak Bainović.

Czyli Serba powinniśmy traktować jako piłkarza, który ma dawać jakość od razu?

Tak, bez dwóch zdań. Zawodnik, który ma ponad 60 meczów w serbskiej ekstraklasie, to zawodnik gotowy. Ma już 23 lata, przyszedł do nas w określonym celu i tego od niego oczekujemy. Wciąż zastanawiamy się, jak ich wszystkich wkomponować w zespół. Zmieniliśmy trochę ustawienie, odeszliśmy po sparingach od 4-3-3, bo nie mamy już typowego kreatora gry – tak ostatnio wyszliśmy tylko na Jagiellonię – ale niewykluczone, że niedługo do tego wrócimy. Potrzebujemy jednak Bauzy, żeby skrzydła funkcjonowały trochę inaczej niż obecnie.

Cieszę się, że widać progres u Davida Kopacza. Mocno o niego walczyliśmy, do końca nie mogliśmy mieć pewności, czy do nas przyjdzie. David najpierw pojechał na obóz ze Stuttgartem, jego sytuacja późno się wyjaśniła. Ostatecznie udało się go wypożyczyć, ale już po starcie sezonu, wcześniej musieliśmy wszystko planować przy założeniu, że go nie będzie. Chłopak ma ogromy potencjał, podobnie jak reszta robi wszystko, żeby się rozwijać i zobaczymy.

Na razie widać, że ma olbrzymie problemy z decyzyjnością. Dochodzi do pola karnego i przeważnie wybiera źle.

Spokojnie, to rocznik 1999, zawodnik prawie bez doświadczenia w piłce seniorskiej.

Wracamy więc do tego, że macie chyba zbyt wielu piłkarzy mogących wystrzelić za pół roku czy za rok. 

Do każdego musimy dobrać odpowiednią miarę. Inaczej trzeba oceniać Bainovicia, inaczej Matuszka czy Matrasa, a jeszcze inaczej Manneha czy Kopacza. Najważniejsze, żeby w każdym przypadku wiedzieć, czego od zawodnika oczekujemy. Jeżeli  oceniamy dziś Kopacza kryteriami dla Matrasa, to tak: ma wyjść i dawać konkrety, czego na razie nie robi. Wiemy jednak, że David musi do pewnych rzeczy dojrzeć, musi się oswoić z fizycznością Ekstraklasy. Każdy mecz i wyciągnięte wnioski będą działały na jego korzyść. Tu potrzeba trochę cierpliwości, Szymon Żurkowski też nie od razu był gotowy, żeby stać się wiodącą postacią w zespole.

Tylko nadal pozostajemy przy kwestii, że podobnie jak przed rokiem proporcje w drużynie względem doświadczenia a młodością zostały zachwiane. Do tego teraz w większej mierze chodzi o obcokrajowców, a wtedy wyrozumiałość przy słabszym początku zawsze jest mniejsza.

Tak, ma pan rację, ale właśnie dlatego z innej perspektywy oceniam Erika Janżę, a z innej Manneha czy Kopacza. Skoro jesteśmy już przy Janży, znów widzimy, jak dobrym klubem dla takich piłkarzy jak on jest Górnik Zabrze. Wykonał mnóstwo pracy, żeby wrócić do reprezentacji Słowenii, został dowołany na październikowe zgrupowanie. To oczywiście w największym stopniu jego zasługa, ale stawia też w dobrym świetle klub, jako miejsce do szybkiej odbudowy. Janża idealnie pasuje do naszego sposobu gry, więc od razu zaczął grać na miarę oczekiwań i są tego owoce. W jego przypadku ta ścieżka faktycznie była bardzo krótka i klarowna.

No i właśnie, przydałoby się więcej takich graczy jak Janża. 

Na pewno tego typu zawodników najłatwiej wprowadza się do składu, ale to nie takie proste, żeby ściągnąć kogoś na “już”. Funkcjonując w ramach określonego budżetu, jest drugie wyjście: szkolić. I to staramy się robić. Ale chyba nie muszę tłumaczyć, że mowa o złożonym procesie, nie zawsze odpowiedni piłkarz znajduje się na miejscu.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Jagiellonia Bialystok - Gornik Zabrze. 17.08.2019

Czego jeszcze brakuje Mannehowi? Na papierze wyglądał zachęcająco: szkolony w Barcelonie, 1,5 roku w bułgarskiej ekstraklasie, reprezentant Gambii. Jak dotąd widać jednak, że w miejscu jest dobry technicznie, czasem fajnie rozciągnie grę, ale ginie przy szybszym i agresywniejszym graniu.

W zasadzie sam pan odpowiedział na to pytanie. Z pewnością brakuje mu nadal “obudowania”, masy mięśniowej oraz większej skuteczności w pojedynkach. My i on sam ciężko pracujemy, by poszedł do przodu. Pierwsze efekty już są. Na początku jego prędkości były na poziomie 26-27 km/h, dziś wchodzi powyżej trzydziestu, zdecydowanie szybciej biega. To proces, przygotowanie zawodnika do wejścia na wyższy pułap nie trwa tydzień czy dwa. Lubię operować na przykładach. Damian Kądzior – niech pan zobaczy przebieg jego kariery, jak odbijał się od kolejnych klubów. Dopiero w Wigrach Suwałki ustabilizował formę na wysokim poziomie, a u nas na dobre wystrzelił. Udało się, ale to nie były tygodnie czy nawet miesiące.

Za większość transferów odpowiada Artur Płatek? Nie zakładam, by znał pan wcześniej Bainovicia czy Manneha.

Tak, to jest działka Artura Płatka, który stara się ściągać nie tylko gotowych piłkarzy, ale też właśnie takich, którzy w niedługiej perspektywie, po odpowiednim naprowadzeniu, mogą być lepsi. Pamiętajmy, że w przypadku obcokrajowców też nie zawsze chodzi o zawodników na teraz. Nieraz są to chłopcy mogący się u nas rozwinąć, nie zamykamy się na takie rozwiązania.

Wasze założenia na letnie okienko od początku były takie jak wyszło w praktyce czy okoliczności wymusiły pewne działania? Pytam, bo zimą ściągnęliście doświadczonych Gwilię, Sekulicia, Chudego i Matrasa, czyli teraz nastąpiła zmiana kursu.

O tych sprawach najlepiej porozmawiać z dyrektorem Płatkiem, ale na pewno by panu potwierdził, że trzeba się mocno natrudzić, by tacy zawodnicy jak Sekulić czy Janża do nas przyszli. Priorytetem było wzmocnienie środka pola, szukaliśmy też piłkarzy “gotowców” do systemu 4-3-3. Nie wszystko nam się udało, jak chociażby w przypadku Rafała Kurzawy, gdzie zwyczajnie zabrakło czasu.

Krótko mówiąc, nie każdy z pozyskanych był jedynką na liście życzeń na swojej pozycji. 

Nie, ale tak jest zawsze. Nawet najmocniejsze kluby nie działają w ten sposób. Musimy patrzeć szerzej. Nie możemy bazować wyłącznie na tym, że ktoś nam zawodnika wyszkoli i przygotuje. Trzeba szkolić samemu. A nim kogoś pozyskamy, naprawdę długo mu się przyglądamy. To nie tylko obserwowanie meczów, ale też zwracanie uwagi na kwestie mentalne. Ostatnim etapem zawsze jest rozmowa – jak dany zawodnik to widzi, jakie ma cele, czego oczekuje od nas. Bardzo złożony proces. A na końcu trzeba jeszcze wygrać rywalizację. Czasami nagle wyskoczy ktoś z tylnego szeregu i zajmuje to miejsce, na tym polega sport. Gdyby nie nasze problemy w środku, Daniel Ściślak mógłby dziś nie być jednym z objawień. Nagle okazało się, że to nasz wychowanek gra w pierwszym składzie, a nie ci, dla których prędzej była przewidziana taka rola. Możemy planować, analizować, a nagle taki chłopak wygrywa walkę o plac. I to jest najpiękniejsze w futbolu, ta nieprzewidywalność.

Zimą zamierzacie z transferami wrócić do koncepcji sprzed roku?

Jeszcze za wcześnie na jakieś deklaracje. Do końca rundy zostało sporo meczów, wiele może się zmienić. Kilku chłopaków musi walczyć i tak naprawdę oni dadzą nam odpowiedź, co i jak trzeba będzie skorygować.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Jagiellonia Bialystok - Gornik Zabrze. 17.08.2019

Wasza słabość to aktualnie przede wszystkim atak, trzeci od końca. Defensywa wydaje się w porządku, tylko trzy drużyny straciły mniej goli. Z piłkarzy ofensywnych natomiast, poza Jesusem Jimenezem, nikt nie jest nawet w przyzwoitej formie. 

Zauważmy, że w przypadku naszej obrony widać jedno: stabilizację. Ci zawodnicy – poza Janżą, który przyszedł latem – od początku roku grają ze sobą w prawie każdym meczu, musiały powstać automatyzmy. Jak przewidujecie dziś nasz skład, obronę możecie w ciemno wytypować i się nie pomylicie. W drugiej linii wygląda to zupełnie inaczej, stabilizacji jeszcze nie mamy. Ona nie nadejdzie po 2-3 meczach w tym samym składzie. Do tego potrzeba kilkunastu spotkań, gdy wychodzimy tymi samymi ludźmi i wprowadzamy jedynie drobne korekty. Na razie każdy z chłopaków ostro walczy o swój status i pojedyncze sygnały od nich dostajemy.

Dobry przykład, czym jest stabilizacja, stanowi Szymon Matuszek. W ostatnich miesiącach zawsze gdy wpuszczaliśmy go na boisko po około godzinie gry, dowoziliśmy pozytywny wynik. Myśmy wiedzieli i zespół wiedział, co jego wejście nam da. Reszta od razu miała jasność, jaki sygnał wysyłamy: kontrolujemy grę, nastawiamy się na odbiór piłki, szybkie przejście do kontry i zabezpieczanie tyłów przy stałych fragmentach. Na ten moment brakuje nam stabilizacji w ofensywie, nie mamy zawodnika, który przy niekorzystnym wyniku może jako zmiennik regularnie odmieniać losy meczu. Nazwisk jest dużo, ale nie znajdziemy kogoś dającego po wejściu asysty w trzech meczach z rzędu. Łukasz Wolsztyński dał dobrą zmianę w Płocku, Ishmael Baidoo w Szczecinie, tyle że bez ciągu dalszego. Dlatego mamy takie problemy w ataku i ta krytyka jest uzasadniona.

Jest pan rozczarowany powolnym rozwojem Baidoo? Przyszedł zimą, jest w klubie ponad pół roku, a poza wejściem z Pogonią o jego grze nie da się powiedzieć czegoś pozytywnego.

W sporcie jest tak, że daje się szanse, koryguje się pewne rzeczy, mówi zawodnikowi o oczekiwaniach względem niego, ale w końcu nadchodzi czas rozliczeń.

Dla Baidoo już nadszedł?

Nie tylko dla niego. Do końca rundy naprowadzamy go i pozwalamy się wykazać. Ale to on swoją postawą na treningach musi nas przekonać, że powinniśmy na niego postawić. Nie liczą się tylko nasze przemyślenia i strategia, najważniejszy jest zawodnik, który codziennie ma okazję zmienić te plany. Każdy trener postawi na zawodnika, który wysyła mu pozytywne sygnały. Potem trzeba jeszcze tę szansę wykorzystać.

Czyli oczekuje pan, że Baidoo wyśle więcej pozytywnych sygnałów?

Powtórzę, że nie tylko od niego tego oczekuję. Ciągle rozmawiamy o zawodnikach młodych. Baidoo to rocznik 1998, Manneh tak samo.

Zaraz przejdziemy do Igora Angulo. 

To dobrze. W pierwszej kolejności musimy wymagać od piłkarzy starszych. Angulo, Janża, Sekulić, Bochniewicz, Matuszek, Matras – od nich najwięcej oczekujemy. Młodzi mają ich naciskać i stopniowo wypychać, ale nie możemy dziś rozmawiać o Górniku w kategoriach, że to Ściślak czy Manneh decydują o jego obliczu. Skoro jesteśmy przy temacie słabej ofensywny, na pierwszym planie muszą być Angulo, Jimenez, Zapolnik, Wolsztyński. Ich w pierwszej kolejności rozliczamy.

Martwi pana, że jest skazany w ataku na Angulo?

Od trzech lat słyszę to pytanie.

Problem jednak istnieje. Powiedział pan niedawno, że Hiszpan gra tak jak cała drużyna, ale Angulo nadal potrafi dochodzić do sytuacji. Gdyby wykorzystał tylko te absolutnie stuprocentowe, miałby 6-7 goli i nie rozmawialibyśmy o jego nieskuteczności. 

Nikt nie wykorzystuje każdej świetnej sytuacji, nawet Leo Messi czy Cristiano Ronaldo. To geniusze, ale również oni nie mogą zawsze strzelać, nie można wszystkiego opierać na ich skuteczności. Tak samo my nie możemy się ograniczać do narracji, że Angulo ma zdobywać bramki, a jak mu się nie uda, to on jest tym złym. Jest bardzo ważną częścią tego zespołu. Bierze na siebie dużą odpowiedzialność, również poza boiskiem. Nie tylko Igora trzeba rozliczać z tego, że mało strzelamy.

To prawda, mogą też strzelać Jimenez, Zapolnik czy Wolsztyński. 

Cały zespół bierze za to odpowiedzialność. Podobne pytania słyszałem przed Koroną Kielce i zaraz potem wygraliśmy 3:0. Strzelił Igor, strzelali też Jimenez i Łukasz. I tak to powinno wyglądać. Jasne, Angulo w pierwszej kolejności rozliczamy z goli, ale nie tylko jego. Wcześniej jeżeli nam nie wychodziło z akcji, mieliśmy alternatywę w postaci stałych fragmentów. Dlatego tak mnie cieszy ta bramka na Cracovii, bo gdzieś coś wraca. Jak nie tą drogą, to inną.

Krótko mówiąc, czas powinien grać na waszą korzyść.

Zdecydowanie. Już to widać. Widzę tych chłopaków na co dzień, z każdym kolejnym treningiem bardziej wiemy, co chcemy robić jako zespół. Pozostaje to bardziej przekładać na mecze.

Pilka nozna. Gala Ekstraklasy. 21.05.2018

Przed sezonem dużo było zamieszania w sprawie pana przyszłości, nowy kontrakt miał stanąć pod znakiem zapytania. Był moment, w którym zaczął pan czuć, że to może być koniec zabrzańskiego etapu?

Wie pan co, muszę myślami wrócić do tamtego okresu. To już tak stara historia.

Z czerwca, sprzed czterech miesięcy.

W piłce jeden tydzień to dużo, a tu już mówimy o miesiącach. Z właścicielami spotkałem się zaraz po sezonie, wszystko było jasne co do tego, że chcemy kontynuować współpracę. Pozostało do ustalenia kilka szczegółów z zarządem klubu. Takie rzeczy po prostu czasami trochę trwają.

Chciał pan gwarancji odnośnie infrastruktury i wzmocnień zespołu?

Podomykaliśmy te tematy i nie ma co do nich wracać. Żyjemy tym, co przed nami. Nawet teraz, gdy pyta pan o coś zupełnie innego, myślami jestem już przy meczu z ŁKS-em. Przed nami bardzo ciężkie trzy tygodnie, bo potem jedziemy do Gdańska, następnie do Łodzi na spotkanie pucharowe, a kilka dni później już ważne starcie z Piastem Gliwice. Musimy się bardzo dobrze przygotować i sportowo, i logistycznie. To dla nas kluczowy okres w kontekście tej rundy. Żyjemy też występami naszych kadrowiczów, do tego po raz pierwszy od dawna mamy lidera w Centralnej Lidze Juniorów.

Latem też po cichu, bez oficjalnych komunikatów odszedł prezes Bartosz Sarnowski. Wasze relacje do końca były dobre? Słyszeliśmy różne wersje, nawet taką, że klub musiał wybierać: albo pan, albo prezes.

Pierwszy raz słyszę takie rzeczy. Nic się w naszych relacjach nie zmieniało. Proszę mnie o takie rzeczy nie pytać. To trochę nie w porządku, ponieważ ja podlegam prezesowi w spółce akcyjnej. To są pytania do właściciela klubu, nie czuję się upoważniony, żeby w tych tematach zabierać głos.

No dobrze, to jeszcze trochę szerzej o polskiej piłce. Ostatnio zaczyna się tworzyć narracja, że nasz największy problem to nadal brak pieniędzy, że jakby Legia dostała 10 mln euro, Liga Mistrzów gwarantowana. Nie ma pan wrażenia, że pomija się sedno problemu, że te środki po prostu źle wydajemy?

To też nie pytanie do mnie. Żyjemy w klubie sprawami Górnika, one nas interesują.

No to patrząc przez pryzmat Górnika: największym problemem są pieniądze czy jednak bardziej kwestie czysto szkoleniowe, merytoryczne, infrastruktury treningowej?

Chyba nie ma jednej prostej odpowiedzi.

Inaczej: Górnik największe rezerwy ma w kwestii bazy treningowej?

Powiem panu, co bardzo chcielibyśmy tutaj zrobić. Chcielibyśmy, żeby wszystkie boiska w Zabrzu i okolicach były pełne dzieci. To jest klucz.

Masowość sportu.

Tak, “masowość” to świetne określenie, bo nie lubię słowa “selekcja”. Trzeba ściągać na boiska masę dzieci, rodziców, trenerów. Już dziś widać duży postęp, wiele boisk jest pełnych, ale może być jeszcze lepiej. Masowość – niech grają wszyscy i się tym cieszą, wykorzystujmy każdy skrawek zieleni. Chciałbym, żeby te wszystkie dzieci mogły trenować w Górniku. Nie wszystkim możemy dać odpowiednią jakość treningu, stworzyć nową grupę, to nasza największa porażka, choć trzeba też zaznaczyć, że tysiąc dzieciaków u nas trenuje. Chciałoby jednak jeszcze więcej. A czy ktoś z tych chłopców czy dziewczynek zagra kiedyś profesjonalnie? To już inna sprawa, inny etap. Cały czas poszerzamy naszą bazę i ciągle za mało. Super, bo to pokazuje, jak duży jest popyt. Musimy rozwijać kulturę sportu. Najważniejsze są te małe rzeczy, a my ciągle od razu szukamy dużych.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...