Kolega szuka roweru. W związku z tym, że jestem nerdem rowerowym, podrzuca mi oferty z serwisów aukcyjnych. Liczy na moją „amatorsko-profesjonalną” opinię. Szuka modelu z kierownicą szosową ale o łagodniejszej geometrii niż modele wyścigowe. Dodatkowo takiego, który będzie w stanie „zmieścić” szersze opony. Pokazuje różne modele, od uznanych marek po produkty małych producentów znane jedynie pasjonatom. Większość opisów ofertowych łączy słowo klucz:
Gravel.
Z ciekawości zacząłem przeglądać te strony i zauważyłem ogromną ilość sprzętu na rynku wtórnym reklamowaną właśnie jako rowery gravelowe. Mimo, że nie mają z nimi nic albo niewiele wspólnego.
Rynek rowerowy nie jest w stanie przeżyć zastoju. Musi ciągle stawiać na progres. Rower jest maszyną skończoną, na jej – w zasadzie – ostatecznym technologicznie etapie rozwoju. Można szukać wytrzymalszych stopów do budowy ram, można eksperymentować z geometrią. Nie zmieni się jednak zasady działania tej maszyny. Mimo wszystko producenci nieustannie zmuszeni są do szukania metod na zainteresowanie klienta czymś lepszym, szybszym czy innym. Zdolnym do pokonywania innych dróg i dostarczania użytkownikowi innych emocji.
Rowery szosowe i miejskie stały się w pewnym momencie swojej historii tak powszechne i popularne, że firmy nie miały w zasadzie powodu produkować nowych modeli. Rynek był pełen. Zastój te doprowadził do upadku wielu marek. Niektóre stare włoskie legendarne manufaktury rowerowe do dzisiaj nie podniosły się. Wiele marek przeszło w ręce wielonarodowych korporacji, a potem przeniosło swoją produkcję do Azji, z czasem tracąc swoją dotychczasową pozycję.
***
Na pomoc dość przypadkowo przyszli młodzi rowerowi „outlaws” ze słonecznej Californii. Zaczęli eksplorować okoliczne lasy i góry w poszukiwaniu tras do jeżdżenia. Modyfikowali ogólnodostępne „cruisery” Schwinn i próbowali pokonywać zjazdy niedostępne do tej pory dla użytkowników tradycyjnego sprzętu. Rowery Schwinn nadawały się doskonale do górskich szaleństw. Szerokie opony, mocne stalowe ramy i prosta konstrukcja jednobiegowego napędu. Po każdym zjeździe trzeba było jednak do piast i przegrzewających się szybko hamulców bębnowych pakować nowy smar. Na cześć tego jedną z tras nazwano „Repack”, hołdując tej czynności.
Wśród tych młodych ludzi były takie postacie jak Charlie Kelly, Tom Ritchey i Gary Fisher, którzy założyli firmę produkującą rowery o nazwie „Mountain Bikes” przeznaczone właśnie do jazdy w terenie; Joe Breeze, młody konstruktor, który opracował i zbudował pierwszą ramę uznawaną za rower górski, na niej właśnie wygrał wyścig na trasie Repack; Keith Bontrager, którego firma obecnie produkuje komponenty dla giganta rowerowego Trek; Mike Sinyard. założyciel Specialized.
Producenci, którzy zlekceważyli nowy trend, dołączyli do wielu gigantów sprzed lat i albo po kilku latach wypadli z rynku zupełnie – Schwinn – albo musieli przejść wieloletnią restrukturyzację i walczyć na nowo o utraconego klienta, co spotkało choćby Fuji.
Fenomen rowerów MTB trafił pod każdą szerokość geograficzną i jest dzisiaj prężnie rozwijającą się dyscypliną sportową, która ma wiele odmian. Od wyścigów cross country do dyscyplin grawitacyjnych, które każą oglądającym łapać się za głowy.
Minęły lata i rynek potrzebował nowego impulsu. Zaczęły powstawać hybrydy. Korzystając z tego co sprawdzone przez użytkowników rowerów MTB i szosowych zaczęto konstruować pierwsze maszyny łączące cechy obu. Rowery zdolne do pokonywania tras w terenie ale również zdolne do utrzymania wysokiej prędkości na asfalcie, mogące służyć do komfortowego pokonywania dużych odległości. Wygodniejsza pozycja niż na „kolarce” przy oponach i geometrii ramy zaczerpniętych z „górali” otworzyły nowe możliwości dla ludzi chcących „wędrować” na rowerze.
Nowość chwyciła. Z każdym rokiem przybywało producentów, którzy starali się dołączyć do awangardy, a obecny sezon można wprost określić rokiem graveli. Wszystko jest gravelowe, nawet firma od szosowych wyścigówek Pinarello ma w swoim tegorocznym portfolio taki model – Grevil (cena zaczyna się od 21.000 PLN).
Niestety często są to działania obliczone jedynie na sprzedaż, nie mające nic wspólnego z faktycznym przeznaczeniem tego sprzętu. Klient dostaje informację o rowerze typu „one bike to rule them all”, a bardzo często kupuje źle zaprojektowanego „sztywniaka”, który, owszem, jest idealny do dojazdów do pracy i ruchu miejskiego, niestety z terenem ma niewiele wspólnego. Nie jest też rowerem na wyprawy, bo najczęściej komponenty i dobór biegów nie spełni oczekiwań użytkownika.
Obecnie mamy do czynienia z kolejną generacją rowerów tego typu. Tak jak w przypadku MTB powstały różne drogi rozwoju, twórcy mają różne pomysły (patrz zdjęcie).
Niestety popularność wykorzystywana jest tak, że rynek zalany jest modelami, które sprawiają wrażenie wyprodukowanych jedynie po to, żeby mieć tego typu rower w ofercie. Ktoś kto nie ma czasu, żeby poświęcić go przed zakupem na sprawdzenie dokładnie czym są gravele może po prostu źle zainwestować.
***
Rower to emocje. Kupujemy maszynę, na której będziemy przeżywać. Czy to cierpiąc podjeżdżając pod stromą górską drogę. Czy czując spokój jadąc szutrówką wzdłuż leniwie meandrującego Bugu. Jeśli maszyna nie działa zgodnie z przeznaczeniem i jest źródłem frustracji, to cierpienie tylko zdenerwuje zamiast nakarmić dumą. A spokój zamieni się w mielenie powietrza nogami klnąc pod nosem. Niczemu winne rowery lądują niestety masowo na rynku wtórnym najczęściej mając małe szanse na znalezienie klienta…
***
Za tydzień odcinek drugi. Może nie tylko kumplowi okaże się pomocny przy wyborze.
Ps. Stop zwolnieniom z WF’u