Pamiętacie te czasy, gdy reprezentacja Polski grała to w Ostrowcu Świętokrzyskim, to na wiecznie przebudowywanym Stadionie Śląskim, to na starym, pamiętającym wielkie mecze ze Slovanem w 1956 obiekcie Legii, to znowu gdzieś, w sumie wszędzie, skoro zdarzył się nawet sparing w Brzeszczach (marzec, rywalem Litwa, 1993 rok).
Jak to dobrze, że te czasy już za nami. Jak to dobrze, że jest Narodowy.
Jak to dobrze też, że nie jest on malowaną twierdzą, obiektem, na którym rywale – tak jak wczoraj Macedończycy z Północy – robią sobie zdjęcia tak, jak nasi piłkarze w 2002 i 2006 na mundialach, a potem bez cienia obawy robią swoje. Mówmy szczerze, to byłby dość polski scenariusz, wpisujący się w ironiczny, a momentami nawet czarny humor naszego futbolu – budujemy biało-czerwone dzieło sztuki, budujemy stadion godny XXI wieku, naszych aspiracji i miana domu reprezentacji Polski, a potem zawodzimy, pełne trybuny zamiast nieść, pętają nogi. Smak takiego scenariusza poznaliśmy z grubsza na Euro 2012.
Ale tak nie jest. Szesnaście zwycięstw na dwadzieścia pięć meczów. Przegraliśmy tu tylko dwa razy, z czego tylko raz o punkty (1:3 z Ukrainą za Fornalika). Sam Robert strzelił – uwaga – 25 bramek na Narodowym.
Naszym zdaniem jest też sens uznawać za Narodowy za coś więcej niż stadion od meczu z Niemcami, który być może był kamieniem węgielnym czegoś szczególnego nie tylko dla kadry Nawałki, ale właśnie dla gry na tym obiekcie: każdy reprezentant wychodzący tu na boisko wie, że tutaj możliwe są rzeczy wielkie.
Jakże wymowne, że od tamtej pory zaczęła się passa meczów bez porażki. Bilans przed 11.10.2014? 2 zwycięstwa (w tym jedno o punkty, z San Marino), 5 remisów, 2 porażki.
2:0 Niemcy
2:2 Szkocja
4:0 Gruzja
8:1 Gibraltar
2:1 Irlandia
4:2 Islandia
3:2 Dania
2:1 Armenia
3:1 Rumunia
3:0 Kazachstan
4:2 Czarnogóra
0:0 Urugwaj
4:0 Litwa
2:0 Łotwa
4:0 Izrael
0:0 Austria
2:0 Macedonia Północna
Pięć lat. Czternaście zwycięstw na siedemnaście meczów. Patrzymy na listę i widzimy mecze bardzo różne: nie, nie jest tak, że zawsze gramy tutaj koncert. Są na liście mecze złe, jak niedawne 2:0 z Łotwą, jak 0:0 z Austrią, jak mecz z Armenią. Ale może ten ostatni jest kluczem: pamiętacie te męczarnie? A jednak się udało. Jednak gdzieś trochę dopisało szczęście, trochę też w odpowiednim momencie, w końcówce, nasi dali ciut więcej i obyło się bez plamy. Coś nam mówi, że mury tego stadionu sprzyjają i fartowi w biało-czerwonych barwach, jak i temu, by tutaj każdy z orłem na piersi wykrzesał z siebie trochę więcej.
Fot. FotoPyK