Wybaczcie, nie będziemy wyjmować szampanów z lodówki, bo nawet nie ma czego wyjmować, jedynie mleko, a przyda się do kawy w poniedziałek. Nie będziemy pisać Caps Lockiem. Nie będziemy chwalić wszystkich za wszystko, ponieważ różowe okulary leżą głęboko w szafie. Napiszemy po prostu: mamy to, gdyż wziąć to musieliśmy. Jedziemy na Euro 2020 i to – głęboko wierzymy – nie jest koniec pracy, tylko sam początek.
Wygraliśmy 2:0 z Macedonią i… no fajnie, wygraliśmy. Nie przekonujcie nas jednak, że powinniśmy fetować sam wynik, bo przecież Macedonia to żadna potęga. Raz – nie wyjdzie z tak słabej grupy. Dwa – w przeciągu roku ta kadra potrafiła dostać 1:4 od Austrii i 0:4 od Armenii. Owszem, ostatnio byli w lepszej formie, ograli Słowenię, ale, cholera, dajmy spokój. Wciąż mówimy o drugiej, jeśli nie trzeciej lidze europejskiej. Takich gości musimy golić i nie pytać, czy boczki równo przyciąć, czy górę zostawić. Golimy i następni.
Dlatego lepiej skupić się na stylu. Jedno jest pewne: nadal trudno strzelić nam bramkę bez pomocy Lewandowskiego, nawet jeśli gramy z, rany boskie, Łotwą i Macedonią. W Rydze napastnik Bayernu sieknął wszystkie trzy sztuki, dzisiaj zaliczył dwa ostatnie podania. Najpierw z nawinięcia rywala wyszła asysta do Frankowskiego, potem było sprytne odegranie do Milika i ładne uderzenie tego ostatniego zza pola karnego.
Pytanie: czy na turnieju znów będziemy mogli zostawić wszystko na barkach jednego gościa? Nie, oczywiście, że nie, o czym przekonały występy Roberta na dwóch mistrzostwach Europy i jednym mundialu. Tam rywale będą już lepsi, z innym pomysłem na grę w defensywie niż tylko faul, faul i jeszcze trochę faulu.
Ponadto wciąż mamy spore wątpliwości, czy ten zespół jest w stanie zagrać równo przez 90 minut. Z Łotwą mieliśmy elegancki kwadrans, potem wszyscy włączyli tryb męczenia buły. Dziś? Lepiej, ale podobnie. Zaczęliśmy na hurra, tu poprzeczka Zielińskiego, tam ofensywne wejścia Bereszyńskiego, gdzie indziej wolej Lewandowskiego w boczną siatkę. Nie wpadło i… cisza. Z gry, która oferowała jakiś rozmach, znów przestawiliśmy się na tryb bezradności. W pewnym momencie wyglądało to jak mecz na orliku, bo widzieliśmy akcję za akcją, tyle że wszystkie kończyły się w okolicach 20 metra. Brakowało pomysłu, elementu zaskoczenia.
No, Robert, weź coś wreszcie wymyśl.
Robert wymyślił, zaliczył wspomnianą asystę i kadra znów ruszyła, jakby wygrała 4:0, nikt by nie mógł mieć pretensji. My rozumiemy, że pewnych ograniczeń nigdy nie przeskoczymy, ale wciąż uważamy, że od takiej paczki można wymagać więcej. Szczególnie z takim rywalem. Czytaj: równej gry przez większość część spotkania, brak nerwówki, czy ten Lewandowski coś ogarnie, czy jednak nie ogarnie.
Natomiast – co musimy podkreślić – selekcjonerowi trzeba bić brawo za zmiany. Wpuścił Milika i Frankowskiego, obaj odpowiedzieli bramkami. Czuł dzisiaj trener ten mecz, zresztą nie pierwszy raz zmiennik w tych eliminacjach ładuje, więc tutaj posiadamy ciągłość, której tak bardzo domagamy się w innych elementach.
Awans więc mamy, ale mamy również nadzieję, że nikt w sztabie nie wątpi: z taką grą wciąż trudno będzie nam ugrać cokolwiek na Euro. Cokolwiek, czyli choćby powtórzenie wyniku z 2016 roku. Selekcjoner ma dziś niebywały komfort. Dostaje dwa darmowe sparingi, które zagra sobie niby o punkty, ale wiadomo, że te łupy nie są już istotne. Poprzednicy bili się do późna, najczęściej to ostatni mecz decydował o naszym wyjeździe. Tu można budować wcześniej.
I jeśli wyjdzie z tego ładna konstrukcja, która miała obsuwę w terminach, wybaczymy.
Polska – Macedonia 2:0
Frankowski 74′ Milik 80′
Fot. FotoPyk