Przez ostatnie sezony w Legii Warszawa nie sprawdzało się wielu zawodników i najczęściej ich dalsze losy dobitnie tłumaczyły, że po prostu od początku nie było na to szans. Byli za słabi lub ich najlepszy czas bezpowrotnie minął. Ivana Trickovskiego możemy jednak zaliczyć do wyjątków. Być może nawet to największy wyrzut sumienia “Wojskowych” za ostatnie 4-5 lat. Przez pół roku przy Łazienkowskiej faktycznie niezbyt wiele pokazał, ale później został i nadal jest jednym z największych kozaków cypryjskiej ekstraklasy w barwach AEK Larnaka. Dziś miałby szansę zagrać zagrać przeciwko Polsce na Stadionie Narodowym, gdyby nie kontuzja, którą odniósł dzień wcześniej.
Dlaczego w Legii wyszło jak wyszło?
Dokonania Trickovskiego na Wyspie Afrodyty naprawdę robią wrażenie. Przez 3,5 roku w Larnace rozegrał 129 meczów, w których strzelił 73 gole i zaliczył 16 asyst. Znakomite statystyki, przyznacie. W trzech poprzednich sezonach cypryjskiej ekstraklasy zawsze kończył z dwucyfrową liczbą bramek (14, 11, 15). W obecnym – licząc wszystkie fronty – ma już 12 trafień w dziesięciu spotkaniach! Fajerwerki zdarzają mu się również w europejskich pucharach, gdzie potrafił załadować hat-tricka Sturmowi Graz czy cztery gole Lewskiemu Sofia. Sforsował też defensywy takich ekip jak Spartak Moskwa, Bayer Leverkusen czy KAA Gent. A przecież nigdy nie był rasową “dziewiątką”, nadal nieraz występuje jako skrzydłowy czy ofensywny pomocnik.
Wraz z kolejnymi doniesieniami o jego wyczynach w AEK-u, wśród kibiców Legii narastało przekonanie, że ich klub zbyt łatwo pozbył się tego piłkarza. Trickovski po zaledwie jednej rundzie spakował manatki i ruszył na Cypr. Początkowo pisano o wypożyczeniu do Larnaki, skończyło się od razu na transferze definitywnym.
Nie ulegało wątpliwości, że na tamten moment nie spełniał oczekiwań przy Łazienkowskiej, choć dużej konkurencji na skrzydle nie miał, ograniczała się w praktyce do Michała Kucharczyka i Guilherme. Można było jednak się tego spodziewać. Przyszedł dopiero w połowie sierpnia, mając stracony cały 2015 rok w Al-Nasr z Dubaju. Tłumaczył, że władze klubu nagle chciały nowego obcokrajowca i dla niego zabrakło miejsca, a że wszystko działo się na kilka dni przed zamknięciem okna transferowego w Europie, nie zdążyłby zmienić barw. Musiał czekać do lata i dopiero wtedy rozwiązał kontrakt. Jak dla nas, gdyby się uparł, rozwiązałby i wcześniej, jednak wiadomo: kasa od szejków pewnie robiła wrażenie. Inna sprawa, że sam zainteresowany zapewniał, że nie poszedł do Dubaju kierowany żądzą nagłego wzbogacenia się, tylko dla trenera Ivana Jovanovicia, pod kierownictwem którego docierał z APOEL-em Nikozja do ćwierćfinału Ligi Mistrzów – dostając się do fazy grupowej kosztem Wisły Kraków. W świetne relacje z trenerem jesteśmy w stanie uwierzyć (do dziś zachwala go też Kamil Kosowski i poleca Legii). W to, że jego osoba była głównym powodem wybrania się do Azji – już niekoniecznie.
A to właśnie z meczów przeciwko Wiśle dotychczas kojarzyli go polscy kibice. Trickovski wymiatał w rewanżu, swoimi rajdami demolował rywali. To po jego dynamicznej akcji z 87. minuty Ailton strzelił gola na 3:1, przesądzającego o awansie APOEL-u. Wcześniej Macedończyk asystował Brazylijczykowi na 2:0. Pośrednio Trickovski przyczynił się do wielkich problemów “Białej Gwiazdy”, bo tamten dwumecz stanowił symboliczny początek zjazdu krakowskiego klubu, który wciąż nie został w pełni zatrzymany.
Wszystko fajnie, pięknie, lecz w momencie transferu do Legii od tamtych chwil minęły cztery lata. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, jak długi jest to czas w piłce. On w tym okresie zdążył nie przebić się w Club Brugge, nie olśnić na wypożyczeniu w Beveren i zmarnować większość sezonu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Michał Żewłakow, wówczas dyrektor sportowy Legii, mówił na antenie TOK FM, że Macedończykiem interesowali się już pół roku wcześniej. – Jego położenie w ówczesnym klubie było trudne. Teraz transfer udało się załatwić bez problemu i też podejście samego Ivana było kluczowe, który przyszedł do Legii z myślą, aby potwierdzić swoją wartość. Macedończyk nie miał olbrzymich wymagań. Widać teraz taką ciekawą zależność. Z piłkarzami, którzy przychodzą do Legii grać i walczyć o każdą piłkę, sprawa jest łatwa i jednocześnie na boisku więcej można się po nich spodziewać, niż po zawodnikach, którzy myślą tylko o zarobkach – chwalił postawę swojego nabytku.
Trudno jednak zakładać, żeby przy Łazienkowskiej obserwowali ligę w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W najlepszym razie opierali się na tym, co mogli zobaczyć w Beveren. W najgorszym – jak wszyscy pamiętali mecze z Wisłą i one stanowiły główny punkt odniesienia. Krótko mówiąc, typowy transfer-okazja, bez drenowania budżetu, ale też bez wielkiego zagłębiania się w szczegóły. Jest sposobność, to bierzemy chłopa i zobaczymy.
– 28 lat, doświadczenie w europejskich klubach, piłkarz mający umiejętności – wydawało się, że pozyskanie Ivana Trickovskiego może być hitem transferowym Legii. Wątpliwość budziła tylko kwestia braku treningu po rozstaniu z Al-Nasr – wspomina Piotr Kamieniecki z portalu Legia.net.
Kontrakt podpisano 17 sierpnia, lecz właśnie ze względu na zaległości treningowe na debiut czekał prawie miesiąc. Henning Berg początkowo sygnalizował, że jego nowy podopieczny może zadebiutować dość szybko z Koroną Kielce, ale koniec końców nie wziął go nawet na ławkę. Dopiero 11 września Trickovski wszedł na pół godziny z Zagłębiem Lubin i choć jakościowo nie olśnił, strzelił gola i maczał palce przy drugim.
Na tym jego trafianie w Legii się zakończyło. Uzbierał jeszcze dwie asysty w fazie grupowej Ligi Europy – u siebie z Club Brugge, co dało remis 1:1 i na sam koniec w Neapolu, na otarcie łez, świetnie dośrodkowując do Prijovicia, który zdobył bramkę na 2:5.
Z jednej strony było widać, że Macedończyk ma duże umiejętności, a z drugiej, że przyszedł zupełnie nieprzygotowany i nawet jak już później był w stanie sporo biegać, to nadal rzucały się w oczy braki w dynamice i szybkości. A właśnie te elementy w jego przypadku robiły różnicę. Ponadto wytykano mu, że jako skrzydłowy za słabo pomaga w defensywie.
Kamieniecki: – Był w trakcie meczów w Polsce nieco zbity z tropu. Trudno przypomnieć sobie serię jego kapitalnych zagrań. Fakt, że rzadko grał w podstawowym składzie z pewnością nie pomagał w aklimatyzacji i przyzwyczajeniu do Ekstraklasy, paradoksalnie lepiej wypadał w pucharach. Nie każdy piłkarz, który wydaje się idealnym wzmocnieniem, jest w stanie odpalić w tak dziwnej lidze. Tak wyszło z Trickovskim, dla którego Cypr był ziemią obiecaną. Przykład choćby Helio Pinto też pokazywał, że na Wyspie Afrodyty można sobie doskonale radzić, a w Polsce ginąć w szarzyźnie. Zupełnie innym przypadkiem był Dossa Junior, który ze swoim przygotowaniem motorycznym i stylem gry, doskonale radził sobie z fizycznością Ekstraklasy.
Sam zainteresowany zdawał się mieć świadomość, ile jeszcze musi poprawić. – Przyszedłem do Legii po kilku miesiącach bez gry, ominął mnie okres przygotowawczy do sezonu z drużyną. Miałem trochę problemów z tym, by nadrobić zaległości w stosunku do kolegów. Ale pracowałem ciężko, jestem na dobrej drodze. Kluczowe będą zimowe przygotowania, które przepracuję z zespołem. Do rundy wiosennej będę gotowy na 100 procent od pierwszego meczu – pełen nadziei mówił na początku stycznia dla “Polska The Times”.
Najwidoczniej jednak przychodzący za Berga w trakcie rundy jesiennej Stanisław Czerczesow uznał, że nic z tego nie będzie, że wiosną Macedończyk mu się nie przyda, a on potrzebuje wyłącznie ludzi na tu i teraz. Entuzjazm piłkarza szybko zgasł. – Żadna ze stron nie chciała na siłę sprawdzać, co stanie się dalej, a gdy pojawiła się opcja odejścia zawodnika do Larnaki, to Legia, jak i on sam, ucieszyli się z takiej możliwości. Z niewolnika nie ma pracownika, a sam klub, który nie widział wielkiej szansy na diametralną zmianę i lepszą formę Trickovskiego, też nie musiał na siłę szukać. Skończyło się tak, że praktycznie wszyscy na tym wygrali – mówi Kamieniecki.
Z jego słów wynika także, że większa wszechstronność Macedończyka paradoksalnie utrudniała mu zadanie u Czerczesowa w roli skrzydłowego. – W jego miejsce zimą przyszedł Michaił Aleksandrow, który nie sprawdził się przy Łazienkowskiej, ale w założeniach pasował do koncepcji Czerczesowa, tzn. ściśle trzymał się linii bocznej i unikał zejść do środka pola. Trickovski tak nie grał – tłumaczy nasz rozmówca.
W pewnym to był jeden z błędów – traktowanie Macedończyka wyłącznie jako skrzydłowego, podczas gdy wachlarz jego możliwości był znacznie większy. Czerczesowa zawsze będzie bronił fakt, iż postawione przed nim zadanie wykonał w stu procentach: obronił mistrzostwo i zdobył Puchar Polski. Trickovski natomiast lądując w Larnace ponownie znalazł swoje miejsce na ziemi.
Może właśnie na tym polegał problem? W gruncie rzeczy piłkarz ten w karierze klubowej sprawdzał się wyłącznie w ekstraklasie cypryjskiej. Nie jest to liga ogórkowa, nieraz mogliśmy z zazdrością spoglądać, jak jej przedstawiciele radzą sobie w pucharach, ale to jednak mniejsze wyzwanie niż chociażby Belgia. Piękna pogoda, opaska kapitańska, status lokalnej legendy, mimo wszystko ograniczona presja – najwyraźniej takiego środowiska potrzebuje Trickovski, żeby regularnie pokazywać pełnię możliwości. Ktoś mógłby również skontrować, że skoro tak super mu idzie w Larnace, powinien trafić do lepszego klubu, jednak tutaj byśmy się nie rozpędzali. Trickovski ma już 32 lata i nawet jeśli od dłuższego czasu znajduje się w sztosie, jego kandydatura w wielu przypadkach i tak odpada, bo inwestycja już się nie zwróci. W najbardziej pomyślnym wariancie mógłby pewnie jeszcze raz wybrać się do szejków lub wyjechać na przykład do Australii, co mimo wszystko nie dla każdego stanowi wyśniony kierunek.
Zapewne oczekiwaliście, że będziemy rozdzierać szaty, dlaczego Legia tak szybko z niego zrezygnowała, ale analizując temat na spokojnie – być może dla obu stron lepiej się stało, że ta współpraca się wtedy zakończyła. Najwyraźniej w tamtym czasie nie było większej szansy, żeby spełnił oczekiwania Czerczesowa, a wiadomo, że nie mówimy o pierwszym lepszym trenerze. Patrząc obiektywnie, Macedończyk trafił w Legii na trudny okres. Przychodził pod koniec pracy Berga, gdy akurat drużynie nie szło w Ekstraklasie, łącznie nie wygrała w niej pięciu kolejnych meczów. Czerczesow z kolei potrzebował głównie ludzi na “już”, nie bawił się w odbudowywanie zawodników i czekanie, aż wystrzelą, zwłaszcza tych średnio odpowiadających mu swoją charakterystyką.
Mimo to Trickovski pobyt w Warszawie chyba do dziś wspomina miło, po golach pokazuje “elkę”, a dziś wraca do Warszawy. Ze względu na wspomniany uraz polskim kibicom się nie przypomni. Może to i lepiej, bo jeszcze by potwierdził, w jak świetnej znajduje się formie.
PM
Fot. FotoPyK/newspix.pl