Wiemy, że też o tym zapomnieliście. Dzisiaj grała I liga, na murawy w Olsztynie i w Nowym Sączu wybiegli piłkarze czterech drużyn, które wczoraj zamiast oglądać reprezentację musiały się koncentrować przed dzisiejszym wyzwaniem. Jak było? Bardzo, bardzo fajnie. Tak naprawdę te dwa spotkania mogłyby obdzielić sytuacjami i emocjami całą ligową kolejkę, której spora część jest przełożona z uwagi na reprezentacyjne występy pierwszoligowców.
Zacznijmy od tego meczu, który widzieliśmy – Stomil, zaskakująco mocny w tym sezonie, przyjmował u siebie Bruk-Bet, zaskakująco słaby w tym sezonie. Goście przed rozgrywkami solidnie się wzmocnili i raczej bez kompleksów zapowiadali walkę o powrót do Ekstraklasy. Gospodarze też przeprowadzili ciekawe transfery, ale pamiętajmy: do niedawna w Stomilu nie było wiadomo, czy ktokolwiek będzie w stanie pokryć rachunki za wodę.
Różnicy jakościowej nie było widać wcale, tak naprawdę mecz układał się na remis, z jednym krótkim okresem dużej przewagi niecieczan.
Zaczęło się jakoś przed czterdziestą minutą, skończyło koło sześćdziesiątej. Bruk-Bet faktycznie grał wówczas jak kandydat do awansu – z polotem i fantazją, ale przede wszystkim – z werwą i bezustannym parciem do zdobycia bramki. To wtedy goście stworzyli większość ze swoich okazji: po świetnym dryblingu minimalnie niecelnie uderzył Kiełb, Skiba doskonale wyjął uderzenie po centrze Wlazły, głową tuż obok słupka uderzył Terpiłowski. No i wtedy też petardę odpalił Miković, który ruszył właściwie od linii bocznej, by z impetem wbiec w pole karne i uderzyć w samo okienko, w bliższy róg bramki. Doskonale spisujący się między słupkami Stomilu Skiba mógł tylko popatrzeć, jak piłka wpada do siatki, a potem ochrzanić całą linię defensywną gospodarzy, którzy wręcz rozstąpili się przed szarżującym Słowakiem.
Tak, to był mocny Bruk-Bet. Okazje właściwie co kilkadziesiąt sekund, szybkie odbiory, cierpliwe konstruowanie własnych akcji. Sęk w tym, że w pozostałej części meczu na równie wysoki poziom potrafił wnieść się Stomil. Już na początku meczu świetnym dryblingiem popisał się Siemaszko, ale jego strzał pofrunął tuż obok prawego słupka. Później Bruk-Bet uratowało dwukrotnie nieporozumienie olsztynian już w polu karnym Dybowskiego. Sam bramkarz zresztą też ładnie wyjął jedno z uderzeń, już w drugiej połowie. Nie popisał się za to przy wyrównaniu. Fakt, piłka dość niewygodna, zawieszona między stoperów za bramkarza, jednak Dybowski popełnił kardynalny błąd – trochę wyszedł do centry, a trochę został na linii, w efekcie nie miał szans ani na wyłapanie dośrodkowania, ani tym bardziej na skuteczną obronę strzału Sobczaka. Ten ostatni zresztą uderzał chyba barkiem, albo plecami, co sporo mówi o skoczności niecieczańskich stoperów, którzy i tak przegrali ten powietrzny bój.
Z emocji w końcówce można jeszcze wymienić po razie ze strony Skrzecza (po dryblingu) i Florina Purece (po stałym fragmencie). Jak widać – remis, sprawiedliwy i wynikający w prostej linii z podobnej jakości w grze obu zespołów.
W drugim meczu? Cóż, Sandecja zremisowała z Chojniczanką 4:4. Takie wyniki zdarzają się w polskich najwyższych ligach raz na pięć lat dwa tygodnie.
Stomil Olsztyn – Bruk-Bet Nieciecza 1:1 (0:0)
Sobczak 64′ – Miković 48′
Sandecja Nowy Sącz – Chojniczanka 4:4 (3:2)
Thiago 7′, Flis 18′, Kanach 33′, Piter-Bućko 54′ – Conejo 1′, Drozdowicz 45′, Bartosiak 47′, Kuzimski 63′
Fot.FotoPyK