Nie Wojciech Stawowy, nie Grzegorz Niciński, a Aleksandar Rogić będzie próbował wyciągnąć Arkę Gdynia ze strefy spadkowej. 38-letni Serb dziś ma podpisać kontrakt z klubem z Trójmiasta. Nic wam jego nazwisko nie mówi? Nie dziwota, ale to nie znaczy, że gość wypadł sroce spod ogona. Jest szansa, że to nie przebieraniec.
W czym pokładamy taką nadzieję? Ano w tym, że Rogić jak na swój wiek, ma bardzo duże obycie w światowej piłce i naprawdę miał się od kogo uczyć. W latach 2008-2010 był asystentem Radomira Anticia w reprezentacji Serbii. Pojechał na mundial do RPA, gdzie Serbowie mimo pokonania Niemców, nie wyszli z grupy ze względu na porażki z Ghaną i Australią. Z Anticiem rozumiał się jednak tak dobrze, że później dwukrotnie pracował z nim w klubach chińskich: Shandong Lunenang (2013) i Hebei Zhongji (2015). W międzyczasie do serbskiej kadry ponownie ściągnął go Dick Advocaat, a wcześniej pełnił też funkcję asystenta w reprezentacji Ghany u Gorana Stevanovicia i w Partizanie Belgrad, który zakwalifikował się wówczas do fazy grupowej Ligi Europy. Oprócz tego przez kilka miesięcy udzielał się jako wykładowca w serbskim związku. Spory dorobek u nie byle kogo, przyznacie.
Sama asystentura to mimo wszystko byłoby za mało, pachniałoby trochę Romeo Jozakiem czy Deanem Klafuriciem. Rogić nie przychodzi jednak jako zupełny żółtodziób w pracy na własny rachunek, bo przez ostatnie dwa lata budował już swoje nazwisko w Estonii. Wiadomo, liga słabsza nawet od naszej, ale ponad 100 meczów – najpierw dla FCI Tallinn, później po połączeniu z Levadią przekształconego w FCI Levadię Tallinn – to jest już spory bagaż doświadczeń. Wywalczył tam Puchar i Superpuchar Estonii, mistrzostwa nigdy nie udało mu się zdobyć. W sezonie 2017 przyszedł w lipcu i finiszował na czwartym miejscu. W ubiegłym sezonie zajął drugą lokatę, dając się wyprzedzić Nomme Kalju. A w tym jeszcze trwającym został zwolniony 15 września po zaskakującym remisie z JK Viljandi – tuż przed kluczowymi derbami z przewodzącą stawce Florą. Levadia traciła wtedy do niej dwa punkty, ale derby przegrała 1:2, a aktualnie jej strata wynosi już aż 10 “oczek”. Zwolnienie szkoleniowca wręcz zaszkodziło zespołowi.
Rogić z Levadią dwa razy startował w eliminacjach Ligi Europy, lecz zbytnio nie ma się czym chwalić. Najpierw przegrał dwumecz z Dundalk (0:1, 1:2), a ostatnio z islandzkim Stjarnan. To już była bardziej zacięta rywalizacja. Po porażce 1:2 na wyjeździe, Estończycy u siebie po golu w 89. minucie doprowadzili do dogrywki, w niej strzelili na 3:1 i gdy miejscowi kibice powoli zabierali się do świętowania, Stjarnan w doliczonym czasie władowało na 2:3, co w końcowym rozrachunku dało awans.
Pracując w Estonii Rogić potrafił mówić wprost o problemach tamtejszej piłki i jej bolączkach. W maju podczas konferencji prasowej narzekał na granie na sztucznych murawach i stan tych muraw, zbyt napięty terminarz i brak możliwości wielu klubów, by wystarczająco pomagać kontuzjowanym zawodnikom. – Sztuczna trawa, na której kontuzji doznał nasz piłkarz, była poniżej standardów. Inna sprawa, że granie na sztucznej murawie, a granie na prawdziwej, to dwie zupełnie inne rzeczy. Dalej. Nie przeprowadziłem żadnych badań, to tylko moja opinia, ale wydaje mi się, że 46 meczów w sezonie [36 kolejek ligowych plus europejskie puchary i krajowy puchar, red.] to na tym poziomie za dużo. Kiedy patrzę, jak wygląda trening czy regeneracja zawodników, argumentowałbym, że atletycznie nie są gotowi, by przyjąć taką dawkę. Żaden klub nie ma budżetu pozwalającego na stworzenie wyrównanej 25-osobowej kadry, której można byłoby te obciążenia podzielić. My i tak mamy więcej opcji niż większość klubów. A jak ktoś dozna kontuzji, jak wygląda proces jego leczenia? Co roku w każdej drużynie mnóstwo zawodników jest kontuzjowanych. Czy ktoś zbadał, dlaczego? Czy ktoś bierze za to odpowiedzialność? Estońscy piłkarze dają z siebie wszystko, ale nie zarabiają wystarczająco dużo, żeby zabezpieczyć się po zakończeniu kariery. Nie każdy jest w stanie wrócić do zdrowia po kolejnym urazie, to poważny problem – mówił poruszony, a jego słowa odbiły się głośnym echem w tamtejszych mediach.
W Polsce w zasadzie żaden z powyższych aspektów nie będzie zmartwieniem Serba. Co ciekawe, w naszym kraju mógł się pojawić już w grudniu 2016. Znajdował się w gronie kandydatów do poprowadzenia Górnika Łęczna, ale ostatecznie zdecydowano się na Franciszka Smudę. Wiele nie stracił, dziś pewnie miałby spadek w CV.
Jaki futbol preferuje Rogić? Raczej ofensywny, odważny, więc w tym względzie widać podobieństwo do niego i Stawowego, nie przez przypadek obaj znajdowali się na liście Arki. W kwietniu po porażce z Florą bronił Maksima Podholjuzina, po którego błędzie rywale zdobyli bramkę. – To był głupi gol, ale takie rzeczy się zdarzają. Łatwiej byłoby po prostu wybić piłkę, wtedy nie byłoby tego błędu, wolę jednak grać w innym stylu – tłumaczył. Oczywiście przy takim podejściu łatwo przedobrzyć, granica między odwagą a naiwnością bywa w piłce dość cienka.
Serb nie wygląda na kogoś przypadkowego, choć oczywiście trochę wątpliwości się pojawia. W Levadii, poza kilkoma meczami w sezonie, jego drużyna mogła dominować i prowadzić grę. W Arce na pewno tak nie będzie, jako samodzielny trener na dłuższą metę po raz pierwszy stanie przed takim wyzwaniem. A od samego początku będzie musiał punktować, w Gdyni nie mają czasu, by przez pół roku szlifować styl i zbierać plony wiosną. Skoro jednak mu zaufano, zakładamy, że dokładnie go wcześniej prześwietlono. Dla Rogicia to wielka szansa, żeby wypłynąć na szersze wody. Ale jeśli mu się nie uda, on i Arka mogą pójść na dno.
Fot.