Wczoraj dobiegła końca długa seria ośmiu kolejnych porażek ŁKS-u, a przełamanie wyszło naprawdę okazale – łodzianie pokonali Koronę Kielce 4:1 po świetnym, otwartym meczu oraz hat-tricku Rafała Kujawy. Kujawa wyprzedził tym samym w klasyfikacji strzelców m.in. Igora Angulo a zrównał się dorobkiem z Adamem Buksą czy… klubowym kolegą, Łukaszem Sekulskim.
Tak, tak. W lidze, gdzie jakieś dwanaście, może nawet czternaście drużyn szuka napastnika, ŁKS ma dwóch strzelców z czterema golami na koncie. Nie jest to oczywiście dorobek, który zawstydziłby na przykład Nemanję Nikolicia czy Carlitosa w ich najlepszych sezonach w Ekstraklasie, ale kurczę: Kazimierz Moskal gra na jednego napastnika, obaj panowie nie grywają razem, a sam ŁKS betonuje dno ligi. Tymczasem snajperzy ŁKS-u mają razem 8 goli – tyle co najlepszy w stawce Jesus Imaz, więcej niż zsumowani snajperzy Legii (Niezgoda i Kulenović – 7) czy Lechii (Sobiech – 4).
Nie mamy tu oczywiście zamiaru wychwalać pod niebiosa Kujawy, który w tym sezonie miewał występy kiepskie i bardzo kiepskie – piłka mu odskakiwała przy najprostszych przyjęciach, rywale mijali najbardziej banalnymi zwodami, on sam przegrywał pojedynki biegowe. Sporo mówią noty – aż trzy razy Kujawa dostawał od nas soczystą dwóję i naprawdę, sumiennie pracował na tak niską ocenę kolejnymi nieudanymi zagraniami. Ale już wypisanie tych błędów napastnika ŁKS-u daje pewien ogląd na to, co było prawdziwym problemem ostatniej drużyny Ekstraklasy.
Obniżaliśmy Kujawie noty za irytujące straty, za znikanie za obrońcami rywala, za problemy z przyjęciem piłki z rywalem na plecach czy nieudane dryblingi na bokach boiska. Ale staramy sobie przypomnieć, czy Kujawa zawiódł jako napastnik, czyli jako człowiek od strzelania goli. Czy zmarnował jakąś sytuację sam na sam? Czy w którymś meczu miał „setkę”, podczas której zachował się jak junior? Może gdzieś podjął złą decyzję o strzale, gdy trzeba było podawać?
No nie, co zresztą potwierdzają statystyki EkstraStats. Przed Koroną Kujawa strzelał tylko trzynastokrotnie – sam Ramirez uderzał absurdalne 46 razy. Pięć strzałów było celnych, jeden znalazł drogę do bramki, a trzeba też dodać, że na przykład gol Pyrdoła w Lubinie to dobre ustawienie się Kujawy do prostopadłego podania. Podobnie było z Sekulskim przed kontuzją – problemem nie były sytuacje marnowane przez napastników, ale po prostu brak podań, które docierały do snajperów w szesnastce rywala. Chore liczby strzałów z dystansu wyrabiali skrzydłowi, natomiast rola napastników ograniczała się albo do zgrywania piłki do boków, albo po prostu snucia się gdzieś z przodu i obserwowania, jakież to nowe kompromitacje zgotują ich koledzy z defensywy.
Wczoraj ŁKS zagrał tak naprawdę pierwszy mecz od spotkania z Cracovią, gdy napastnik faktycznie dostawał piłkę w polu karnym rywala. Można się przyczepiać, że to wykończenie Kujawy było i szczęśliwe, i nieporadne technicznie, ale kurczę – napastnicy w takich sytuacjach nie są od fajerwerków, tylko od dopchnięcia futbolówki do siatki. Zresztą trzeci gol wyczerpał wymagania kibiców w kwestii widowiskowości – drybling z boku pola karnego, powiązanie dwóch obrońców, mierzony strzał. Czego chcieć więcej?
Cóż, kibice ŁKS-u z pewnością odpowiedzą – większej liczby celnych podań w kierunku napastnika, niezależnie, czy na tej pozycji biegać będzie Kujawa, Sekulski czy próbowany na szpicy Pirulo. Mecze z Koroną i Arką Gdynia, tak diametralnie inne, choć przecież grane przeciw rywalom o podobnym dorobku punktowym, w pełni udowodniły, że kłopotem ŁKS-u nie jest obsada pozycji napastnika. Jest nim chybotliwa i strzelająca sobie bramki obrona oraz pomoc, której jedynym pomysłem na grę jest ostrzeliwanie bramki z dystansu. Z Arką obrona i pomoc zagrały tak, jak przez całą tą kompromitującą passę ŁKS-u i mecz zakończył się wynikiem 1:4. Z Koroną defensywa zagrała wreszcie odpowiedzialnie i bez głupich strat, zaś pomoc zaczęła dostrzegać, że z przodu biega napastnik. Rezultat? 4:1.
A sam Kujawa? To w sumie bardzo ciekawy życiorys, bo Rafał jako wychowanek ŁKS-u widział dokładnie, jak klub rozsypuje się przed paroma laty. Strzelał jako utalentowany 20-latek w sezonie 2007/08, udanym dla beniaminka. Strzelał w sezonie, po którym odebrano ŁKS-owi licencję. strzelał w I lidze oraz po powrocie do elity w rozgrywkach 2011/12. Strzelał właściwie do samego końca – jego gol z Ruchem Chorzów w 28. kolejce przedłużał jeszcze nadzieję na utrzymanie, które ostatecznie zgasły chwilę później. Od osób, które grały wówczas z Rafałem słyszeliśmy, że „miał papiery na granie”, ale wiecznie nie dojeżdżał albo klub, snujący się gdzieś w dole tabeli, albo zdrowie. Nawet w ŁKS-ie, do którego powrócił w II lidze, przez problemy z kontuzjami przegrywał rywalizację z Żenią Radionowem. Na trzecim szczeblu rozgrywkowym w biało-czerwonych barwach zagrał tylko 8 razy, ale zdążył m.in. strzelić gola przewrotką z Rozwojem Katowice.
Po awansie znów grał na przemian – najpierw z Radionowem, potem z Sekulskim. Bilans 10 goli może i nie powalał, ale pamiętajmy – król strzelców w I lidze w ubiegłym sezonie miał całe 12 trafień. Poza tym miał jeden istotny „rzut za trzy” – kolejną przewrotkę na wagę punktu w meczu z Rakowem Częstochowa.
31 lat, 12 goli w Ekstraklasie, wszystkie dla ŁKS-u, choć zdobywane na przestrzeni ponad dekady, podczas której ŁKS z nim w składzie dwa razy opuścił szeregi Ekstraklasy i dwukrotnie do niej awansował. Czy ten dorobek się powiększy? Mamy wrażenie, że to pytanie trzeba zadań przede wszystkim pomocnikom i bocznym obrońcom ŁKS-u. Jeśli zagrają tak jak z Koroną Kielce, to niezależnie od tego, czy grać będzie Sekulski czy Kujawa – bramki powinny wpadać.
Jeśli zagrają tak jak w ośmiu przegranych meczach, to nawet i Higuain ŁKS-owi nie pomoże.
Fot. FotoPyk