Reklama

Dziwny obyczaj: Korona na mecz wyjazdowy została w domu

redakcja

Autor:redakcja

06 października 2019, 15:40 • 3 min czytania 0 komentarzy

Czekaliśmy na ten mecz jak na szpilkach. Odliczaliśmy dni, podchodziliśmy kilka razy w ciągu doby do kalendarza, daremnie licząc, że coś się zmieniło, bo ktoś odwołał tygodnie bez znaczenia i starcie tytanów zobaczymy jak najszybciej. I aż trudno było uwierzyć, że to w końcu dzisiaj i ten dzień święty naprawdę będziemy święcić. Ale tak: o 12:30 legendarne zespoły ŁKS-u i Korony wyszły na murawę. Jeszcze nie zdążyły kopnąć piłki, a już byliśmy wdzięczni. Stanęło na 4:1 dla gospodarzy, ale bądźmy uczciwi. Wygrał futbol.

Dziwny obyczaj: Korona na mecz wyjazdowy została w domu

Nooo, a tak naprawdę to nie.

Jak do tanga trzeba dwojga, tak do meczu piłkarskiego trzeba dwóch drużyn. Na boisku w Łodzi zameldowała się natomiast jedna, ta gospodarzy, bo goście niby byli obecni ciałem, ale ducha zostawili jednak w Kielcach. Grając z ŁKS-em, trzeba pamiętać o jednej dość prostej rzeczy – by nie zostawiać Rycerzom Wiosny zbyt dużo wolnego miejsca, gdyż grać w piłkę jednak potrafią, ale głównie w komfortowych warunkach, a pod naciskiem łatwo się gubią. Korona na tę sugestię powiedziałaby, że ma to gdzieś i będzie zostawiać tyle miejsca, ile jej się podoba. A potem są takie, a nie inne efekty.

Słuchajcie, ta bramka na 1:0 dla ŁKS-u była naprawdę ładna, Ramirez z Trąbką zgrabnie pograli, natomiast, cholera, ile oni mieli miejsca?! Koparka tam by mogła wjechać i zarządzić budowę nowego osiedla. Gol na 2:0? Szymusik wyłożył czerwony dywan przed Pyrdołem. Stwierdził: panie Pyrdoł, zapraszam w nasze skromne progi, może mi pan założyć siatkę, ja nie będę oponował. Zawodnik ŁKS-u pewnie trochę się zdziwił, ale wszedł jak do siebie, a Kujawa dołożył nogę na pustaka. Zresztą Kujawa też przekonał się o kieleckiej serdeczności. Przy ostatnim golu Dziwniel odwrócił się do niego dupą. Po prostu. Kujawa biegł, wpadł Dziwniel, pokazał cztery litery i tyle było z gry defensywnej. Napastnik uderzył po krótkim rogu, Kozioł nie pomógł i… dupa, no.

A o kryciu przy golu z rzutu wolnego nie będziemy pisać, bo nie ma o czym pisać, gdyż nie było krycia. Pokażemy wam za to ciekawe rozwiązanie taktyczne:

Reklama

I pomyśleć, że to ten sam zespół, mówimy o Koronie, który dopiero co ograł Śląsk Wrocław i zagrał na zero z tyłu. Minął tydzień i nie mamy wątpliwości: tak grającej obronie trójkę włożyłby Ryszard Kalisz. Ale, żeby być uczciwym, trzeba przyznać, że i ofensywa nie miała w tym starciu nic do powiedzenia. Starał się Żyro, ale od starań do konkretów jest jednak daleko. Mimo wszystko, chociaż tak go możemy wyróżnić, bo Pacinda czy Jukić to była w tym meczu ewidentna prowokacja. Wygranie udziału w spotkaniu ligowym przy pomocy audiotele. Nic nie pokazali, kompletnie nic i gdyby w ich miejsce wstawić losowych przechodniów, wyszłoby na to samo.

Nie może więc dziwić, że Korona jedyną bramkę strzeliła dzięki pomocy sędziego. Pyrdoł zagrywał ręką, owszem, natomiast wcześniej był spalony Żyro, który wziął czynny udział w akcji, przyjmując niezgrabnie piłkę na klatkę. Nie lubimy się czepiać o trzy centymetry w jedną czy drugą, ale tutaj gołym okiem było widać, że Żyro spalił. Tam nie ma mowy o perspektywie, specyficznym ułożeniu ciała, czy o czymkolwiek. Absolutnie. Dlatego dziwiło nas i dziwi nadal, że Frankowski wskazał na wapno, mimo podejścia do monitorka i czasu oczekiwania na decyzję, który wyniósł około pięciu lat.

Podsumowując – ŁKS wygrał wysoko, zdecydowanie, ale trudno nam nie odnieść wrażenia, że oglądaliśmy mecz już pierwszoligowy. Hattrick Kujawy, parodia w grze obronnej Korony, błąd sędziego, niezbyt wygórowane tempo spotkania… No, jak za rok o tej porze tego meczu nie będzie robić Maja Strzelczyk, to nikt nie powinien być zdziwiony.

lks111

Reklama

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...