Był centrostrzał, jest kiksostrzał – do podręcznego słowniczka pojęć piłkarskich trzeba dopisać nowe hasło. Emmanuel Dennis z Clubu Brugge dwukrotnie trzymał nas dzisiaj w niepewności do końca pod bramką Realu Madryt. Opcje były dwie – albo powybija sobie zęby po potknięciu się o piłkę, albo psim swędem umieści ją w siatce. Za każdym razem ten pierwszy wariant wyglądał na zdecydowanie bardziej prawdopodobny, a jednak futbolówka dwukrotnie ominęła zdezorientowanego Thibaut Courtois i „Królewscy” do przerwy przegrywali u siebie z niżej notowanym przeciwnikiem aż 0:2. Ostatecznie wynik udało się po części wyratować, ale – jak w starym dowcipie – niesmak pozostał.
Zawodnicy Realu przystępowali do dzisiejszego starcia w niezłych nastrojach. Teoretycznie trafił im się łatwy przeciwnik, żeby zatrzeć złe wrażenie po klęsce z Paris Saint-Germain. W ostatnich spotkaniach ligowych gra „Królewskich” wreszcie wyglądała przyzwoicie, zwłaszcza jeżeli chodzi o organizację w defensywie, która momentami przypominała najlepsze czasy pierwszej kadencji Zinedine’a Zidane’a. Krótko mówiąc – zanosiło się, że podopieczni Francuza bez większych kłopotów zatrzymają dziś wieczorem trzy punkty na Estadio Santiago Bernabeu.
Tymczasem pierwsza połowa starcia miała zupełnie inny scenariusz.
Zawodnicy Clubu Brugge podeszli do spotkania z bardzo prostym planem taktycznym, a jednak w swej prostocie genialnym. Trener Philippe Clement zastosował rozwiązanie, które na pewno kojarzą wszyscy miłośnicy gier z serii FIFA. Twarda defensywa, dwóch-trzech szybkich napastników na desancie. Żadnych koronkowych kombinacji w środkowej strefie, żadnego ataku pozycyjnego. Odzyskujemy piłkę, gramy do skrzydła i dzida, a potem wstrzelenie w szesnastkę. Aż dziw bierze, jak łatwo defensywa Realu dawała się rozrywać za sprawą tak banalnych środków. Niemniej – na przerwę piłkarze z Belgii schodzili z dwubramkowym prowadzeniem. Sergio Ramos i Raphael Varane kompletnie nie nadążali za dynamicznymi akcjami przyjezdnych, asekuracja w bocznych sektorach boiska po stronie Realu leżała i kwiczała. Goście też byli w swoich poczynaniach strasznie chaotyczni, oddali na bramkę „Królewskich” w sumie tylko trzy strzały celne, ale aż dwa znalazły drogę do siatki. Choć strzelec prawie przypłacił to połamaniem nóg.
W psychice Zizou na widok tych kuriozalnych trafień coś chyba pękło, ponieważ po przerwie na boisku nie pojawił się Thibaut Courtois. Hiszpańskie media na razie nie podają wielu wiarygodnie brzmiących konkretów odnośnie ewentualnego urazu Belga, nie został on w pierwszej połowie poturbowany, nie narzekał na żaden uraz. Niewykluczone, że Zidane po prostu zdecydował między słupkami postawić bramkarza, który nie puszcza każdej piłki lecącej w światło bramki. Aczkolwiek Jakub Kręcidło z Przeglądu Sportowego informuje za telewizją El Chiringuito, że na zmianę wpłynęły kłopoty zdrowotne bramkarza (wirus, prawdopodobnie grypa żołądkowa), a nie jego boiskowa postawa.
Tak czy owak – duża lekcja pokory dla Courtois, który najpierw zawiódł przeciwko PSG, a teraz był na najlepszej drodze, by pokpić kolejne spotkanie w Lidze Mistrzów. Choć – trzeba powiedzieć wprost – koledzy z formacji defensywnej niespecjalnie mu dzisiaj pomogli. Oni też się nieźle skompromitowali, nie można winą za całe zło obarczać bramkarza.
W drugiej połowie spotkania podrażniony Real rzucił się do odrabiania strat. Choć pierwszą naprawdę znakomitą okazję do zdobycia bramki mieli goście, jednak Dennis z niezrozumiałych przyczyn zrezygnował ze swojej taktyki potykania się na piłce tuż przed strzałem i w efekcie nie skompletował hat-tricka, rozczytany gładko przez Alphonse Areolę. Można założyć, że to był punkt zwrotny dla całego spotkania – gdyby Real wtedy stracił gola na 0:3, odrobienie strat graniczyłoby już z cudem. Utrzymał się jednak niebezpieczny dla Belgów rezultat 2:0, a „Królewscy” z każdą minutą coraz mocniej nabierali wiatru w żagle. Ostatecznie wyrywając rywalom z gardła remis po główkach dwóch wielkich wojowników – Sergio Ramosa i Casemiro.
Nie ma przypadku, że remis wyratowali gospodarzom akurat piłkarze z defensywy. Linia ataku kompletnie dzisiaj zawiodła i gdyby nie pojawienie się na boisku Marcelo oraz Viniciusa Juniora, którzy spotkanie rozpoczęli na ławce rezerwowych, to na grę Realu totalnie nie dałoby się patrzeć. Katastrofalny występ zaliczył Lucas Vasquez – jego udane zagrania można policzyć na palcach jednej dłoni niewidomego stolarza. A niewiele lepiej zaprezentował się Eden Hazard, który w zespole „Królewskich” wyglądał jak ciało obce – kiedy trzeba było pograć z partnerami na małej przestrzeni, szukał strzału. Kiedy trzeba było pójść w drybling, silił się na klepkę.
Mizeria w bocznych sektorach boiska spowodowała, że Karim Benzema prawie w ogóle nie otrzymywał dogodnych podań. Gdyby nie stałe fragmenty gry, Real nie kreowałby w polu karnym rywala żadnego zaskoczenia. Los Blancos granie po obwodzie mają opanowane do perfekcji, ale kiedy trzeba znaleźć okienko do jakiegoś otwierającego, penetrującego podania – są czytelni i pozbawieni fantazji.
Poza wszystkim – piłkarze Brugii, choć z remisu wyraźnie się uradowali, sami są sobie winni za wypuszczenie zwycięstwa z rąk. W pewnym momencie w ogóle zaprzestali kontratakowania, okopując się wewnątrz własnej szesnastki. Tak głęboka defensywa rzadko jest w pełni skuteczna. No i Real w końcu wepchnął dwie sztuki. Goście w ogóle chyba trochę się zgrzali perspektywą zwycięstwa na Estadio Santiago Bernabeu, o czym może też świadczyć idiotyczne zachowanie ich kapitana, Ruuda Vormera, który dostał dwie żółte kartki w przeciągu siedmiu minut (77′ – 85′). Obie za bezmyślne, bardzo ostre ataki, wykonane w takim sektorze boiska, gdzie naprawdę można było postarać się o czyste zagranie.
Real ma zatem na koncie jeden punkt po dwóch meczach. Jeżeli „Królewskim” nie wyjdzie najbliższy dwumecz z Galatasaray, może zrobić się naprawdę krucho. Choć, z drugiej strony, może to i dobrze? Przyznajcie sami – ale by podszedł taki dwumecz Realu Madryt z Dudelange w 1/16 finału Ligi Europy, co?
REAL MADRYT 2:2 CLUB BRUGGE
(S. Ramos 55′, Casemiro 85′ – E. Dennis 9′ 39′)
fot. NewsPix.pl