To był klasyczny, wręcz stereotypowy hit Ekstraklasy – najpierw kilka dni napinki i podgrzewania atmosfery przedmeczowej, a potem, już na boisku, paskudny paździerz, faula za faulem, kopanina. No i ostatecznie bezbramk… No nie, akurat dzisiaj – choć spotkanie było toczone na naprawdę niskim poziomie – jednego gola o dziwo obejrzeliśmy. Trzeba oddać cesarzowi co cesarskie – Sergiu Hanca uderzył kapitalnie. Jednak zwycięstwo w derbach Cracovia dostała w prezencie od Vukana Savicevicia.
Nie można walnąć tak nonszalanckiej straty pod własną szesnastką. Po prostu nie. Nie w sytuacji, gdy wynik jednego z najważniejszych meczów w sezonie jest na ostrzu noża. Zresztą, takich baboli nie wypada robić nawet przy prowadzeniu 5:0.
Generalnie Savicević grał dzisiaj najwyżej przeciętne spotkanie, podobnie jak cała Wisła. Na połowie przeciwnika nie był zbyt kreatywny – brakowało z jego strony otwierających podań, zbyt często zadowalał się wyborem najłatwiejszego z dostępnych rozwiązań. Drużyna na tym cierpiała, bo nie od dziś i nie od wczoraj wiadomo, że bardzo dużo jeżeli chodzi o ofensywę “Białej Gwiazdy” zależy właśnie od 25-letniego reprezentanta Czarnogóry. Jego kreatywności, szybkiej nogi, błyskotliwych dograń, przeglądu pola. Vukan już kilka razy udowadniał, że potrafi wypracowywać bramkowe sytuacje albo inteligentnie ustawiać się pod faul i w ten sposób utrzymywać piłkę na połowie przeciwnika. Ma swoje atuty w ofensywie. Gorzej jest z grą w destrukcji.
Dzisiaj plusy Savicevicia nie przysłoniły jego ewidentnej wady, którą jest nieznośna nonszalancja. Spójrzmy sobie na ten obrazek:
Savicević od początku jest zafiksowany tylko na jednej opcji rozegrania akcji. Chce podać piłkę do Vullneta Bashy, który – co warte odnotowania – w tym momencie w ogóle nie jest zainteresowany otrzymaniem podania, człapie sobie po prostu i chyba nawet wymownie patrzy w inną stronę. Ale Savicević ma klapki na oczach. Nie widzi Klemenza, który wystawia mu się do grania z prawej strony, nie przychodzi mu też do głowy przerzut albo nawet prosta laga na połowę przeciwnika, na uwolnienie. Efektem tej bezmyślności jest katastrofalna strata.
Aczkolwiek trzeba też tutaj zaznaczyć, że całej winy za bramkę nie można zrzucić na reprezentanta Czarnogóry. Jakieś 80-90% – okej, taką odpowiedzialnością można Savicevicia obarczyć. Lecz niektórzy z jego partnerów też się tutaj nie popisali. Aktywny jest właściwie tylko Klemenz, reszta wyraźnie śpi albo po prostu kompletnie opadła z sił. Akcja toczy się niemalże w polu karnym Wisły, tymczasem piłkarze “Białej Gwiazdy” dali się tam zamknąć wysoko ustawionym zawodnikom gości i ani myślą wykazać jakiejś ruchliwości, żeby uwolnić się spod tego pressingu. Basha jest tutaj najlepszym przykładem. Zamiast wykazać trochę inicjatywy, spaceruje sobie w najlepsze i nie ma ochoty na grę. A to przecież nie jest ostatnia minuta dogrywki w finale mistrzostw świata, tylko 72 minuta zwykłego, ligowego meczu. Który nie toczył się w jakimś mega-wymagającym tempie, ponieważ był notorycznie przerywany gwizdkami arbitra.
Efekt tej bylejakości w wykonaniu środkowych pomocników Wisły jest taki, że aktualnie to Cracovia rządzi w Krakowie.
fot. 400mm.pl