Każde starcie derbowe jest w jakimś sensie wyjątkowe. Zwłaszcza w takim mieście jak Kraków, gdzie antagonizmy między dwoma największymi klubami urosły do miana “Świętej Wojny”. Jednak nawet w przypadku tak zajadłej rywalizacji jak ta, która toczy się od dekad między Cracovią i Wisłą, można wyróżnić spotkania bardziej i mniej pamiętne. Do grona tych pierwszych z pewnością należy legendarny już dzisiaj mecz z maja 2010 roku. Walcząca wtedy o utrzymanie w lidze Cracovia podjęła “Białą Gwiazdę” na Suchych Stawach w ramach przedostatniej kolejki Ekstraklasy. Dla wiślaków sytuacja była z pozoru wymarzona – jednym zwycięstwem mogli niemal na sto procent zaklepać sobie mistrzostwo Polski oraz, przy odrobinie szczęścia i pomyślnym układzie pozostałych spotkań, doprowadzić też do spuszczenia lokalnych rywali do niższej klasy rozgrywkowej.
Mogli, ale koniec końców to właśnie oni skończyli z niczym, tonąc we łzach. Historię tego spotkania przypominamy w najnowszym odcinku cyklu “Był sobie mecz”, którzy przygotowujemy razem z naszymi kumplami z ETOTO.
Ekstraklasa w sezonie 2009/10 toczyła się pod dyktando Wisły niemal od samego początku rozgrywek. Krakowski klub na fotelu lidera rozsiadł się już po trzeciej serii gier. Naciskał na “Białą Gwiazdę” chorzowski Ruch, próbowała jej deptać po piętach warszawska Legia, gdzieś w okolicy kręcił się również Lech Poznań. Generalnie jednak – Wisła miała sytuację w lidze pod względną kontrolą. Traciła sporo punktów, ale reszta gubiła ich jeszcze więcej. Męczyła się i potykała o własne nogi, ale inni męczyli się mocniej i potykali częściej. Najgroźniejszy zgrzyt nastąpił tak naprawdę dopiero w dwudziestej siódmej kolejce rozgrywek, czyli tuż przed ich końcem. Krakowska ekipa przegrała wtedy u siebie z Koroną Kielce i roztrwoniła znaczną część przewagi nad pościgiem. Wówczas Ruch i Legia nie liczyły się już w grze o tytuł, ale “Kolejorz” zbliżył się do lidera na dystans jednego oczka straty.
Obrońcami tytułu dowodził już wówczas Henryk Kasperczak, który niespodziewanie zakopał topór wojenny z Bogusławem Cupiałem i dostał w Krakowie szanse na odbudowanie reputacji, nadwątlonej spadkiem z ligi z Górnikiem Zabrze w 2009 roku.
KTO WYGRA DZIŚ DERBY KRAKOWA? KURSY ETOTO: WISŁA – 3.15; X – 3.45; CRACOVIA – 2.45
Kasperczak na stanowisko szkoleniowca Wisły powrócił w marcu 2010 roku, zastępując Macieja Skorżę. Ten stracił posadę po serii trzech nieudanych meczów na starcie rundy wiosennej. Ale nagrabił sobie przede wszystkim latem 2009 roku, gdy na europejskiej arenie przegrał dwumecz z Levadią Tallin. – To moje trenerskie Waterloo – mówił wtedy Skorża, całą winę biorąc na siebie. Choć – gdyby trzymać się napoleońskiej metafory – pasowałoby raczej przyrównać tamtą porażkę do bitwy pod Lipskiem. Później Skorża, podobnie jak Bonaparte, dostał jeszcze swoje umowne “sto dni”, aż wreszcie poległ definitywnie, przegrywając 0:1 z Arką Gdynia i GKS-em Bełchatów oraz remisując bezbramkowo z Jagiellonią Białystok. To ostatnie spotkanie przelało czarę goryczy. – Myślę, że problem leżał jednak w dwumeczu z Levadią. Cała drużyna od tego czasu zaczęła gorzej funkcjonować – opinia Piotra Brożka, byłego obrońcy Wisły.
Czy decyzja o gwałtownym rozstaniu z trenerem, który zdobył z Wisłą dwa tytuły mistrzowskie i – mimo kryzysu formy – był też na dobrej drodze, by sięgnąć po kolejny trofeum, była słuszna? Początkowo wstrząs dobrze zrobił drużynie, która odniosła kilka cennych, ligowych zwycięstw z rzędu. Efekt nowej miotły w jakimś sensie zadziałał, choć w połowie marca Kasperczak przegrał dwumecz w Pucharze Polski z Lechią. A po sezonie piłkarze “Białej Gwiazdy”, powracając autokarem z Gali Ekstraklasy, poprosili kierowcę, by ten nadrobił drogi i zajechał do Radomia, pod dom Skorży. Zawodnicy czuli, że rozstanie z trenerem powinno przebiec w inny sposób.
– Dla niektórych w klubie te dwa mistrzostwa Polski to tylko dwa kolejne tytuły. A dla mnie te dwa mistrzostwa, te mecze z Beitarem i Barceloną to praktycznie całe życie – tak Skorża żegnał się z Wisłą. – Chciałbym, żeby zawodnicy pamiętali o wszystkich trudnych momentach, z których potrafiliśmy wyjść. Jestem przekonany, że Wisła będzie mistrzem Polski.
Kibice, choć powrót Kasperczaka na ławkę trenerską Wisły przyjęli z umiarkowanym optymizmem, mając w pamięci sukcesy tego trenera sprzed lat, dość powszechnie wyrażali swoje niezadowolenie z powodu zwolnienia Skorży. Wybaczając mu zarówno kiepską passę po przerwie zimowej, jak i kilka bolesnych wpadek, które Wisła zanotowała jeszcze jesienią. W meczach z Lechem, Legią oraz – przede wszystkim – Cracovią. Dla “Pasów” zwycięstwo nad liderującą w tabeli Wisłą było nie lada sukcesem. Cracovia na poziom Ekstraklasy wróciła w 2005 roku, po wieloletniej tułaczce w niższych klasach rozgrywkowych. Była w tamtym czasie ligowym średniakiem, troszczącym się przede wszystkim o utrzymanie. Wisła z kolei – hegemonem. Jej potęga się kruszyła, ale wciąż faworyt derbów Krakowa mógł być tylko jeden. Nawet biorąc pod uwagę, że “Biała Gwiazda” domowy mecz musiała rozegrać w Sosnowcu.
A jednak w listopadzie 2009 roku to podopieczni Oresta Lenczyka zdobyli w derbowym starciu cenne trzy punkty. Gola na wagę zwycięstwa zdobył Michał Goliński. – Mieliśmy rozpracowaną Cracovię, wiedzieliśmy że bronią się i kontrują. Nam natomiast szwankuje skuteczność pod bramką przeciwnika, co powtarzam po każdym meczu. Porażka na pewno boli, winę ponosimy tylko my, bo zaczęliśmy grać dopiero dwadzieścia minut przed końcem meczu. Cracovia miała jedną sytuację sam na sam ze mną, nic poza tym – wściekał się Mariusz Pawełek w pomeczowej rozmowie. – Musimy siąść, pogadać. Jest to nasza trzecia porażka w tej rundzie. Drużyny nastawiają się na obronę i kontrują, czasem sprzyja im szczęście, nam piłka nie chce spaść pod nogi i zatrzepotać w siatce przeciwnika. Jesteśmy rozżaleni.
Lenczyk na konferencji prasowej nie do końca godził się na to, by występ jego drużyny sprowadzać do jednej, fartownej akcji. – Nie jestem zadowolony z poziomu meczu, ale nie mam zamiaru krytykować na forum publicznym zawodników że grali tak jak grali. Zwycięzców się nie sądzi, a my nadal jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Sytuacja drużyny, nie powiem mojej drużyny, ale tej, której jestem trenerem, nadal jest trudna. Wygrała z Polonią w Warszawie, zremisowała z Legią, a więc z drużynami reprezentującymi Polskę w pucharach. Nie sądzę, byście mieli państwo powody, by kopać Cracovię za styl.
Po końcowym gwizdku Skorża przepraszał kibiców, a Goliński mówił, że zwycięskie trafienie z Wisłą to najważniejszy gol w jego karierze. Obie strony krakowskiej barykady nie mogły sobie wtedy zdawać sprawy, że prawdziwe derbowe emocje w tamtym sezonie dopiero przed nimi.
***
Niespodziewanie przed dwudziestą dziewiątą – czyli przedostatnią – kolejką Ekstraklasy zarówno Wisła, jak i Cracovia miały swoje bardzo poważne problemy. “Biała Gwiazda” nie potrafiła zamknąć tematu w lidze – choć dopiero co pokonała aż 3:0 Legię w Warszawie, to przegrała też 0:1 z Koroną Kielce, pozwalając się wtedy dogonić Lechowi Poznań. “Kolejorz” przez rozgrywki ligowe od dłuższego czasu kroczył bez porażki – ostatni raz podopieczni Jacka Zielińskiego polegli w październiku 2009 roku. W bezpośrednich starciach z Wisłą byli lepsi – jesienią wygrali 1:0, wiosną bezbramkowo zremisowali. Wcześniej pokonali też “Białą Gwiazdę” w meczu o Superpuchar. Mieli wszelkie powody, by celować w złoto.
– Nie możemy się czuć pewnie. Życie uczy mnie pokory, szczególnie w Wiśle się jej nauczyłem – mówił podłamany Arkadiusz Głowacki po sensacyjnej porażce z Koroną.
ILE GOLI PADNIE W DERBACH KRAKOWA? KURS ETOTO NA POWYŻEJ 2.5 BRAMKI: 1.86
Także Cracovia na finiszu sezonu wpakowała się w tarapaty. Po dwudziestu kolejkach ligowych zmagań “Pasy” zajmowały jeszcze bardzo bezpieczną, dziewiątą lokatę w tabeli. Tymczasem gdy do końca rozgrywek pozostawały dwa mecze, podopieczni Lenczyka znajdowali się tuż, tuż nad strefą spadkową. Przewaga niby była jeszcze bezpieczna – cztery punkty zapasu nad przedostatnią Odrą Wodzisław Śląski, pięć nad Arką Gdynia. Ale nietrudno sobie było wyobrazić czarny scenariusz – Cracovia przegrywa derby z Wisłą, rywale w walce o utrzymanie porządnie punktują i w ostatniej kolejce trzeba grać decydujący mecz o ligowy byt. Nie bez kozery derbowe starcie z 11 maja 2010 roku przedstawiono zatem jako najważniejszą odsłonę “Świętej Wojny” od 1948 roku. Wtedy dwie ekipy z Krakowa zdobyły tyle samo punktów w lidze i trzeba było zorganizować im dodatkowe spotkanie, żeby wyłonić złotego medalistę mistrzostw Polski. W 2010 roku sytuacja była już trochę inna, lecz równie ekscytująca i elektryzująca.
Teoretycznie Wisła była w łatwiejszej sytuacji niż Lech. Starcie z Cracovią stanowiło oczywiście spore wyzwanie, ale “Kolejorz” mierzył się na wyjeździe z bardzo mocnym wówczas Ruchem Chorzów. Ekipa Waldemara Fornalika też miała o co grać – walczyła, by utrzymać pozycję na ligowym podium.
– Faworytem jest Wisła. Ale tych faworytów jest coraz mniej, ta liga tak się wyrównała, że każdy walczy z każdym jak równym – tonował nastroje Henryk Kasperczak podczas przedmeczowej konferencji prasowej. Po Oreście Lenczyku widać było natomiast nerwowość. Szkoleniowiec “Pasów” miał za złe dziennikarzom, że ci po poprzednim spotkaniu jego zespołu nie dostrzegli błędu sędziego, po którym Cracovia straciła pierwszą bramkę w meczu. – Jesteśmy w takim miejscu, w jakim jeszcze niedawno nie wyobrażałem sobie, że będziemy. Niestety, kibice będą mieć emocje do końca ligi.
Emocje… I to jeszcze jakie!
Spotkanie derbowe rozpoczęło się o godzinie 19:00, podobnie jak pozostałe ligowe mecze, rozgrywane w ramach tak zwanej “Multiligi”. Murowanym faworytem bukmacherów była Wisła – kurs na jej zwycięstwo oscylował około 1.50, podczas gdy za triumf Cracovii płacono cztery razy tyle. Obie ekipy przystąpiły do gry z pewnymi osłabieniami. Między słupkami krakowskiej Wisły stał Marcin Juszczyk, wychowanek klubu i wieczny rezerwowy, zastępujący kontuzjowanego Mariusza Pawełka. Z powodu urazu cierpiał też Łukasz Garguła. Z kolei dostępu do bramki Cracovii bronił Łukasz Merda – trener Lenczyk stracił cierpliwość do pomyłek Marcina Cabaja i dokonał podmianki na pozycji golkipera. Szkoleniowiec “Pasów” miał również spore kłopoty z obsadzeniem bloku defensywnego. W efekcie z boku obrony grał Tomasz Moskała, znany wcześniej z występów na pozycji napastnika.
Kasperczak również był zmuszony do kombinacji w defensywie. Wypadli mu między innymi Pablo Alvarez i Junior Diaz, więc w pierwszym składzie pojawił się między innymi Mariusz Jop, który wcześniej zagrał wiosną tylko jedno spotkanie.
W ogóle, jeżeli chodzi o personalia, obie strony przystąpiły do meczu bardzo odważnie usposobione. Kasperczak i Lenczyk oddelegowali na boisko wielu zawodników na wskroś ofensywnych, jednak specjalnego przełożenia na przebieg spotkania to nie miało. Mecz rozkręcał się powoli. – Każdy odczuwał na stadionie na Suchych Stawach jakieś emocje – derbów nie można przecież przegrać, a dodatkowo dochodziła stawka tego spotkania – to po prostu chwilami było nudno – relacjonował Przegląd Sportowy.
To, co w pierwszej połowie najważniejsze, wydarzyło się na kilka minut przed zejściem obu ekip do szatni na przerwę. Paweł Brożek, największa wówczas postać “Białej Gwiazdy”, zgłosił uraz łydki. Kontuzja okazała się na tyle poważna, że dwukrotny król strzelców Ekstraklasy, który kolejkę wcześniej swoim hat-trickiem załatwił Legię Warszawa, musiał definitywnie opuścić plac gry i losy mistrzostwa powierzyć swoim kolegom. Choć, co ciekawe, kilka chwil po jego zejściu Wisła miała najlepszą okazję do wyjścia na prowadzenie – Arkadiusz Głowacki wpakował nawet piłkę do siatki, ale sędzia uznał, że akcja toczyła się niezgodnie z przepisami i trafienia nie zaakceptował. Chwilę potem blisko kardynalnego błędu był wyraźnie zagotowany Merda, który wybił piłkę wprost w plecy Wojciecha Łobodzińskiego, lecz futbolówka nie znalazła drogi do siatki.
– Sędzia tłumaczył, że był faul na bramkarzu – mówił potem Głowacki o nieuznanym golu. Dawid Piasecki wzbudził swoją decyzją spore kontrowersje podczas “Multiligi”. Przewinienie było naprawdę wątpliwe.
Mimo wszystko, do przerwy to Wisła miała więcej powodów do satysfakcji. Ofensywna taktyka zastosowana przez gospodarzy kompletnie nie zdała egzaminu – Cracovia właściwie nie zaistniała pod bramką Juszczyka. Sytuacja zrobiła się jeszcze wygodniejsza, gdy w 46 minucie meczu w Chorzowie gospodarze za sprawą Michała Pulkowskiego objęli prowadzenie w starciu z Lechem. Wisła była już naprawdę o krok od tytułu mistrzowskiego. Zresztą, parę chwil potem Artur Sobiech miał doskonałą okazję, żeby dobić zawodników “Kolejorza”. Wisła w starciu z Cracovią radziła sobie przeciętnie, fakt, ale w korespondencyjnym pojedynku z Lechem wypadała znacznie lepiej. Jacek Laskowski i Grzegorz Mielcarski, relacjonujący spotkanie w Canal+, próbowali rozstrzygnąć, czy dobre wieści powinny dotrzeć na boisko, czy lepiej je jednak utrzymać w tajemnicy. – Trzeba powiedzieć o tym zawodnikom. Muszą mieć świadomość, że jeżeli zwyciężą, to już dzisiaj mogą zdobyć mistrzostwo – orzekł Mielcarski.
Być może pozytywne wieści z Chorzowa, które oczywiście natychmiast dotarły na Suche Stawy, trochę jednak wiślaków uśpiły. Bo po przerwie to “Pasy” zaczęły przeważać na boisku. W 69 minucie Arkadiusz Głowacki obejrzał żółty kartonik za powstrzymanie wychodzącego na czystą pozycję Marka Wasiluka. W tym samym momencie przez sektor Cracovii przetoczyła się salwa radosnych okrzyków – Robert Lewandowski wyrównał przy Cichej.
Dwadzieścia minut do końca spotkania, w tabeli znowu status quo.
REMIS DO PRZERWY I REMIS W CAŁYCH DERBACH KRAKOWA? KURS W ETOTO: 5.70
Piłkarze Wisły starali się koncentrować wyłącznie na swoich boiskowych zadaniach, pozostając głuchymi na nowiny z Górnego Śląska. – Cracovia była tamtego dnia naprawdę dobrze dysponowana, postawiła nam trudne warunki. Widać było, że to zespół walczący o utrzymanie – opowiadał Wojciech Łobodziński z Wisły. – Zależało nam na zwycięstwie. Chcieliśmy potwierdzić, że może i Wisła jest wyżej w tabeli, ale to my rządzimy w Krakowie – mówił z kolei Sławomir Szeliga, były zawodnik “Pasów”.
Jednak na kwadrans przed końcem podstawowego czasu gry defensywa gospodarzy się rozsypała. Najpierw Senegalczyk Issa Ba, wpakował futbolówkę w poprzeczkę, a kilka chwil później Rafał Boguski wyprowadził Wisłę na prowadzenie. Ofensywny pomocnik Wisły podciął piłkę nad interweniującym rozpaczliwie Merdą, a ta wylądowała w bramce zanim interweniujący Sasin zdołał wykopać ją z powrotem w pole. Trybuny zajmowane przez sympatyków “Białej Gwiazdy” oszalały z radości. – Pierwsza liga, pierwsza liga – poniosły się okrzyki zaadresowane do sympatyków gospodarzy. Reszta spotkań też układała się pod Wisłę. Ruch cały czas remisował z Lechem, a Śląsk Wrocław wyszedł na prowadzenie w starciu z Odrą Wodzisław Śląski. W takim układzie Odra na ostatni mecz sezonu przyjechałaby do Krakowa już niemal na sto procent zdegradowana.
– Czy poczuliśmy się wtedy zbyt pewnie? Chyba nie – zastanawiał się Łobodziński. – Chcieliśmy pójść za ciosem, ale mieliśmy świadomość, że ten mecz jeszcze nie jest zakończony.
Po zdobyciu bramki Wisła rzeczywiście w krótkim odstępie czasu przeprowadziła parę obiecujących ataków. Tymczasem trener Lenczyk zaczął zmieniać – na boisko wpuścił Mariusza Sachę i Alexandru Suvorova. Jednak w grze “Pasów” niewiele się już kleiło. Choć, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, wiślakom niełatwo było zachować opanowanie. Łobodziński wyczuł na boisku nerwowość: – Pojawiły się niepotrzebne faule, nie utrzymywaliśmy się przy piłce. Zabrakło spokoju.
Podopieczni Lenczyka nie szukali kwadratowych jaj i większość akcji starali się rozegrać jak najprościej. W drugiej minucie doliczonego czasu gry piłkę – jak mogło się wtedy wydawać – miał na nodze Radosław Matusiak. Jednak napastnik “Pasów”, choć kropnął potężnie, nie zdołał zaskoczyć Juszczyka. Był to pierwszy i jedyny strzał celny Cracovii w drugiej połowie meczu. Po rzucie rożnym wiślacy uniknęli już zagrożenia – Andraż Kirm spróbował nawet wyprowadzić kontratak, który miał dobić lokalnych rywali, lecz pechowo dotknął futbolówki ręką.
W trzeciej minucie doliczonego czasu arbiter podyktował rzut wolny dla “Pasów”.
Równolegle na Suche Stawy dotarły niepokojące wieści z Chorzowa. Zawodnicy Lecha Poznań wyszli na prowadzenie w starciu z Ruchem Chorzów. Stało się zatem jasne, że piłkarze “Białej Gwiazdy” o mistrzostwo będą musieli jeszcze powalczyć w trzydziestej kolejce, przeciwko Odrze Wodzisław. Tymczasem do wykonania ostatniego rzutu wolnego w derbach Krakowa sposobił się już wspomniany Suvorov.
Piłka dośrodkowana z głębi pola spadła wprost na głowę Mariusza Jopa, a nieszczęsny stoper “Białej Gwiazdy” przelobował bezradnego Juszczyka i wpakował futbolówkę do własnej bramki. Sędzia już nawet nie pozwolił na wznowienie gry od środka. Piłkarze Cracovii oszaleli z radości, jak gdyby sami zdobyli dopiero co mistrzostwo Polski, albo nawet mistrzostwo świata. Na murawę wparowali też kibice gospodarzy, targnięci niemożliwą do zahamowania euforią. Komisja Ligi ukarała potem za to klub piętnastoma tysiącami złotych grzywny. Równolegle wściekli sympatycy Wisły zaczęli przeprowadzać demolkę trybun – za co klub dostał zakaz wyjazdowy na jeden mecz i dziesięć tysięcy kary.
Piłkarze “Białej Gwiazdy” kompletnie się rozsypali. Niektórzy, jak Piotr Brożek, po prostu się rozpłakali. A z głośników rozśpiewał się Maciej Maleńczuk.
(Historia Wisły) Marcin Juszczyk (Wisła): – W pełni kontrolowaliśmy to spotkanie. Nie chcę mi się wierzyć w to co się stało. W szatni w pierwszym momencie wszyscy byliśmy bardzo źli na siebie. Krzyczeliśmy i nie mogliśmy uwierzyć w to co się stało. Później staraliśmy się pocieszyć Mariusza, bo to jest pech, a nie brak umiejętności, no i brak szczęścia.
Piotr Polczak (Cracovia): – Nie mieliśmy nic do stracenia. Mieliśmy sytuacje, ale wszystko skończyło się dla na szczęśliwie. Najważniejsze, że derbów nie przegraliśmy. Cracovia pany. Poprzednie derby wygraliśmy, teraz zremisowaliśmy. To nas najbardziej cieszy.
(Gazeta Wyborcza) Mariusz Jop (Wisła): – Miałem jeszcze nadzieję, że ta piłka trafi w poprzeczkę. Tak dziwnie opadała… Straciłem równowagę przed wybiciem i stąd trafienie samobójcze. (…) W nocy zamknąłem oczy tyko na chwilę. Było trudno. To bardzo ciężka dla mnie sytuacja. W trakcie mojej kariery piłkarskiej jeszcze nigdy nie byłem w tak trudnym momencie. Oglądałem tę akcję kilkanaście razy dziś w nocy. Wydawało mi się, że właściwie dobrze się zachowałem, bo wyprzedziłem zawodnika, którego pilnowałem. Wydawało mi się, że wybiję piłkę przed siebie, natomiast ona jakoś tak niefortunnie się odbiła, że poleciała do bramki. Marcin Juszczyk nie miał szans obronić tego strzału. Ta sytuacja to nieprawdopodobny koszmar, ogromny pech. Trudno sobie wyobrazić, że w takich okolicznościach można było zremisować wczorajsze spotkanie. O dalszych konsekwencjach nie mówię, bo wiadomo, co się z tym wiąże.
– O wyniku Lecha dowiedzieliśmy się w szatni. Wtedy jednak dowiedzieliśmy się tylko wyniku i tego, że bramka padła w końcówce. Później chyba każdy sam z relacji telewizyjnych dowiedział się, jak to wszystko nieprawdopodobnie się układało. Lech zdobył gola w doliczonym czasie gry, po akcji, która zaczęła się od faulu na piłkarzu Ruchu. Lewandowski chciał wybić piłkę, ale zobaczył, że piłkarz Ruchu się podniósł i grał dalej. Wydarzyło się coś, czego nie da się objąć rozumem. Pojawiają się pytania, dlaczego tak się to wszystko potoczyło. Chyba pozostaną one bez odpowiedzi.
JEDNA ZE STRON WYGRA DERBY KRAKOWA WYSOKO? CIEKAWE KURSY W ETOTO!
– Mam świadomość, że będę postrzegany jako ten, który zawalił Wiśle sezon. To najpodlejsza chwila w mojej karierze.
Orest Lenczyk (Cracovia): – Dzisiaj nie był to wspaniały mecz, ale to taki zawód, że jest się albo rzeźnikiem, albo baranem. Dziś byłem pół-rzeźnikiem i pół-baranem, bo gdy Wisła prowadziła, różki zaczęły mi rosnąć. Byliśmy na jednym kolanie, ale chłopcy chcieli grać do końca.
Paweł Brożek (Wisła): – Jesteśmy załamani. Atmosfera jest fatalna, jutro na pewno będzie jeszcze gorzej. Pozostało nam tylko wierzyć, że to szczęście, które dzisiaj nas opuściło, będzie przy nas w sobotę.
Janusz Filipiak (Cracovia): – To nie był cud, ale rzecz nadprzyrodzona.
Cóż – szczęście, wbrew marzeniom Brożka, jednak pozostało przy “Kolejorzu”. Lech wygrał w ostatniej kolejce z Zagłębiem Lubin, a Wisła podzieliła się punktami z Odrą Wodzisław, tracąc zresztą znowu bramkę w samej końcówce spotkania. Henryk Kasperczak nie zdołał utrzymać “Białej Gwiazdy” na szczycie tabeli, przegrał sezon, i wkrótce Bogusław Cupiał poszukał nowych rozwiązań, w roli trenera obsadzając Roberta Maaskanta z Holandii. Co pozwoliło wiślakom znowu wspiąć się na ligowy top, ale już po raz ostatni.
Mistrzostwo dla Lecha Poznań w 2010 roku było też owiane aurą sędziowskich kontrowersji. Dość brutalnie podsumowaliśmy to przed laty na Weszło: – Wisła grała w tym sezonie żenującą piłkę i jest drużyną, która dogorywa, jednakże gdyby nie wpadki sędziowskie psim swędem uciułałaby dość punktów, by właśnie świętować mistrzostwo Polski. Mało tego: w dwudziestej dziewiątej kolejce mieliśmy trzy błędy sędziowskie – nieuznany gol Głowackiego, brak karnego na Sobiechu i brak faulu na Piechu. Gdyby chociaż jedna z tych trzech sytuacji (jedna na trzy!) została zinterpretowana właściwie, liderem byłaby Wisła. Lech musiał więc liczyć na stuprocentową nieskuteczność arbitrów.
Tak czy owak – dla “Kolejorza” był to wielki moment i początek wspaniałej przygody. A zawodnicy “Białej Gwiazdy” z perspektywy czasu pretensje mają przede wszystkim do siebie. Znowu Łobodziński: – Nie mieliśmy prawa stracić wtedy prowadzenia z Cracovią. Spokojnie mogliśmy wygrać to spotkanie wyżej i w lepszej pozycji podejść do ostatniej kolejki.
W sezonie 2010/11 Wisła dwukrotnie pokonała Cracovię w Ekstraklasie, ale trudno powiedzieć, żeby dzięki tamtym zwycięstwom udało się zapomnieć o gorzkim smaku remisu na stadionie Hutnika. Z kolei kibice Lecha Poznań chętnie przypominali Jopowi o jego niefortunnym wyczynie. Kiedy kibice “Kolejorza” świętowali zdobycie tytułu podczas starcia z Zagłębiem Lubin, jedną z ich ulubionych przyśpiewek było proste: “Mariusz Jop, aeaeae”. Cóż – w zasadzie trudno się dziwić. Wiele samobójczych trafień widziała Ekstraklasa, ale nigdy nie były to kiksy o aż takim ciężarze gatunkowym. W tamtym czasie dla “Białej Gwiazdy” każdy wynik inny od mistrzostwa kraju był uznawany za sromotną klęskę.
Dzisiaj jest oczywiście inaczej. To Cracovia podchodzi do derbów z pozycji faworyta i drużyny o mistrzowskich ambicjach, a Wisła cały czas musi się martwić o przetrwanie. Jednak derby Krakowa, niezależnie od okoliczności i układu sił w mieście, przyzwyczaiły nas do wielkich emocji. A jeżeli dzisiejsze spotkanie będzie chociaż w jednym procencie tak ekscytujące, jak ostatnia minuta majowego starcia z 2010 roku, to dostaniemy mocną kandydaturę do miana “meczu sezonu”.