Cracovia wygrywa w wielkim koszeniu trawy

redakcja

Autor:redakcja

29 września 2019, 20:27 • 4 min czytania

Mecze derbowe to podwójna stawka, dodatkowy prestiż. Mecze, w których aktualne miejsce w tabeli często nie ma większego znaczenia, oklepane „derby rządzą się swoimi prawami”. Wiele w związku z tym jesteśmy w stanie znieść. Spodziewaliśmy się, że Wisła Kraków i Cracovia raczej nie stworzą nam pasjonującego widowiska, w którym padnie pięć goli, a wymiana ciosów będzie trwała do ostatniej minuty. Nie zakładaliśmy jednak, że przy Reymonta dostaniemy jakiś konkurs w koszeniu trawy, gdzie faul jest poprzedzony wślizgiem, potem mamy przerwę w grze, czasami oznaczającą jakąś przepychankę i wracamy do początku. Piłka była w zasadzie niepotrzebna, gdzieś tam sobie fruwała.

Cracovia wygrywa w wielkim koszeniu trawy
Reklama

W każdej lidze na świecie tak prestiżowe spotkania bywają ostrzejsze niż zazwyczaj. Różnica polega na tym, że w lepszych ligach takie powitalne kopanie się po kostkach trwa najczęściej 5, 10, może 15 minut. Potem ktoś da sygnał, że pora na granie w piłkę i ten najważniejszy element zostanie w końcu wyeksponowany. Krakowskie zespoły zatrzymały się niestety na tym początku i nic więcej nie miały do zaoferowania. Dotyczy to zwłaszcza gospodarzy, w składzie których dość niespodziewanie pojawili się kontuzjowani w ostatnich dniach Paweł Brożek i Maciej Sadlok. Niczego to nie zmieniło. Brożek dawał znacznie mniej niż zwykle, a jak już wyjątkowo ktoś mu dobrze podał, nie potrafił nawet wypracować sobie pozycji do strzału. Sadlok najbardziej wyróżniał się, gdy rywale startowali do bitki, bo już nie w dośrodkowaniach, które przeważnie lądowały na trybunach albo na pierwszym obrońcy „Pasów”.

Jedynym zawodnikiem Wisły, który potrafił dziś zrobić chociaż coś minimalnie kreatywnego był Michał Mak. Wygrywał sporo pojedynków na skrzydle, a jego wrzutki nieraz wyglądały sensownie, mimo że nie przekładały się na konkretne sytuacje. Po drugiej stronie Chuca – o ile nie stracił – podawał do najbliższego, unikał jakichkolwiek trudniejszych rozwiązań, mimo że właśnie tego się od niego oczekuje. Na dodatek rzadko dostawał wsparcie ofensywne, bo Lukas Klemens na prawej obronie to raczej akt desperacji niż wybór najlepszego na tę pozycję.

Reklama

W efekcie Michal Pesković mógł głównie podziwiać pełne trybuny. Jego koledzy z pola okazali się ciut kreatywniejsi niż przeciwnicy i przed przerwą nawet mieli dwa momenty nadające się do skrótu. Pelle van Amersfoort nie za bardzo odnajdywał się w takim kopaniu po nogach, ale raz wyszło mu bardzo dobre podanie na wolne pole do Sergiu Hanki. Michał Buchalik wychodził poza pole karne na najwyższym stopniu ryzyka. Decydowały setne sekundy, centymetry. Udało się, był szybszy. Później jeszcze Rafa Lopes wcale nie tak mocno spudłował przy strzale z dystansu.

Po przerwie dalej ta sama sieczka, aż wreszcie ktoś okazał się piłkarzem. Nie chodzi nam o Vukana Savicevicia, który popełnił kardynalny błąd. Nie znajdował się pod jakaś gigantyczną presją, mógł spokojnie zagrać mniej ryzykownie, a nonszalancko chciał podać do Vullneta Bashy. Skończyło się na tym, że nabił Lopesa, a piłka znalazła się pod nogami Hanki. Ten przymierzył idealnie sprzed pola karnego, Buchalik bez szans. Rumun kolejny raz w tym sezonie pokazał klasę, żona na pewno pęka z dumy. Dzięki Sergiu, dzięki tobie nie były to najgorsze derby ostatnich lat.

A Savicević przez najbliższe dni chyba będzie zamawiał jedzenie na dowóz, bo pretensje do niego są jak najbardziej na miejscu. W ofensywie potrafi dać naprawdę dużo, ale odpowiedzialności za piłkę nie uznaje. Groźnych i głupich strat notował już w Wiśle mnóstwo, wiele razy mu się jednak upiekło. Aż do teraz. Nic dziwnego, że na dłuższą metę nie przebił się nawet w Slovanie Bratysława. Coś z czegoś wynika.

Cracovia z nawiązką odkuła się za porażkę z Legią i awansowała na drugie miejsce. Wisła natomiast się zakopuje, wpadła w spiralę rozczarowań. Po remisie w Kielcach poległa w Płocku, potem skompromitowała się w Pucharze Polski z Błękitnymi, a dziś przegrała swój najważniejszy mecz w tym półroczu. Emocje buzują, więc głosy, że czas Macieja Stolarczyka przy Reymonta się skończył stały się donośne, ale trudno uznać je oznakę rozsądnego myślenia. Ono wróci dopiero jutro lub pojutrze.

wisla cracovia grafa pomeczowa

Fot. Jakub Gruca/400mm.pl

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama