Stadion Legii nie jest najbardziej gościnnym miejscem dla piłkarzy Lechii na mapie Polski. Jeśli porównać to do zwyczajowych odwiedzin w czyimś mieszkaniu, to gdańszczanie w Warszawie najczęściej nie słyszą „dzień dobry”, nie mogą nawet rozsiąść się w fotelu, gospodarz pluje im do herbaty i każe oglądać slajdy z wycieczki do Giżycka. No, nie jest najmilej. Ale było takie spotkanie, kiedy lechiści weszli jak do siebie i zapomnieli o wszystkich przykrościach, które potrafił im sprawić zespół Legii. Sezon 10/11, drugi października. Wówczas tablica wyników po 90 minutach wskazywała trójkę dla gości i jajko dla gospodarza.
Ale zanim o tym meczu, podajmy parę liczb, które utwierdzą was w przekonaniu, że tego kompleksu stadionu Legii nie wzięliśmy sobie z kosmosu. Lechia wielokrotnie musiała znosić tam upokorzenia: dwa razy zdarzyło się, by przegrała 1:8 i to nie w Pucharze Polski, jako zespół z niższej klasy, ale po prostu w Ekstraklasie (czyli ówczesnej pierwszej lidze). Wyniki po 0:4 czy 0:5 też się zdarzały, by nie powiedzieć, że były normalnością. Co więcej, jasno można stwierdzić, że i remis potrafił cholernie boleć Lechię w delegacji. Nie trzeba cofać się daleko pamięcią – w rozgrywkach 16/17 ekipa Piotra Nowaka zremisowała bezbramkowo w stolicy i została, co tu dużo mówić, największym frajerem sezonu. Wyleciała z pucharów i jeszcze musiała patrzeć, jak przyzwoitą przygodę przeżywał tam rywal zza miedzy.
Zbierając to wszystko do kupy, na 32 spotkania w Warszawie Lechia wygrała ledwie cztery. 1:0 w 1955 roku, 1:0 w 1961, 1:0 w 2013 i właśnie 3:0 w 2010. Porównując sam wynik tego zwycięstwa do poprzednich, już widać, że mieliśmy do czynienia z czymś niezwykłym dla gdańszczan.
Tomasz Kafarski mówił przed tamtym starciem: – Jesteśmy na dobrej drodze ku temu, żeby wywieźć z Łazienkowskiej przynajmniej jeden punkt. Mamy powody, żeby z optymizmem patrzeć na ten mecz. Legia przegrała już cztery mecze, często jest zmuszana do gry atakiem pozycyjnym, co wiąże się z tym, że gra daleko od bramki, a rywale wykorzystują kontry.
ZWYCIĘSTWO LECHII W WARSZAWIE? KURS 4,05 W ETOTO
– Dla mnie to było pierwsze spotkanie, w którym udało mi się wygrać na Łazienkowskiej – wspomina Krzysztof Bąk. – Do tego czasu jak tam jechałem, to były baty albo po prostu porażki. Jednak wówczas jechaliśmy tam z przeświadczeniem, że jesteśmy w stanie sobie poradzić, bo graliśmy wtedy za trenera Kafarskiego fajną piłkę i chwalili nas wszyscy w Polsce. Nasza gra się podobała, gdyż była i efektowna, i efektywna. Wiedzieliśmy, że stać nas na dobrą postawę, ale i tak mało kto się spodziewał, że mecz zakończy się takim wynikiem. 3:0 to był szok. Po części też dla nas. Liczyliśmy na trzy punkty, ale nie na 3:0! W najśmielszych snach nikt tego nie zakładał.
Deleu: – To był mój pierwszy mecz przeciwko Legii i od razu 3:0! Pamiętam: wiele osób powtarzało mi, że Lechia tam nie wygrała przez kilkadziesiąt lat. Przed meczem widziałem, że sporo osób od nas było zestresowanych. Nawet trener od przygotowania, Marek Szutowicz, mówi: kurde, Deleu, co ty taki uśmiechnięty, jedziemy na Legię! A ja mówię: no co? Gramy jedenastu na jedenastu. Oni mają po dwa jaja, nie po trzy, my też mamy po dwa. Będziemy grać i tyle! To był zawsze mój sposób na koncentrację. Niektórzy lubią krzyczeć, inni siedzieć w milczeniu, a ja jestem uśmiechnięty, słucham muzyki i cieszę się na nadchodzące spotkanie.
Z opowieści byłych piłkarzy Lechii bije pewność na myśl o tamtym starciu i trzeba im uwierzyć, to nie jest pewność siebie na pokaz, o której można by opowiadać wiele lat po zakończonym meczu. Wówczas gdańszczanie naprawdę dobrze się prezentowali. Przed potyczką w Warszawie wygrali trzy z czterech spotkań – 1:0 z Cracovią, 5:1 z Górnikiem Zabrze, 2:0 ze Śląskiem. A Legia? Na nowym stadionie miała być wielka, jej zaciąg złoty, tyle że okazał się truskawkowy. Owszem, tuż przed starciem z Lechią ekipa Skorży wygrała z Lechem 2:1, jednak wcześniej zanotowała trzy porażki z rzędu, co na standardy tego klubu było, jest i będzie koszmarem. Lepsze okazywały się drużyny Bełchatowa, Ruchu i Zagłębia Lubin. Jak więc pokazał mecz z Lechią, ale i cały sezon, tamto zwycięstwo nad Kolejorzem było mało znaczącym miłym epizodem.
– To nie była taka Legia jak z innych czasów, że ktokolwiek przyjeżdżał, zaczynał liczyć wynik od czterech w górę. Aczkolwiek ja grając tyle lat w piłkę, czy nawet jak nie grałem, to widziałem Legię, Wisłę, potem doszedł Lech. To były drużyny, które cokolwiek się działo, zawsze były topowe i walczyły o najwyższe laury. Legia to jest Legia. Tak było, jest i będzie. Mecz z Legią to zawsze będzie ten jeden z najbardziej wymagających – mówi Bąk.
A MOŻE JEDNAK LEGIA? KURS 1,95 W ETOTO
Ekipa Skorży zaczęła jedenastką Antolović, Astiz, Jędrzejczyk, Kiełbowicz, Komorowski, Rzeźniczak, Borysiuk, Cabral, Manu, Radović, Kucharczyk, z ławki weszli Mezenga, Rybus, Żyro Bywały lepsze czasy kadrowo dla tego zespołu, nie ma co kryć. Ale czy Lechia patrząc z perspektywy czasu, dysponowała cholernie mocną ekipą? No, nie. Kapsa, Bąk, Kożans, Wołąkiewicz, Deleu, Bajić, Nowak, Surma, Razack, Buval, Lukjanovs, z ławki Wiśniewski, Buzała i oczywiście, że Marcin Kaczmarek.
Dziś Lechia jest lepiej poukładana, silniejsza, z reprezentantami, ale cholera, tamten zespół miał coś w sobie. Raz, że pierwsze skrzypce grał Razack, jednak wszyscy tam starali się bawić piłką. Już nie mówiąc o tamtym meczu, gdańszczanie byli w stanie konstruować takie akcje:
A wracając już do tego pamiętnego 0:3 – Legia wyglądała tak, jak właściwie przez cały tamten sezon. Była wolna, niedokładna, nie miała większego pomysłu na to, jak ukąsić Lechię. A gdańszczanie mieli plan i go realizowali. Bąk wspomina: – My nie byliśmy drużyną, która cały czas dyktowała warunki gry. Wiedzieliśmy, że z Legią nie mamy prawa się otworzyć, podejść hurraoptymistycznie, cały czas pressować i odbierać piłkę na jej połowie. Staraliśmy się grać blisko siebie, pressować na swojej połowie, a po przejęciu piłki otwierać jedną lub drugą stronę. To było widać przy bramce Buvala – zagraliśmy po przejęciu, wymiana piłki na boku i on uderzył do pustej bramki. Nasza gra na Łazienkowskiej była bardzo fajna. Byliśmy w topowej formie, Legia prowadziła grę, ale było 3:0 bez mydła i nie pamiętam, czy oni mieli sytuacje, po których moglibyśmy powiedzieć, że gdyby to strzelili, byłoby inaczej. Nie wydaje mi się. To jest jeden z meczów, który mi najbardziej zapadł w pamięci przez mój pięć i półroczny pobyt w Legii.
Kafarski po spotkaniu triumfował. – Zagraliśmy kapitalnie pod względem taktycznym i wyblokowaliśmy rywala. Po pierwszej bramce kontrolowaliśmy przebieg spotkania. Dwa pozostałe gole były już tylko dopełnieniem formalności. Przed meczem powiedziałem moim piłkarzom, że to Lechia jest faworytem tego spotkania i na boisku to się potwierdziło. Od jutra będziemy już się skupiać na potyczce z Arką. Myślę, że Lechia będzie w stanie jeszcze wiele namieszać w tym sezonie.
Co zrozumiałe, Magiera – który zastępował zawieszonego Skorżę – był w zgoła odmiennych nastrojach. – Nie jest łatwo mówić o takim meczu. Jest nam wstyd, że przegraliśmy w takich rozmiarach. Do 70. minuty nic nie zapowiadało, że tak wysoko przegramy. Mieliśmy dobrą okazję na wyrównanie i niewykorzystanie jej zaważyło o wyniku, bo kilka minut później straciliśmy drugą bramkę i zespół się rozsypał. Taki zespół jak Legia nie może sobie na to pozwolić. Jak widać przed nami bardzo dużo pracy. Ten mecz pokazał nasze słabe punkty.
Jak wyglądało świętowanie po takim spotkaniu?
Deleu zapamiętał je spokojniej: – Wypiliśmy po piwku w autokarze!
Bąk już niekoniecznie: – Razem z Marko Bajiciem i Sergiejem Kożansem poprosiliśmy trenera, byśmy mogli zostać w Warszawie, następny dzień mieliśmy wolny. Przyjechały też nasze żony. Zostaliśmy i może nie szampanem, ale też nie jednym piwkiem, świętowaliśmy. To nie było zwycięstwo jedno z wielu, tylko takie, które smakowało inaczej niż pozostałe.
POWTÓRKA Z ROZRYWKI, CZYLI 3:0 DLA LECHII TO KURS 48,75 W ETOTO
Lechia po tamtym spotkaniu była czwarta tabeli, z ledwie dwoma punktami straty do wicelidera. Dziś żal po tym sezonie jest mniejszy, skoro ekipa Stokowca wykręciła w sezonie 18/19 historyczny wynik, ale przez lata rozpamiętywano tamte rozgrywki. Lechia w pewnym momencie stanęła i skończyła na dopiero ósmym miejscu, mimo że przed 29. kolejką zajmowała trzecią lokatę. Porażki z Widzewem (0:1) i Zagłębiem Lubin (1:2) przekreśliły wszystko.
Bąk: – Myślę, że zabrakło nam doświadczenia. Mieliśmy drużynę zbudowaną z osób, które nie przywykły do gry o najwyższe laury. Trener Kafarski był młody, jeszcze mimo wszystko się uczył. Jasne, zrobił kawał dobrej roboty, ale brakowało nam jednego-dwóch ogniw, które były nauczone walki w czubie. Przecież do przerwy prowadziliśmy z Zagłębiem 1:0, a skończyło się na 1:2. Myśmy byli doświadczeni w grze o utrzymanie, a w walce o puchary czy mistrzostwo tylko pojedynczy zawodnicy. Szkoda, bo wielu z nas, w tym ja, nie miało możliwości, by po sezonie zostać na środku boiska i odbierać medale.
Deleu: – Ten mecz z Zagłębiem był niebywały. Prowadziliśmy 1:0, jak ktoś oglądał ten mecz, to mógł mówić w przerwie, że tu się skończy 3:0 albo 4:0 i nie ma innej opcji. A przegraliśmy. Wielka szkoda. Tyle dobrego, że potem w barwach Cracovii miałem okazję zagrać w eliminacjach do pucharów.
Kafarski: – Moja Lechia – patrząc na trenera i drużynę – nie miała doświadczenia w walce o pierwszą trójkę, co jest bardzo ważne. Do szóstego miejsca może dojść każda drużyna, ale w pierwszej piątce czy trójce są ekipy, które to doświadczenie mają. Nie ukrywam, że z perspektywy czasu mi i zespołowi tego zabrakło, ale też może i czasu, bo w ostatnim tygodniu zagraliśmy trzy mecze i gdyby one były co tydzień, to mielibyśmy więcej okazji na reakcję treningową. Spotkanie po spotkaniu i z pozycji ex aequo drugiej, spadliśmy na ósmą. Myślę, że pomijając Puchar Polski, to największy niedosyt mam właśnie po tej kampanii. Zamiast zrobić spektakularny wynik, doprowadziliśmy do tego, że po tym całym sezonie, który był obfitujący w bardzo dobre mecze – kiedy wszyscy mówili o Lechii jako drużynie grającej bardzo dobrze w piłkę – tak naprawdę staliśmy się średnim zespołem. Na pewno historycy czy kibice patrzący pod kątem samych wyników i pozycji w tabeli na koniec, nie będą pamiętali tego sezonu, ale wydaje mi się bardzo mocno, że wierny fan Lechii wymieni chociaż pięć spotkań z tamtych rozgrywek. I świadczy to o tym, że Lechia miała swój styl i grała pięknie w piłkę.
Dzisiaj przed meczem z Legią, mówiąc o Lechii, mówimy o kompletnie innym zespole. Wygrana gdańszczan nie byłaby wielką sensacją, ta drużyna ma już ugruntowane miejsce w polskiej piłce. Jednak ewentualny wynik 3:0? To byłby szał w Gdańsku porównywalny do tamtego sprzed dziewięciu lat.
*