Coś tam pograł w półfinale Liverpool, w miarę meczyki serwował Tottenham, niezgorsze Ajax, wreszcie Śląsk z Zagłębiem, ale wszelkie rankingi najlepszych meczów 2019 roku zostały dzisiaj przetasowane jak talia przed makao. Cracovia – Jagiellonia zagrały meczyk na klasyczne hokejowe siedem siedem, jakim cudem skończyło się tylko na 4:2 dla Pasów: tego nie wie nikt. No, może trochę Kadlec.
W pierwszym składzie Pasów wystąpił tylko jeden grajek, który w weekend wyszedł na Legię, a przecież i Hanca zszedł w przerwie, bynajmniej nie ze względu na nieudaczną grę – wygląda dobrze – tylko ze względu na weekendowe derby. Jaga pod tym względem zaprezentowała większą mobilizację, względnie, mniej wiary w to, że jej ławkowicze nie przyniosą wstydu: z wysokości boiska hymnu Maleńczuka słuchali Runje, Pospisil, Romanczuk, Imaz, Guilherme. Trzon zespołu był.
Co było widać i zarazem nie było tego widać zupełnie. Jak się wytłumaczymy z takiego paradoksalnego zdania? Otóż Jagiellonia, owszem, zakładała dzielnie wysoki pressing, potrafiła klepnąć ze sobą a nie z bandą reklamową zakładu pogrzebowego, potrafiła nadać akcjom płynność. Ofensywa działała. Ale w tyłach jedne wielkie jajca. Wiesz, że nie jest dobrze, jeśli bodaj najlepszym graczem bloku defensywnego został Wojciech Błyszko, dwudziestolatek debiutujący w Jadze, który może i zdolny, ale jednak ostatnio grał w II lidze.
To, że Sandomierski jest w jako takiej formie, należało się domyślić, kilka wiosen minęło odkąd był w orbicie kadry – tak, to zdarzyło się naprawdę, Sandomierski kiedyś zatrzymał Liberopoulosa – i szedł podbijać wielki belgijski Genk. Podobno Sandomierski nie gra regularnie nawet u siebie w FIFIE, bo sam siebie wpieniał. Żarty żartami: Grześkowi wybitnie brakowało czucia gry, to widać było bardzo wyraźnie, ile dla golkipera znaczy regularnie granie, a ile jego brak. Sandomierski ostatecznie wybronił przecież nawet karnego, w końcówce pokazał, że to i owo umie, ale początek – dramat. Prawie każde wyjście do wrzutki takie, że piłka w jedną stronę, on w drugą stronę. Jak raz wyszedł przed pole karne i zatańczył tam coś w rodzaju piłkarskiego kankana nie było wiadomo co powiedzieć.
To Sandomierski pomógł otworzyć wynik, wybijając strzał Hancy przed siebie, prosto w gąszcz nóg, idealnie na dobitkę, której nie omieszkał wykonać Piszczek. To Sandomierski też pokpił sprawę przy trzecim golu, uderzeniu z kilometra autorstwa Vestenickiego – Grzesiek miał uderzenie na ręce, choć faktycznie, rykoszet od Runje nie pomógł.
No właśnie, Runje. On miał trzymać obronę Jagi. On w przemodelowanej defensywie powinien rządzić, wprowadzając młodego partnera z zespołu, pokazując z czym to się je. Tymczasem był to zapewne jeden z jego najgorszych meczów w karierze. Umaczał oba łapska przy trzech golach – to rykoszet, to krótkie wybicie, to odpuszczenie – a jeszcze sprokurował karnego, choć piłka była wyrzucona do boku pola karnego i faul nie miał najmniejszego sensu. Dobrze, że widzieliśmy chłopa w jeszcze paru innych meczach, bo po takim podejrzewalibyśmy, że występ na boisku wygrał w fundacji “Mam marzenie”.
Gdyby nie sabotażysta Runje i wolno rozgrzewający się Sandomierski to kto wie, kto wie. Jagiellonia stwarzała przecież okazje i to mimo faktu, że grała bez napastnika, bo wyrzucony tam Imaz źle wygląda i tak naprawdę najbardziej się przydawał, gdy swoje nominalne stanowisko opuszczał. Jagiellonia miała obowiązek trafić po kuriozalnym pośrednim z piątego metra – tak, w tym meczu zdarzyło się wszystko – ale Hrosso przyjął na głowę uderzenie lecące zapewne z prędkością niedozwoloną dopiero na autostradzie. To byłoby trafienie na 1:1.
Jaga cały mecz goniła króliczka, ale robiła z wielką pasją i wiarą, tego nie można jej odmówić. Gol kontaktowy tuż przed przerwą? Camara w zasadzie powinien zagrywać, to było beznadziejne ustawienie pod strzał. Ale nie kalkulował i Hrosso wpadł z piłką do siatki. Bramka na 2:3 to też konsekwencja kolejnych nieustępliwych ataków, zupełnie tak, jakby Jaga nie grała od pół roku, a nie od paru dni – w końcu po kornerze najwięcej przytomności zachował Błyszko i płaskim strzałem pokonał Hrosso. Kibice Jagi mogą wspominać: ten gol powinien dawać remis, bo chwilę wcześniej Imaz wystawił patelnię Kadlecowi, dwustuprocentowa pozycja, tylko trafiać, a jednak pudło, niemniej to oszukiwanie się: Cracovia też miała okazji od cholery i trochę. Gra była wyrównana, na remisową strzelaninę, ale bramka na 4:2 w końcówce Van Amersfoorta nie pozostawia złudzeń:
Wygrał zespół dojrzalszy. Wygrał zespół skuteczniejszy. Wygrał zespół mądrzejszy?
Można się spierać, ale sam fakt, że takie epitety padają do – w dużej mierze – ławkowiczów Cracovii musi budzić optymizm kibiców Pasów. Zespół Probierza ma głębię, nie cierpi na syndrom krótkiej kołdry.
Cracovia – Jagiellonia 4:2
Piszczek 16, Cecarić 25, Vestenicky 51, Pelle 94 – Camara 41, Błyszko 85