Istniało ryzyko, że o tym meczu będzie się mówić wyłącznie przez pryzmat przerwania gry po czterech minutach, armatki wodnej, wjazdu policji na sektor Śląska. Ale dwie bramki Marcina Robaka podarowały czerwono-biało-czerwonej części Łodzi jeden z najlepszych wieczorów od reaktywacji klubu. Widzew dzisiaj nie kładzie się spać, jutro wielu łódzkich pracodawców powinno liczyć się ze spóźnieniami swoich ludzi.
Z punktu widzenia klubowych priorytetów, Puchar Polski ma dla RTS-u znaczenie trzeciorzędne. Odpadnięcie dzisiaj, a – powiedzmy – ćwierćfinał? Wciąż dekoracje, nawet jeśli efektowne, bo prawdziwa praca i walka o przyszłość Widzewa trwa w lidze, gdzie od pierwszych kolejek widać, że awans sam się nie zrobi, nawet mimo kolosalnych jak na ten poziom rozgrywkowy inwestycji.
Tyle jednak rozsądek. Serce mówi co innego.
Bo z punktu widzenia serca, to mecz nie do przecenienia. Zaszczepiający wiarę. Budujący morale nie tylko w drużynie, ale w całym widzewskim środowisku. To jedno wielkie:
“Tak jest, wracamy, to dzieje się naprawdę” – całkowicie bezcenne.
Droga Widzewa w górę jest jak do tej pory wyboista. Nie było łatwo wyjść nawet z III ligi, tegoroczna wiosenna passa remisów nadawała się na tragikomedię Wojciecha Smarzowskiego – jest nowy stadion, są pełne trybuny, jest lepsza organizacja, są perspektywy, ale sportowo RTS częściej nie dojeżdżał niż dojeżdżał.
Ogranie Śląska Wrocław, wicelidera Ekstraklasy, zespołu niepokonanego w tym sezonie – z taśmy, z której zjeżdżały beczki dziegciu, zjechała tym razem beczka miodu.
Jest tu nawet szczególna klamra. Bo kiedy ostatnio Widzew mierzył się o stawkę z zespołem z Ekstraklasy? Pięć lat temu, też w Pucharze Polski, też ze Śląskiem. Był wtedy pierwszoligowcem prowadzonym przez Włodzimierza Tylaka. Zespół na popadającym w ruinie obiekcie był pośmiewiskiem pierwszej ligi, przegrywał jak leci, nad klubem unosiło się widmo konfliktu z Cackiem, atmosfera tylko gęstniała, Widzew zmierzał ku otchłani.
Ze Śląskiem przegrał u siebie 1:2, a jeszcze to 1:2 wybitnie bolesne, bo przecież zaczęło się od szybko strzelonej bramki. Dzisiejszy scenariusz jest symbolicznie inny.
Tym razem na stadionie już przed meczem czuć było szczególną atmosferę, a emocje podkreślało krótkie wystąpienie Bronisława Waligóry. Waligóra, trener Widzewa w latach 1977-78, 1984-86, 1988-89, to dziś 87-latek. A jednak jego przemówienie kipiało pasją.
Wiadomo, że padły słowa spodziewane – Widzew wróci, gdzie jego miejsce, Widzew jest dla niego klubem szczególnym, najlepszym, na zawsze RTS. Ale słowa nestora w takim momencie, z taką szczerą, niemalowaną wiarą – budziły respekt.
Śląsk szybko odpowiedział na słowa Waligóry przyśpiewką “Widzew, Widzew, Łódzki Widzew, ja tej k…y nienawidzę “.
No cóż, to nie był zgodowy mecz, delikatnie mówiąc. Już rano Szymon Jadczak zapowiadał jak przyjedzie Śląsk:
Fakt faktem, Śląsk przyjechał konsekwentnie na czarno, nikt się nie wyłamał, a później pojawiła się flaga poświęcona Rolikowi. Od czwartej minuty zaczęło się racowisko. Niemniej poza racowisko nie wyszli. Na ich sektor wpadła policja, zostali też potraktowani armatką wodną.
Wymowne, że sektory Śląska i Widzewa lżyły się przez cały mecz, tak w tym momencie Widzew skandował: “Zostaw kibica”, “Piłka nożna bez policji”, “Hej, kaski, zejdźcie z murawy”.
Po zajściu z czwartej minuty, obie strony powróciły do wzajemnych uprzejmości. Oddajmy jednak, że choć było ich więcej niż zwykle, tak wciąż częściej skupiano się na własnych drużynach.
Widzew przygotował na ten mecz oprawę, którą rozwijał dobre kilka minut. Oczywiście widzewiacy pograli Robakiem, któremu Ultras Silesia poświęcała tyle miejsca w ostatnich tygodniach. Rzecz była pomysłowa, niemniej oprawa miała tyle elementów, że większość stadionu miała problem w tym, żeby się w niej rozczytać. Sektor Śląska skandował szyderczo o oprawie roku.
Ostatecznie układ miał pokazać wymianę zdań:
– Jak na Widzewie?
– Bez porównania.
– Lepiej niż u was?
– Tak, nie dziwię się, że Robak chciał tu przyjść…
Ale fakt faktem, że Robak był bohaterem spotkania nie tylko ze względu na gole, nie tylko ze względu na to, że siłą rzeczy po odejściu ze Śląska w tym meczu musiał być brany pod potrójną lupę. Robak, w tym towarzystwie, po prostu, był najlepszym piłkarzem. Za dwa miesiące stuknie chłopu 37 lat, a dziś potwierdził, że zjazd do II ligi to tylko i wyłącznie jego wybór, bo na tle ekstraklasowiczów z Wrocławia wciąż wyglądał jak profesor. Robak wracał, Robak tyrał, Robak skutecznie odbierał, Robak dyrygował, Robak próbował nawet rozgrywać, gdy widział, że innym to nie idzie – zdawał się czasem bywać w kilku miejscach jednocześnie.
Co nie zmienia jednak tego, że do pewnego momentu pachniało występem może i dla Robaka dość heroicznym, ale przegranym. Śląsk nie grał nic wielkiego w żadnej fazie meczu, to jasne. Lavicka ma mnóstwo negatywnego materiału do analizy. Ale jednak to wrocławianie mieli trzy stuprocentowe okazje, jakich Widzew mógł pozazdrościć:
– strzelał z bliska Gąska głową przed przerwą
– strzelał z bliska Cholewiak po przerwie
– sam na sam miał Pich
Trzy okazje przy 0:0 i coś nam podpowiada, że gdyby wpadło z tego cokolwiek, mogłoby to Widzew załamać. Ale za każdym razem znakomicie interweniował Wojtek Pawłowski. To nie były poprawne interwencje, tylko kapitalne, przy których nikt nie mógłby mieć pretensji, gdyby te strzały wpuścił. Pawłowski to cichy bohater tego spotkania, który w najtrudniejszych momentach utrzymał zespół w grze. Dziś pokazał, dlaczego kiedyś ten “solić kiper” był uznawany za wielki talent bramki.
Widzew miał swoje szanse, mógł otworzyć rezultat Mąka, ale jednak ogółem nie tak dobre. Szczęście dla sędziego Mycia, że debiutował dzisiaj VAR na Widzewie, bo jedenastka jaką zobaczył w pierwszej połowie byłaby kompromitacją. Samemu Widzewowi brakowało płynności w grze, czasami jakby wiary – ktoś idzie z akcją, ale wybiera wywrócenie się, żeby wywalczyć stały fragment. Jak już udało się jedno, drugie niezłe zagranie, to nagle ktoś zapominał, że jest zawodowym piłkarzem. Co tu kryć, choć w drugiej połowie ilość piłki w piłce wzrosła, tak liczba niewymuszonych błędów była potężna – mieliśmy i rzut wolny prosto w aut, mieliśmy prześmieszne wrzutki Mąki, mieliśmy zagrania do nikogo, mieliśmy błędy techniczne, jakie wzbudzałyby salwy śmiechu na podwórku.
Ale to jest chimeryczność, która trapi być może cały polski futbol: ktoś umie grać, ale raz na trzy próby. Rzucał się dziś w oczy Gutowski: młody lewoskrzydłowy Widzewa był wciąż pod prądem, ale brakowało mu wiele. Rozegrał z Robakiem nieźle, a potem wrzutka do nikogo. Miał czystą sytuację, bo Kajzer po interwencji leżał na ziemi, odsłaniając całą bramkę – wystrzelił jak w futbolu amerykańskim. A jednak to on ostatecznie był jednym z głównych autorów zwycięstwa – to po jego strzale piłka odbiła się od Robaka na 1:0. Gutowski przed oddaniem najważniejszego strzału meczu ledwo piłkę przyjął. Wydawało się, że za chwilę zepsuje wysiłek drużyny, a szczególnie Kity, który w sobie znany sposób ofiarną interwencją wyłuskał piłkę na czterdziestym metrze od bramki Kajzera i finezyjnie odegrał.
Oklepany frazes, ale ta akcja Kity pokazuje, że co jak co, ale woli walki Widzewowi na pewno nie brakowało.
Ale już na konferencji wszyscy przypominali, że ten sezon i ta drużyna rozliczana będzie gdzie indziej. Kaczmarek (za WidzewToMy.net):
– Mogę tylko pogratulować zespołowi zaangażowania i momentami niezłej gry w piłkę. Natomiast to już jest historia. Nie bardzo mamy czas na to, by się cieszyć. Znamy priorytety, za kilka dni czeka nas kolejny istotny mecz w II lidze, z rywalem, który ostatnio wygrywa. Musimy zregenerować tych zawodników, którzy zagrali najwięcej, którzy są na różnych etapach. Musimy podejść do tego z dużym rozsądkiem, bo mamy w tym roku jeszcze sporo grania.
Trener trenerem, wiadomo: doświadczenie, trzeba zachować najchłodniejszą głowę. Ale w te same nuty uderzał nawet dwudziestoletni Gutowski (za WidzewToMy.net):
– Było super, bardzo się cieszę. Ale naszym głównym zadaniem do wykonania jest awans do I ligi.
Dowód dojrzałości drużyny?
Bo to prawda – za cztery dni przyjedzie Górnik Polkowice, odbędzie się mecz o sto razy mniejszych blichtrze, nie będzie Mateusza Borka dyskutującego z Bogusławem Kukuciem przy automacie, nie będzie po drugiej stronie nazwisk uznanych w polskiej piłce, a jednak zarazem mecz – czy to się komuś podoba czy nie – o większej wadze. Między pierwszą a jedenastą drużyną II ligi jest tylko sześć punktów różnicy, Widzew nie może sobie pozwolić na nerwówkę, a do tej prowadzi każdy gubiony punkt.
Wygrana ze Śląskiem wtedy będzie prawdziwą wygraną, jeśli stanie się kamieniem węgielnym tego zespołu, jego wiary w siebie, wiary w to, że można wychodzić na boisko, grać swoje i tym wygrywać.
Jeśli okaże się tylko fajerwerkiem, jej słodki smak nabrałby goryczy.
Widzew – Śląsk 2:0 (0:0)
Robak 85, 90 (k)