Mirosław Smyła ma świadomość, że przychodzi w miejsce jednego z najbardziej toksycznych szkoleniowców w ostatnich latach w PKO Bank Polski Ekstraklasie i musi zacząć wszystko układać praktycznie od zera, a przy tym nie ma na to wiele czasu, bo ten marny plac budowy przejmuje w środku rundy jesiennej. Na razie nie ma nawet na czym budować. Brakuje wszystkiego. Nawet najbanalniejszych fundamentów. Czeka go więc cały szereg zadań: od stworzenia atmosfery, przez poprawienie jakości gry każdej formacji, po znalezienie liderów. A przy tym wszystkim musi punktować. Od zaraz, a będzie to bardzo trudne, ponieważ zaczyna od starcia z silną Lechią.
Tak wygląda zestawienie trenerów Korony Kielce w ostatniej dekadzie z ich debiutami na ławce trenerskiej:
Marek Motyka – 18 maja 2009 – 23 listopada 2009, 189 dni, 16 meczów, 1,13 punktów na mecz.
Debiut: 0:4 z Zagłębiem Lubin w I lidze.
Marcin Sasal – 29 listopada 2009 – 12 maja 2011, 529 dni, 45 meczów, 1,33 punktów na mecz.
Debiut: 3:3 z Zagłębiem Lubin w Ekstraklasie.
Leszek Ojrzyński – 1 lipca 2011 – 5 sierpnia 2013, 766 dni, 66 meczów, 1,33 punktów na mecz.
Debiut: 2:1 Cracovią w Ekstraklasie.
Pacheta – 13 sierpnia 2013 – 10 czerwca 2014, 301 dni, 34 mecze, 1,26 punktów na mecz.
Debiut: 2:0 z Piastem Gliwice w Ekstraklasie.
Ryszard Tarasiewicz – 17 czerwca 2014 – 10 czerwca 2015, 358 dni, 38 meczów, 1,24 punktów na mecz.
Debiut: 0:2 z Zawiszą Bydgoszcz w Ekstraklasie.
Marcin Brosz – 25 czerwca 2015 – 30 maja 2016, 240 dni, 38 meczów, 1,18 punktów na mecz.
Debiut: 3:2 z Jagiellonią Białystok w Ekstraklasie.
Tomasz Wilman – 31 maja 2016 – 26 października 2016, 148 dni, 14 meczów, 1,00 punktów na mecz.
Debiut: 0:4 z Zagłębiem Lubin w Ekstraklasie.
Maciej Bartoszek – 10 listopada 2016 – 5 czerwca 2017, 207 dni, 22 mecze, 1,22 punktów na mecz.
Debiut: 2:1 z Zagłębiem Lubin w Ekstraklasie.
Gino Lettieri – 5 czerwca 2017 – 31 sierpnia 2019, 817 dni, 88 meczów, 1,31 punktów na mecz.
Debiut: 0:1 z Zagłębiem Lubin w Ekstraklasie.
W międzyczasie aż trzykrotnie w rolę tymczasowego strażaka wcielał się Sławomir Grzesik, którego interpersonalne zdolności pozwalały podbudować drużynę sfrustrowaną niepowodzeniami z czasów zwalnianych szkoleniowców. Przejmował zespół kolejno po Ojrzyńskim, który miał za sobą szatnię, Wilmanie zaliczającym serię pięciu meczów bez wygranej z bilansem 4:18 i Lettierim, który nie wygrał w Ekstraklasie od lipcowej inauguracji i stracił szatnię, wcześniej wprowadzając w niej chore zasady.
Zwolnienie tego ostatniego i początek chwilowej pracy 49-latka, który umówił się z zarządem, że poprowadzi zespół tylko do czasu znalezienia nowego bossa, wskazały na olbrzymie problemy i bajzel, który pozostawił po sobie apodyktyczny Niemiec. Piętnastu obcokrajowców w szatni, brak wyraźnego lidera, problemy komunikacyjne, niefunkcjonująca bramka, obrona, kreacja i atak.
Grzesik od razu zakomunikował, że czeka go dużo trudniejsze zadanie niż chociażby to sprzed trzech lat, kiedy znał wszystkich piłkarzy i łatwiej było mu trafić do poszczególnych podopiecznych, co zaowocowało zachowaniem twarzy w meczu z Legią (2:4) i motywującą wygraną z Termaliką (3:1). Teraz było zupełnie inaczej i choć pewnie trochę na fali psychicznego wyzwolenia kieleckich graczy spod batuty toksycznego poprzednika, udało mu się przywrócić ducha walki w Koronie i zremisować z faworyzowaną Wisłą (1:1), to to oczywistym było, że podtrzymywanie pacjenta przy życiu w stanie krytycznym z regularnym poprawianiem jego humoru nie wystarczy i w stolicy województwa świętokrzyskiego potrzebny jest lekarz z prawdziwego zderzania, który będzie w stanie profesjonalnie przeprowadzić rehabilitację.
Padło na Mirosława Smyłę. I nie był to wybór, który kogokolwiek rzucił na kolana, ale trzeba mu przyznać, że od razu zajął się reorganizacją pozytywnej atmosfery wokół klubu.
– Moje pierwsze wrażenie? Jedyne co mogę powiedzieć, to fakt, że widać, iż w spotkaniu z Wisłą został zrobiony krok do przodu. Był optymizm w postawie piłkarzy. Chylę czoła przed trenerem Grzesikiem. Poza tym mamy dużo do zrobienia. Dzisiaj piłka nożna jest językiem międzynarodowym, ale w klubie została podjęta pewna decyzja. Otóż będziemy używać języka polskiego i dwa razy w tygodniu piłkarze będą mieli szkolenie z naszego języka. Podoba mi się ten pomysł, bo on mówi o postępie – mówił na antenie WeszłoFM w programie Weszłopolscy.
Smyła dysponuje bardzo ograniczonym komfortem. Na razie mu ufają, ale nie jest powiedziane, ile potrwa jego kielecka przygoda. Wydaje się, że jest jednak szereg rzeczy, które może zrobić, żeby jego kadencja przy ulicy Ściegiennego nie trwała pięć minut.
1. Faktyczna konsekwencja w używania języka polskiego w szatni przypominającej Wieżę Babel, wydaje się warunkiem koniecznym i wcale nie niemożliwym, Do wymagających, ale koniecznych wzorów Smyła naprawdę nie ma daleko. Wystarczy przejść się trochę po Kielcach i odwiedzić Halę Legionów, na której swoje mecze rozgrywa mistrz Polski w piłkę ręczną, PGE Vive Kielce, gdzie Tałant Dujszebajew w międzynarodowej gwiazdorskiej szatni, podczas wszystkich odpraw, treningów i meczowych przerw mówi tylko po polsku. I tam trzeba się do tego dostosować. Nie ma przeproś. Tak powstaje zdrowy organizm.
2. Znalezienie lidera w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Na razie nowy trener takim mianem w rozmowie z portalem Echodnia.eu określił Kamila Kuzerę. Problem w tym, że jakby nie był mocnym charakterem, to w piłkę nie gra już od dobrych pięciu lat i jest tylko członkiem sztabu szkoleniowego. Potrzeba więc kogoś innego. Przed rozpoczęciem ligowych zmagań niektórzy pokazywali na Marcina Cebulę, ale coraz więcej wskazuje na to, że budowanie zespołu wokół niego, wcale nie skończyłoby się utrzymaniem w Ekstraklasie. Może więc jeszcze mocniej zbudować trzeba Jakuba Żubrowskiego?
3. Poprawić jakość ofensywy. Erik Pacinda radził sobie w lidze słowackiej, ale zweryfikowała go liga czeska. Jest silny, z piłką swoje potrafi, strzelił nawet gola Wiśle Kraków. Na naszą kopaninę powinien wystarczyć. Michal Papadopulos, który jeszcze kilka lat temu aspirował do miana piłkarza, potrafiącego zakręcić się w okolicach dziesięciu bramek na sezon, dzisiaj już nie straszy, jednak wciąż potrafi walnąć ładną bramkę, jak z Legią. Jest więc na kim budować przyzwoitość.
4. Poprawić jakość defensywy. Korona w ośmiu meczach straciła jedenaście bramek. Są gorsi, ale kiedy szwankuje kreacja i ofensywa, nie ma innej opcji i trzeba stawiać na żelazną obronę. Tak to działało tutaj zawsze. „Złocisto-krwiści” walczyli o każdy metr boiska, gryźli trawę i przez wiele lat byli wymagającym przeciwnikiem dla wszystkich silniejszych kadrowo rywali. Mirosław Smyła musi rozwiązać kwestie międzynarodowego tyglu, który wytworzył się w tyłach drużyny, gdzie przecież komunikacja i organizacja często stanowi ważniejszy element niż umiejętności poszczególnych graczy
5. Odbudować Michała Żyro. Przy odpowiednim poprowadzeniu to zawodnik, który jest w stanie zrobić w Kielcach różnicę. Nawet taką, która pozwoli utrzymać się w elicie. Sam powoli zaczyna sygnalizować powrót do wyjściowej dyspozycji. Tydzień temu w trzecioligowych rezerwach zdobył hat-tricka w meczu z Hutnikiem Kraków (5:1).
Marzeniem nowego trenera Korony byłoby pewnie rozpoczęcie swojej pracy od zwycięstwa z Lechią. To scenariusz idealny, ale przy tym bardzo wątpliwy. Drużyna Piotra Stokowca, który właśnie przedłużył swój kontrakt o kolejne dwa lata, znajduje się na zupełnie innym etapie. W Gdańsku bowiem większość klocków jest już ułożonych.
Fot. Newspix