3:0, bezdyskusyjne zwycięstwo PSG, ani przez chwilę niepodlegające dyskusji. Przecież Real na Parc Des Princes nie splamił się celnym strzałem. Courtois podtrzymał passę tracenia bramki w każdym meczu Realu od początku lutego. PSG wyszło bez Mbappe, Neymara i Cavaniego, a jednak wrzucało defensywę „Królewskich” na karuzelę kiedy tylko miało na to ochotę. Co w tym jednak dziwnego, skoro licząc ten mecz, Real stracił dziewięć bramek w pięciu meczach, a jego defensywa rzuca wyzwanie gardzie Marcina Najmana? Szczęście, że Zidane jest łysy – inaczej rwałby dziś garściami włosy z głowy.
Chyba nawet paryżanie byli zaskoczeni tym jaką partaninę pokazywał niemal od samego początku utytułowany rywal. Prawda jest bowiem taka, że PSG górowało dzisiaj w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła, taką różnicę ostatnio widzieliśmy w meczach polskich drużyn z rywalami w europejskich pucharach. Wysoki pressing? Zakładany wzorowo, niejedna piłka padała łupem paryżan gdzieś na czterdziestym metrze. Wpuszczenie rywala na własną połowę ale tylko w okolice szesnastki, by przechwycić dynamicznie skontrować? Proszę bardzo, to też w pakiecie. Organizacja gry w defensywie i ofensywie – wzór, tu się wszystko zazębiało jak w szwajcarskim zegarku. Nagrać ten mecz i pokazywać młodym adeptom piłki.
Ten brak celnego strzału stanowi symbol ofensywnej impotencji Realu, który przez całe spotkanie miał do zaproponowania ze dwa mocne, ale niecelne strzały z okolicy szesnastki – Bale, Hazard – i jedną wrzutkę na Benzemę, który minimalnie chybił z szóstego metra. Ta główka Benzemy to był jedyny raz, kiedy szyki PSG faktycznie się rozluźniły. Jakże to jednak wymowne: najlepsza okazja w całym meczu to wrzutka w pole karne w stylu – nie przymierzając – Podbeskidzia Bielska-Biała. Dwóch nieuznanych bramek, wybaczcie, wielkim szacunkiem darzyć nie będziemy, bo obie zostały nieuznane słusznie.
Każde zagrożenie, nawet najmarniejsze, to w praktyce jakiś indywidualny zryw. Sam w sobie problem, ale do odratowania, jeśli masz ludzi, którzy samodzielnie potrafią zrobić różnicę. Kimś takim miał być Hazard, ale zapisał się głównie kontrą, w której najpierw źle podał do Kroosa spowalniając akcję, a gdy Kroos odegrał, Hazard stracił łatwo piłkę.
Z drugiej strony PSG i kapitalny Di Maria. Wzór układania sobie meczu – gol po kwadransie, gol nieco po drugim kwadransie – ale też wzór akcji. Pierwsza bramka: wszystko na jeden kontakt, kilka sekund od trzydziestego metra do czystej pozycji, a potem do siatki. 1:0. Drugi gol to dowód, że zostawienie Di Marii dwóch metrów jest równie niebezpieczne w polu karnym co przed nim. Noworoczna petarda, znowu pięknie kontrująca te niby niebezpieczne strzały „Królewskich” – Di Maria pokazał jak na takim poziomie wygląda naprawdę dobry strzał.
Swoją drogą, jedna i druga bramka – trudno się niby przyczepić do Courtoisa, uderzenia w punkt, do oprawienia w ramkę. Z drugiej strony: czy to były uderzenia niemożliwe do odbicia? Czy Belg nie był ściągany po to, by dawać tu coś więcej, niż tylko łapać to, co złapać powinien?
Ciekawy był początek drugiej połowy. Widzieliśmy, że paryżanie w jego pierwszym kwadransie cofnęli się, trzymali linię głęboko, nie drażnili rywala. Mają wynik, grają na przeczekanie, po co się szarpać. Real jednak tak kaleczył, że smutno było patrzeć. Zdarzały się jaja godne Ekstraklasy, gdzie przy przerzucie nie naciskany zawodnik posyłał futbolówkę w aut. Tak po kwadransie PSG – dajemy głowę – znudziło się czekaniem, bo piłkarze widzieli, że rywal słania się na linach. Przycisnęli i powinny paść kolejne gole: po odbiorze wysokim pressingiem pozycję miał Di Maria, groźnie lobował. Sarabia na ósmym metrze miał mnóstwo wolnego miejsca, ale nie oddał celnego strzału. Groźnie strzelał nawet Choupo-Mouting, podczas gdy zmiennicy „Królewskich” tacy jak Vasquez czy Vinicius imponowali tylko staropolską walecznością, czytaj: brutalną grą. Ostatecznie Real pognębiła bajeczna akcja z doliczonego czasu gry, gdzie goście zostali rozklepani jak 3B w grze z 7A, tą, co reprezentuje szkołę na olimpiadach, a wszystko wykończył Meunier. Bramka jak wykrzyknik.
To była lekcja stylu. W PSG można wyróżniać indywidualnie praktycznie wszystkich, no dobrze, może poza Navasem, bo on mógł równie dobrze pójść na frytki. Gueye – postawił szlaban na środku boiska. Bernat i Meunier – zasuwali jak TGV. Verratti klasycznie kontrolował tempo gry, stoperzy postawili mur na szesnastce. Ale to wszystko funkcjonowało aż tak dobrze, bo zespół trybił pod każdym względem, a trafił na przeciwnika, w którym nie trybiło nic. Osłabienia nie są tu wytłumaczeniem – Real to nie zespół, który ma trzynastu do grania, tylko jeden z najbogatszych klubów świata, musi być gotowy na to, by wchodzili zastępcy i brali na siebie odpowiedzialność. Przecież dokładnie to pokazało dzisiaj PSG.
Paris Saint-Germain – Real Madryt 3:0
Di Maria 14, 34, Meunier 90
Fot. NewsPix