– Chcę wycisnąć z siebie wszystkie soki, by to wszystko lepiej wyglądało i to marzenie trwało jak najdłużej. Ja nie mam ciśnienia, żeby mi ktoś musiał coś zapewniać. Podejmuję to wyzwanie nie jako zarobkowe, ale jako takie, by sprawdzić, czy jestem w stanie podołać. Może za skromnie, może za pokornie, ale chcę być sobą – mówi Mirosław Smyła, nowy trener Korony Kielce. Weszłopolscy porozmawiali z nim o obcokrajowcach w składzie Korony, problemach klubu, roli strażaka czy ewentualnym żalu do Odry Opole. Zapraszamy.
Panie trenerze, jak wyglądała rozmowa z prezesem Zającem, bo on mówił na konferencji, że po rozmowie telefonicznej, która trwała 5-10 minut, stwierdził, że to jest to. Jak pan więc przekonał do swojej kandydatury?
Pewnie była to rozmowa treściwa i przekonująca! Widać było, że prezes szuka rozwiązania nie tylko tego trudnego momentu, ale myśli też perspektywicznie. Rozmawialiśmy na wiele tematów. Rozpoczęliśmy od analizy gry Korony w sparingu, natomiast ta analiza odbyła się dużo wcześniej niż nasza rozmowa. Bardzo podobał mi się ten profesjonalizm, ponieważ miałem tygodniowe uprzedzenie przed spotkaniem, więc miałem czas, by zobaczyć zespół na żywo. Przerwa na reprezentację została w moim przypadku wykorzystana. Stąd też ta rozmowa była merytoryczna, nie była to tylko gadka o teorii.
Jakie zdiagnozował pan problemy w Koronie?
Zawsze się pojawiają wnioski, nawet po każdym meczu, bo gdyby ktoś powiedział, że zespół grał perfekcyjnie, to by oznaczało czas zwolnień. Nie chcę się tu silić na jakieś ultra wypowiedzi, ponieważ nie wolno się sprzedawać w jednym kawałku przeciwnikowi. Prawda jest też taka, że nie poznałem jeszcze chłopaków i wypadałoby, żeby zawodnicy pierwsi dowiedzieli się o moich przemyśleniach. Jedno co mogę powiedzieć, to fakt, że widać, iż w spotkaniu z Wisłą został zrobiony krok do przodu. Był optymizm w postawie piłkarzy. Chylę czoła przed trenerem Grzesikiem, który jest w klubie bardzo ważną postacią i wykonuje mega robotę z drużyną rezerw, będącą na pierwszym miejscu w swojej lidze. Trener ma wiele do powiedzenia na temat szkolenia, jest na kursie UEFA Pro i musi mnóstwo czasu poświęcić, żeby ten kurs skończyć. Jednocześnie poświęcił się pierwszej drużynie, zasadził ziarenko, moją rolą jest to, by tego ziarenka nie zdeptać i zrobić swoje.
Pan jest zaskoczony takim obrotem sytuacji? Po przygodzie z Wigrami był pan bardzo blisko Ruchu Chorzów, więc trafia pan do zupełnie innego miejsca niż Ruch. Do Ekstraklasy, nie do klubu z ogromnymi problemami, choć i Korona swoje ma.
Proszę pamiętać o jednej rzeczy: to jest ciągle Ruch Chorzów i Niebiescy prędzej czy później będą w Ekstraklasie. Może teraz są tam wielkie zawirowania, ale miałem przyjemność rozmawiać z panem Zdzisławem Bikiem, to jest osoba, której Ruch bardzo leży na sercu. Zaangażował się w to wszystko bardzo mocno finansowo. Niestety, po głębszej analizie, mimo że miałem propozycję wieloletniego kontraktu, rozstaliśmy się. Ale nie tak, że „nie i koniec”, tylko miałem wpływ na to, że obecny trener Ruchu dostał swoją szansę i z tego się cieszę. Ja uważałem, że mam czas i mogę poczekać. Pojawiła się okazją i jestem nią zaskoczony. Cóż, widocznie ta buława generalska, którą miałem w plecaku, była mocno zakurzona, ale wyciągnąłem ją, przetarłem i oby mi jak najdłużej służyła.
Widzi pan problem z obcokrajowcami w klubie? Pan prowadził przez całą karierę szesnastu, teraz jest ich w klubie piętnastu.
Kto takie rzeczy liczy, szacunek! Dzisiaj piłka nożna jest językiem międzynarodowym, ale w klubie została podjęta pewna decyzja. Otóż będziemy używać języka polskiego i dwa razy w tygodniu piłkarze będą mieli szkolenie z naszego języka. Podoba mi się ten pomysł, bo on mówi o postępie.
Wyjściowo pewnie będzie trzeba jednak komunikować się w innych językach, jest pan na to gotowy?
Roboczy angielski znam, tak więc nie ma żadnego problemu. Poza tym w związku z wiekiem, w jakim jestem, zostałem wyszkolony we wschodnich językach. Z prostą rozmową nie będzie kłopotu, natomiast jeśli chodzi o niuanse, będę korzystał z pomocy mojego asystenta, którego chcę sprowadzić, by był moją prawą ręką. Ale to w perspektywie czasu, najbliższe dni zadecydują, jak będzie wyglądał sztab szkoleniowy.
Pan zamierza wyjść naprzeciw piłkarzom i też się uczyć języka angielskiego?
Ze mną przyjechała książka z płytą, na miejscu też szukam kontaktu do nauczyciela. Nie ma się czego wstydzić. Wstyd to kraść. To pokłosie naszych pokoleń, ja jestem już człowiekiem 50-letnim, ta nasza edukacja była, jaka była. A jak byłem już trenerem gdzieś niżej, to pracowałem w dwóch-trzech miejscach. Tak to życie wyglądało.
A pan czuje, że może być trenerem w Koronie na dłużej, nawet po spadku?
Powiem uczciwie: możemy gadać, mogą być takie plany, zapewnienia, ale panowie dobrze wiedzą, że w piłce chroni cię tylko zwycięstwo. Trzymajmy się tego i ja nie ukrywam, że ta praca jest dla mnie spełnieniem marzeń, do których dążyłem i teraz trzeba – tak jak wszędzie – solidnie popracować. Poprawić jakieś ćwiczenie, wykonać je z piłkarzami 100 razy, żeby przyniosło skutek i na przykład ktoś dobrze dośrodkował, co przyniesie bramkę. Wiedzą panowie, do czego zmierzam: chcę wycisnąć z siebie wszystkie soki, by to wszystko lepiej wyglądało i to marzenie trwało jak najdłużej. Ja nie mam ciśnienia, żeby mi ktoś musiał coś zapewniać. Podejmuję to wyzwanie nie jako zarobkowe, ale jako takie, by sprawdzić, czy jestem w stanie podołać. Może za skromnie, może za pokornie, ale chcę być sobą.
Czuje się pan powoli strażakiem?
Trudno, żebym dostał zespół Lecha Poznań, który jest, na załóżmy siódmym miejscu w lidze i komuś się nie podoba styl gry. Jestem na takiej półce trenerów, że muszę brać to, co życie przynosi i wycisnąć z tego, ile się da. W Wigrach mogłem spokojnie pracować przez kolejny czas, ale był to taki moment, że sam podjąłem decyzję, by tego nie robić. Też nie miałem ciśnienia, by wszędzie wysyłać CV. Sam nie wysyłałem zresztą CV do Korony, to prezes o nie poprosił i wysłałem je z opóźnieniem, bo dawno nie używałem tej formy promocji. Ja nie jestem trenerem, który pracuje dwa-trzy miesiące. Wigry były wyjątkiem, ale to była moja decyzja. Zazwyczaj jestem w klubach długo. Rok, dwa, trzy. Ta rola strażaka pojawiła się teraz.
Był temat zatrudnienia w Wiśle Płock?
Bezpośredniej propozycji nie było. Czy ja na to liczyłem? To był okres, w którym moje wszystkie tematy prywatno-zawodowe nie były pozamykane. Teraz Korona się wstrzeliła idealnie, mam ogromny głód poświęcenia się jednemu projektowi. Może dziwnie to brzmi, ale wszystko idealnie się złożyło. Cieszę się, że akurat w tym momencie mogę być na 120% w Koronie.
A jest jeszcze w panu żal do Odry Opole? Po rundzie jesiennej klub był na drugim miejscu, potem przyszedł spadek w tabeli, ale praca trenera Rumaka i kolejne rundy pokazywały, że to było odzwierciedlenie potencjału drużyny, a pan był zakładnikiem wyniku ponad stan.
Znam te powiedzonka. Jak idzie, to idzie. Pamiętam mecz z Górnikiem, wygrany 3:0, kiedy Górnik ładował po poprzeczkach, a myśmy po prostu byli skuteczni. Tak bywa. Potem przespaliśmy okienko zimowe, kiedy szukaliśmy napastnika, ale nie udało się go zakontraktować. Zespół Odry z kimś takim grałby efektywniejszą piłkę, ale nie było żądła, które strzeliłoby pięć-siedem bramek. Gdyby taka postać się pojawiła, cały zespół by się odblokował. To jest teoria, analiza po wszystkim, ale może Odra by się liczyła. Ten napastnik grał potem w zespole, który awansował do Ekstraklasy.
Jeśli chodzi o ten żal, to mówimy o przeciekach, które stwierdzały, że pana styl jest archaiczny, a Odra chce być nowoczesnym klubem.
To teraz mam żal, jeśli takie słowa padły. Ja nie słyszałem, że styl był archaiczny, wręcz odwrotnie. Zapraszam na trening. Jeżeli zawodnicy Odry mówili, że styl był archaiczny, to musimy się z tym pogodzić. Jeżeli ze strony zarządców klubu padły takie słowa, to jest mi przykro.
To kończąc, jeszcze wróćmy do Korony: jest pan po rozmowach z kierownictwem, by Korona zmierzała w stronę większej polskości w szatni?
Taka rozmowa nie miała miejsca, ale świadomość jest coraz większa i jest chęć zmiany proporcji. Natomiast nikt nie będzie wyrzucał zawodnika, choćby i po chińsku mówił, jeśli byłby wartością dodaną w zespole. Jeżeli są to jednak zawodnicy, którzy się nie sprawdzają, źle czują, to nie ma sensu na siłę kogoś uszczęśliwiać. Analizę będzie trzeba prędzej czy później zrobić. Na razie jednak muszę sprawdzić tych piłkarzy, ich body language, przeżyć z nimi radość i smutek. Pójdę w tym kierunku. Ale powolutku.
ROZMAWIALI WESZŁOPOLSCY
Fot. 400mm.pl