Wczoraj Łódzki Klub Sportowy przegrał szósty mecz z rzędu i na dobre osiadł na dnie Ekstraklasy. Próbowaliśmy sobie przypomnieć równie długą serię porażek w polskiej elicie i… naprawdę nie było łatwo taką znaleźć. Tak naprawdę w ostatnich latach można wymienić tylko dwa przykłady – Piast Gliwice za schyłkowego Latala, który przegrał sześć razy, ale w międzyczasie była przerwa zimowa oraz Koronę Kielce w końcówce pracy Tomasza Wilmana, później zastąpionego już – jak zawsze w Kielcach – przez trenera Grzesika.
Ani Latal, który przecież miał w CV wicemistrzostwo Polski z Piastem, ani Wilman nie przetrwali tak morderczej passy, więcej – już ostatnie mecze w tej czarnej serii były rozgrywane pod wodzą odpowiednio Dariusza Wdowczyka w Piaście i Sławomira Grzesika w Koronie Kielce.
Sześć porażek. Zero na osiemnaście możliwych do zdobycia punktów. Mogłoby się wydawać, że to jest właściwie podpisanie na siebie wyroku, a trener po końcowym gwizdku w szóstym przegranym meczu może zamiast do szatni, skierować się od razu do pośredniaka.
Ale w ŁKS-ie, choć oczywiście krzesełko pod Moskalem jest już gorące, na razie nie było nerwowych ruchów. Ani zwolnienia przed przerwą na kadrę, po piątej porażce, ani dymisji na pomeczowej konferencji, gdy łodzianie zostali z boiska zniesieni na tarczy po raz szósty. Aż korci zapytać: dlaczego?
Odpowiedź do prostych nie należy, bo w grę wchodzą finanse, personalia, sytuacja na rynku trenerskim, ale też po prostu styl, w jakim ŁKS przegrał te sześć spotkań.
NIE STAĆ CIĘ NA PĄCZKI, ZJEDZ BUŁKĘ
Zacznijmy może od najprostszego wytłumaczenia, dlaczego ŁKS nie wykonuje nerwowych ruchów. Po pierwsze i najważniejsze – w Łodzi po lekcji związanej z bankructwem obu zasłużonych klubów, ludzie sportu już pamiętają: jak się nie ma miedzi, to się w domu siedzi. Dlaczego kolejne polskie kluby toną w niebycie, upadają tuż po spadku z Ekstraklasy, pogrążają się w długach i chaosie organizacyjnym? Ano z uwagi na zbyt wysokie ambicje w stosunku do posiadanego potencjału. Jedną z głównych przyczyn bankructwa ŁKS-u w 2013 roku była chorobliwa ambicja zdobycia Ekstraklasy w sezonie 2010/11 i utrzymania jej w sezonie 2011/12. Dokonano transferów ponad stan, w drużynie roiło się od zawodników z nazwiskami, a działacze – skromni właściciele niewielkich firm – liczyli, że “jakoś to będzie”.
Oczywiście “jakoś to było” – ŁKS nie miał kasy na pokrycie pensji ściąganych do Łodzi zawodników, a potem nie miał również pieniędzy na bieżącą działalność. Ekstraklasy uratować i tak się nie udało, więc po rozpaczliwej walce o utrzymanie w elicie pozostała tylko trudna do zasypania dziura finansowa.
Dlatego dziś ŁKS na zarzuty dotyczące przespanego okienka transferowego (z pięciu transferów żaden na razie nie podniósł jakości drużyny) odpowiada: działamy w innych półkach cenowych. Zarobki piłkarzy w Łodzi a choćby pensje świeżo zakontraktowanych gdyńskich wzmocnień to zupełnie inny świat. Czy ŁKS nie mógłby się pokusić o odrobinę ryzyka, o nieco szersze otwarcie portfela? Pewnie by mógł. Ale trochę ponad dwa lata temu, w czerwcu 2017 roku, wydawało się, że utkwi na kolejny sezon w III lidze. Gdy ktoś w Łodzi zaczyna się pieklić, że przesadna oszczędność szkodzi, zaraz jest uciszany przez tych, którzy pamiętają czym grozi życie ponad stan.
A jeśli Kazimierz Moskal do dyspozycji dostaje piłkarzy I-ligowych opłacanych w sposób I-ligowy – to już jest bardzo poważne usprawiedliwienie dla braku wyników.
JEŚLI NIE MOSKAL, TO KTO?
Kilka dni temu zastanawialiśmy się nad tym zagadnieniem, gdy przedłużały się poszukiwania nowego trenera Zagłębia Lubin oraz Korony Kielce. Najlepsi polscy fachowcy już pracują w mocnych klubach/w PZPN-ie i mają od dawna duże zaufanie właścicieli. Probierz, Stokowiec, Fornalik, Michniewicz, Magiera, Skowronek, w dalszej kolejności Brosz czy Mamrot – wszyscy mają posady i nie muszą martwić się o jutro. Z nazwisk z tzw. karuzeli wynotowaliśmy pięć: Nawałka, Skorża, Wdowczyk, Kubicki oraz Bartoszek. Poza nimi przychodzą nam do głowy jedynie ci starsi, pokroju Engela i Smudy, czy negatywnie zweryfikowani przez Ekstraklasę, jak wspomniany Wilman czy Rumak.
Tu znów zresztą pojawia się kwestia finansów. ŁKS raczej nie miałby gotówki, by spełniać wszystkie zachcianki Adama Nawałki czy Macieja Skorży.
Poza tym łodzianie też mają swoje wymagania. Podczas zatrudniania Moskala, pod uwagę był na przykład brany styl jego współpracy z trenerami z akademii czy rezerw oraz zachowanie spokoju przy linii bocznej. Ełkaesiacy marzyli o trenerze, który będzie chłodnym technokratą, zamiast furiata ganiającego do sędziów technicznych, bo ich zdaniem ma to wpływ na rozwój całego klubu, łącznie z akademią. Gdy dodamy do tego całe tomy wywiadów z ludźmi z ŁKS-u, którzy przekonywali, że nie odejdą od swojej filozofii futbolu…
Cóż, zostaje chyba tylko Wojciech Stawowy, do którego ŁKS już się przymierzał przed zatrudnieniem Moskala. A znowu wymiana Moskala na Stawowego nie wygląda jak zaoferowanie drużynie nowego impulsu, bardziej kontynuacja tego, co działo się w ostatnich meczach. Tak, podczas sześciu przegranych też.
GDYBY NIE SŁUPEK, GDYBY NIE POPRZECZKA
ŁKS naprawdę żałośnie w tym sezonie wyglądał raz – gdy przegrał 0:4 z Wisłą w Krakowie po meczu, gdzie nawet 0:8 nie byłoby wcale jakimś niewiarygodnym wynikiem. Poza tym? Najpierw dwa niezłe mecze z Lechią (0:0) i Cracovią (2:1). Potem sześć porażek, ale warto je wziąć pod lupę.
1:2 z Lechem Poznań – po dobrej, otwartej grze, mnóstwo okazji z obu stron, ŁKS dodatkowo skrzywdzony niepodyktowanym rzutem karnym;
0:1 z Piastem Gliwice – po meczu, w którym gliwiczanie oddali dwa celne strzały, a ŁKS nie wykorzystał rzutu karnego przy stanie 0:0, jedyny gol padł po samobóju Bogusza;
0:4 z Wisłą Kraków – nie ma o czym pisać;
2:3 z Legią Warszawa – mimo że łodzianie dwukrotnie prowadzili, a gole stracili w sposób po prostu kuriozalny;
1:2 z Wisłą Płock – Łukasz Sekulski marnuje patelnię na 2:1, potem znów wielbłąd obrońców;
0:1 z Pogonią Szczecin – Bryła obija przed przerwą poprzeczkę, ŁKS bramkę traci po strzale Buksy prosto w mur – na dziesięć takich uderzeń, obrońcy zablokowaliby pewnie z dziewięć
Doskonale pamiętamy powiedzonko Kazimierza Górskiego, że jeśli szczęście zaczyna się powtarzać, to trudno dalej nazywać to wyłącznie szczęściem. Podobnie jest pewnie z pechem – ŁKS, zwłaszcza jego blok obronny, sumiennie pracuje, by o pechu pisać jak najczęściej. Fakty są jednak takie, że ŁKS tylko w jednym z ośmiu rozegranych spotkań przegrał wyraźnie, bezdyskusyjnie, nie pokazując na murawie żadnych argumentów. Tu zresztą warto dodać, że ŁKS zagrał z siedmioma zespołami z miejsc 1-9 i tylko jedną drużyną z miejsc 10-16. Za nim już starcia z kompletem pucharowiczów, Lechem Poznań a także liderem tabeli ze Szczecina. Przed nim niemal cała stawka walcząca o utrzymanie – Korona Kielce, Arka Gdynia, Zagłębie Lubin, Raków Częstochowa i Górnik Zabrze.
Jest tu też jednak druga strona medalu. O ile w meczach z Lechem czy Piastem moglibyśmy się pokusić o stwierdzenie, że łodzianie grali przyzwoicie, o tyle już ich gra z Wisłą Płock czy Pogonią to krocząca katastrofa, nawet jeśli rywale również nie pokazywali w tych meczach wielkiej piłki. A więc nawet jeśli założymy, że łodzianie nie odstają od rywali, to po prostu notują regres, wyglądają gorzej i gorzej. I to już na pewno w kontekście pracy Moskala jest informacja zła.
***
Nie zazdrościmy łódzkim działaczom, bo tak naprawdę z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Gdybyśmy mieli im coś poradzić, zalecilibyśmy odnalezienie garnka ze złotem, a następnie ufundowanie z tej kasy kilku solidnych wzmocnień do pierwszej drużyny. Sytuacja na rynku porzuconych garnków ze złotem jest jednak trudna, więc pozostaje im gra tymi kartami, które już leżą na stole. I wcale się nie zdziwimy, jeśli na tym stole pozostanie również Moskal. W Łodzi odmieniają przez wszystkie przypadki słowo “cierpliwość” – czekają przecież na ukończenie stadionu, czekają na sponsorów i inwestorów, których aktualnie odstrasza “proteza stadionu”, jak bywa nazywana trybuna przy al. Unii 2. Teraz czekają też na jakiś punkt w tabeli, bezskutecznie od sześciu kolejek.
Prezes Tomasz Salski, główny sponsor klubu, to szef firmy pogrzebowej Klepsydra. Na razie zgodnie z przewidywaniami prezentuje prawdziwy spokój grabarza. Ale nawet on musi mieć jakiś próg wytrzymałości. Pytanie, czy ŁKS dobił do niego już w Szczecinie, czy stanie się tak dopiero po ewentualnej wtopie z Arką Gdynia.
Fot.FotoPyK
Jeśli wpłacisz 50 złotych, dostaniesz dodatkową stówkę i na grę będziesz miał 150 złociszy. Jeśli wpłacisz stówkę, otrzymasz 200 złotych i grać będziesz mógł za 300. Bonus 200% od pierwszego depozytu, aż do 200 złotych w ETOTO!