– No dobra, panowie. Skoro definitywnie nie bierzemy pod uwagę Rumaka, to trzeba szukać pod “S”.
– Kogo tam mamy?
– Już patrzę, już patrzę… “S”… Sarri Maurizio? Nie no, cofam propozycję, on podobno ma jakieś kłopoty ze zdrowiem. Odpada, jeszcze się nam tutaj wykopyrtnie i znowu będzie trzeba kombinować. Dalej mamy… Scolari Luiz! Ale nie, on też nie. Widzę, że ostatnio w Chinach pracował – jak nam tu tygodniówkę zaśpiewa, to z kapci wylecimy. To może… No tak, że też od razu na to nie wpadliśmy – Smuda Franciszek! Przecież tu się wszystko zgadza, kandydatura idealna.
– Czy to przypadkiem nie jego zatrudniono parę lat temu w Łęcznej, żeby ratować się przed spadkiem, co zakończyło się I ligą?
– Wiecie co, w nosie mam już te niekończące się narady, zaraz nam się alfabet skończy, a trenera dalej nie ma. Skoro wam nikt nie odpowiada, nawet Franz, to bierzemy następnego w kolejce. Już zerkam, kogo teraz mamy… Smyła Mirosław. Umówcie go ze mną na spotkanie.
Czy tak wyglądała narada w siedzibie Korony Kielce, po której wybrano Mirosława Smyłę na następcę Gino Lettierego? Cóż, zapewne nie, ale trzeba przyznać, że jest to kandydatura dość mocno zaskakująca. Nie tylko dlatego, że Smyła to człowiek mocno rodzinny, związany ze Śląskiem i z tych właśnie względów niechętnie podejmujący się pracy poza regionem. Dotychczas w swojej karierze prowadził Rozwój Katowice (dwukrotnie), GKS Tychy, Zagłębie Sosnowiec i Odrę Opole. Zanotował też udany epizodzik w Wigrach Suwałki pod koniec ubiegłego sezonu. Szkoleniowiec poprowadził suwalską ekipę w siedmiu ligowych meczach, gdzie udało się bardzo solidnie zapunktować i rzutem na taśmę utrzymać w I lidze. Jednak sukces niewiele zmienił w podejściu Smyły do jego misji. – Od początku był to kontrakt krótkoterminowy. I zawsze zaznaczałem, że praca tak daleko od mojego domu na Śląsku nie bardzo mi pasuje. Jestem człowiekiem rodzinnym i tak długa rozłąka z najbliższymi byłaby dla mnie bardzo trudna. Dlatego zrezygnowałem z pracy w Wigrach, przyznam, że z żalem. Poznałem w Suwałkach wielu wspaniałych ludzi, miasto jest bardzo fajne do życia. Przyznam, że po tych sześciu tygodniach pracy w Wigrach jestem bardzo zmęczony i muszę jeszcze odpocząć – opowiadał trener w rozmowie z “Echem Dnia”.
Ale pal licho ten argument – skoro pojawiła się oferta z Ekstraklasy, trzeba było schować do kieszeni wygodę i ruszyć do Kielc, tym bardziej, że to nie aż tak znowu daleko od domu. Przede wszystkim zdumiewa, że szkoleniowiec z tak niepozornym CV dostał ofertę pracy na poziomie Ekstraklasy. Jasne, Korona to jeden z głównych kandydatów do spadku, drużyna pogrążona w sportowym kryzysie, ale mogłoby się wydawać, że wciąż łakomy kąsek dla trenerów z nieco większymi nazwiskami i – przede wszystkim – ekstraklasowym doświadczeniem.
Tymczasem w Kielcach postawiono na człowieka spoza karuzeli nazwisk, które doskonale znamy z pracy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Co samo w sobie nie jest ani gwarancją klęski, ani zapowiedzią sukcesu. Można podawać przykład Mamrota, można przypomnieć gdyńską przygodę Smółki. Reguły nie ma, o wszystkim decydują indywidualne predyspozycje danego trenera.
Czy Mirosław Smyła ma predyspozycje, żeby osiągnąć w Kielcach sukces, czyli utrzymać drużynę w PKO Bank Polski Ekstraklasie? Trudno jako dowód takich możliwości podawać jego krótki pobyt w szatni Wigier. Tam miał – po pierwsze – mnóstwo szczęścia, a po drugie trafił do drużyny, którą trzeba było poukładać w perspektywie krótkookresowej. Tymczasem przed Koroną jeszcze 29 meczów w sezonie. Do ogarnięcia zimowy okres przygotowawczy, na którym z kretesem wyłożył się choćby wspominany Smółka i wielu, wielu innych przed nim. To zupełnie inna historia niż ratowanie klubu na finiszu sezonu, gdzie wymagany jest wyłącznie klasyczny efekt nowej miotły.
A jak to wyglądało z trenerem wcześniej? W Opolu ostatecznie zajął przyzwoite, czternaste miejsce w I lidze, ale nie dotrwał na stanowisku trenera do końca sezonu 2017/18. Stracił pracę po serii jedenastu meczów bez zwycięstwa. – Niestety, wyniki w tym roku są bardzo słabe, cały czas czekamy na zwycięstwo, a minęło już dziesięć kolejek, podjęliśmy więc decyzję o rozstaniu się z trenerem Smyłą – tłumaczył prezes Odry, Karol Wójcik. Klub pod wodzą Smyły zanotował świetną jesień, lecz wiosną nie wygrał ani jednego spotkania.
Jeszcze wcześniej nowy trener Korony ze zmiennym szczęściem pracował w Rozwoju Katowice. Było to drugie podejście Smyły do tej drużyny. Sezon 2015/16 zakończył się spadkiem do II ligi, a na początku kolejnych rozgrywek drużyna punktowała nad wyraz nędznie, więc doszło do rozstania z trenerem. Ceniono go w Katowicach za poprzednią przygodę z Rozwojem, ale cierpliwość do kolejnych wpadek musiała się w końcu wyczerpać.
Krótko mówiąc – nawet jeżeli mówimy o trenerze, który na krótką metę bardzo prostymi środkami potrafi pobudzić zespół do lepszej gry, to jednak prowadzone przez niego drużyny w dłuższej perspektywie nigdy niczym szczególnym nie imponowały. A w Koronie wcale nie tak łatwo będzie 50-latkowi, by z miejsca dotrzeć do zawodników. Po raz pierwszy w swojej karierze Smyła zetknie się z międzynarodową szatnią, oczekiwania wobec jego zespołu również będą znacznie wyższe niż na poziomie I czy II ligi. Oczywiście nie wypada go z góry skreślać, ale aktualnie niewiele przesłanek zwiastuje sukces nowego trenera Korony.
fot. NewsPix.pl