Kiedy 36-letni Łukasz Załuska pod koniec swojej barwnej kariery zaczyna bawić się w uboższą wersję Manuel Neuera, Dominik Nowak błagalną apostrofą „Heniu! Heniu!” prosi o większą aktywność swoją największą gwiazdę, w pierwszym składzie Miedzi miejsca nie znajdują Dawid Kort i Valerijs Sabala, a na ławce Olimpii Grudziądz debiutuje Jacek Trzeciak, to wiesz, że w tym meczu może być nie tylko ciekawie, ale po prostu osobliwie karykaturalnie. Tym razem tak właśnie było i na ogół szare pierwszoligowe boiska zyskały nieco kolorytu.
Wobec przeciętności i nieregularności tegorocznej Miedzi blado wypadają przedsezonowe deklaracje jej 47-letniego szkoleniowca o romantycznym poczuciu bycia faworytem w każdym spotkaniu, chęci dominowania, przyspieszania, przetrzymywania piłki, zaskakiwania błyskawicznymi schematami rozegrania akcji przez kreatywny środek pola. Bo w rzeczywistości zawodnicy z Legnicy nie realizują ani jednego z tych założeń, prezentując niezdarnie ślamazarny futbol.
Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że choć na południu Polski zgromadzili się piłkarze z przyzwoitymi nazwiskami i ładnymi arkuszami CV, to zwyczajnie nie są oni predestynowani do naśladowania wyimaginowanych wzorców swojego przełożonego rodem z najlepszych czasów tiki-taki połączonej z ofensywnym etosem Zdenka Zemana. No nie, po prostu nie. Problem w tym, że momentami uważają, że jest zupełnie inaczej. I ta nieświadomość doprowadziła do katastrofalnego początku w meczu z Olimpią Grudziądz.
Wszystko zaczęło się od tego, że kapitan Miedzi, Łukasz Załuska w przypływie nonszalancji postanowił naśladować najlepszych nowoczesnych bramkarzy świata i wychodzić do rozgrywania piłki. Wchodzenie między stoperów? Proszę bardzo. Próby finezyjnie celnych wybić ze stojącej piłki? Żaden problem. Aut trzydzieści metrów od jego bramki? Sympatyczny golkiper zasuwa pod linię boczną, żeby uczestniczyć w konstruowaniu kolejnego ataku swojej drużyny. Wyglądało to zaskakująco, ale wcale nie fatalnie. Niestety, po piętnastu minutach gry było już 0:2 dla przyjezdnych, a obie bramki padły po kardynalnych błędach dawnego permanentnego rezerwowego w Celticu Glasgow. Czekaliśmy tylko na to, aż Załuska pobiegnie jeszcze przed przerwą wykonywać rzut wolny, a później pójdzie zbierać bezpańskie piłki przed polem karnym rywala po wrzutce z kornera.
Bramki? Pierwsza, kiedy przy rzucie różnym głośno krzyknął do swoich kolegów, żeby „wypierdalali”, bo on teraz będzie interweniował, ale jego heroizm skończył się na tym, że w niezrozumiały sposób wypuścił piłkę z rąk i pozwolił Remigiuszowi Szywaczowi otworzyć wynik strzałem do opuszczonej przez siebie bramki. Przy drugiej zaś wyszedł jego deficyt umiejętności w grze nogami, bo tak niefortunnie wykopał piłkę przed własne pole karne, że ta po chwili wylądowała pod nogami Joao Augusto Fortunato Mariano, który przytomnie przelobował wysuniętego Załuskę.
W tym samym czasie cieszyć mógł się Jacek Trzeciak, dla którego był to debiut w roli szkoleniowca ekipy z Grudziądza. Nie zmienił składu, nie kombinował, postawił na sprawdzony materiał. I choć po pierwszych piętnastu minutach jego drużyna znajdowała się w piłkarskim pierwszoligowym niebie, prowadząc 2:0, to każda kolejna minuta pokazywała, że Czesław Michniewicz miał rację, przestrzegając niegdyś wszystkich, że to najniebezpieczniejszy ze wszystkich możliwych wyników.
Miedź się otrząsnęła, zaczęła atakować i na efekty takiego stanu rzeczy nie trzeba było długo czekać, bo zaraz fatalny błąd, próbując we własnym polu karnym zgrać piłkę do Łukasza Sapeli, popełnił Ariel Wawszczyk, a Paweł Zieliński nie zamierzał się temu biernie przyglądać i z łatwością zdobył kontaktowego gola.
Mecz się wyrównał, obie strony miał swoje sytuacje i przede wszystkim nie było na boisku ani jednego zawodnika, który nie skiksowałby w jakiejś sytuacji. W konsekwencji momentami obraz gry wyglądał naprawdę komicznie. A to poślizgnął się Haydary, a to fatalnie podał Pikk, a to na szkolne zwody dał się nabrać Mijusković. W międzyczasie wszyscy w Legnicy spoglądali na Henrika Ojamę i siedzących na ławce Dawida Korta i Valerijsa Sabalę, których doświadczenie miało zrobić różnicę. Problem w tym, że Estończyk przypominał zdezelowany samochód terenowy, który wygląda na przystosowanego do jazdy w trudnym terenie, ale przy tym ma nienapompowane, sflaczałe opony. A wspomniani rezerwowi zagrali sumarycznie kilkanaście minut i nie pokazali niczego ciekawego.
Skoro więc byli piłkarze Legii, Wisły i Podbeskidzia nie zdziałali nic konkretnego, to ktoś inny musiał wziąć odpowiedzialność za grę ubiegłorocznego spadkowicza z Ekstraklasy. Wystarczył jeden rzut wolny, żeby swoją klasę udowodnił inny lider zespołu, Marquitos. Hiszpan perfekcyjnie przymierzył z dwudziestu pięciu metrów i swoim trafieniem na 2:2 przypieczętował ostateczny wynik tego obfitującego w kuriozalne błędy meczu.
Miedź Legnica 2:2 Olimpia Grudziądz
Zieliński 38′, Marquitos 48′ – Szywacz 12′, Mariano 15′
Fot. 400mm.pl