Każdy, kto mieszkał kiedyś w akademiku albo ciasnej kawalerce, potwierdzi, że jednak fajnie jest mieć dużo miejsca. Gdy wystarczy jeden krok, żeby od łóżka trafić do kuchni, a drugi, by z tej umownej sypialni znaleźć się w toalecie, nie jest lekko. No, ale z drugiej strony, każdy, kto kiedyś oglądał futbol, potwierdzi, że lepiej, gdy obrona nie zostawia zbyt dużo miejsca rywalom. Jeden krok jeden obrońca, drugi krok drugi obrońca. I cóż, wygląda na to, że Lech do takich wniosków akurat nie doszedł, bo zostawia tyle przestrzeni przeciwnikom, że ci swobodnie mogliby zbudować hipermarket.
Dwa obrazki tylko z wczorajszego meczu. Najpierw Sobiech dostał tyle miejsca i czasu, że mógłby najpierw zagrać na klarnecie, a dopiero potem podać do Peszki:
Potem Michał Nalepa miał mniej towarzystwa niż Kevin sam w domu:
Ktoś może powiedzieć, że to tylko przypadek i Lech zazwyczaj broni poprawnie, ale my odpowiemy: guzik prawda. Kluczowa jest tutaj statystyka prowadzona przez Ekstrastats, która mówi, że Lech do siódmej kolejki pozwolił rywalom stworzyć najwięcej okazji. Konkretnie 22 okazje i naturalnie ta liczba zostanie po tej serii gier tylko zwiększona, bo w pierwszej połowie Lechia jechała z jedną kontrą za drugą i gdyby tylko skuteczniejszy był Udovicić, Lech schodziłby do szatni z bagażem czterech goli.
I owszem, w statystyce stworzonych sytuacji Kolejorz też jest wysoko, na drugim miejscu za Cracovią, ale nie zmienia to faktu, że broni koszmarnie. Ma w końcu 11 straconych goli. Tyle samo co Korona, więcej ciosów przyjęły zespoły Zagłębia, Arki, ŁKS-u i Wisły Płock. A chyba nie do takich marek chce równać Lech, dość powiedzieć, że w pierwszej ósemce nikt tak często karany nie jest.
Dlaczego tak się sprawy mają? Między innymi dlatego, że Lech nie bardzo potrafi znaleźć optymalną parę stoperów. O ile Satka prezentuje się całkiem, całkiem, nie wykręca większych baboli, o tyle trudno powiedzieć, że ma partnera na równorzędnym poziomie. Na razie słabiutko wygląda Crnomarković, wykręcił u nas lichą notę 4,13, złapał już dwie czerwone kartki i kojarzymy go z takich przebojów jak podanie do przeciwnika, gdy Śląsk robił karnego na Bułgarskiej.
Co do Rogne – umówmy się, że trudno myśleć o nim na poważnie w dłuższej perspektywie. Facet jest szklany, ale też, gdy grał w tym sezonie, wcale nie był jakąś ostoją. Również popełniał błędy jak swoją drogą w meczu ze Śląskiem, kiedy zapomniał, że nie jest bramkarzem. A przy golu Brozia to on zabawił się w Zagumnego. W każdym razie: zapracował sobie u nas na średnią 4,20, więc tylko ciut lepiej niż Crnomarković.
Dla porównania Satka ma równą piątkę.
Wiemy, że nie tak miało być. Satka był numerem jeden w planach transferowych na pozycję środkowego prawego obrońcy i ten ruch udało się dopiąć. Crnomarković natomiast był dopiero numerem dwa na pozycję środkowego lewego obrońcy. Pierwszy był Stronati, jednak Czesi z Banika nie bardzo chcieli go puszczać i gdy Lech dawał 800 tysięcy, to oni krzyczeli milion, a jak Lech przystawał na milion, to wymyślali sobie, że chcą jednak więcej. Szkoda, bo być może Stronati dużo by pomógł Kolejorzowi, a tak to nie jest różowo.
Natomiast nie ma co zwalać całej winy na brak jednego piłkarza. Może z tego Crnomarkovicia coś będzie, choć po tym początku pachnie nam sequelem Vujadinovicia. Lech musi bronić lepiej jako cało drużyna, lepiej się ustawiać, przesuwać, być agresywniejszym w tyłach. W Poznaniu mają permanentny problem z powrotami skrzydłowych, ze Śląskiem stracili tak dwie bramki, eldorado na bokach miała też Cracovia, teraz Lechia. Owszem, zdarzają się błędy indywidualne, ale takie sytuacje jak w Gdańsku pokazują, że problem jest głębszy i dotyczy całego zespołu. To moment, w którym powinien wykazać się nie kto inny jak trener.
Wypada życzyć, by udowodnił swoją wartość w większym stopniu niż poprzednik.
Fot. Newspix