Stało się, jednak nie jesteśmy tak zajebiści, jak pokazywały ostatnie wyniki. Dlaczego dostaliśmy w mazak od Słoweńców? Naszym zdaniem przynajmniej z pięciu powodów.
1. Bo tym razem szczęście nie dopisało.
Czy nasza gra aż tak różniła się od tej z Macedonią Północną? Albo od tej z Łotwą? Od meczu z Austriakami?
Jeśli zapomnimy na chwilę o wynikach, wyjdzie nam, że to właściwie identyczne mecze. W każdym z nich Polacy męczyli się na boisku (i widzów przed telewizorami). Pomysłu na grę mieli tyle, co uczestnicy “Rolnik szuka żony” na wyszukany podryw. Zdarzył nam się rewelacyjny mecz z Izraelem, owszem, ale po wczorajszym spotkaniu należy traktować go jako wypadek przy pracy. Nie stał się on przełomem kadry Brzęczka, nie przyniósł za sobą radykalnej zmiany stylu. Wszyscy zapomnieli i wrócili do grania swojej piłki. Takiej, jak z Macedonią Północną.
Austria ogra Polskę na Narodowym? Kursik jest kuszący. W ETOTO 4,10 na zwycięstwo Austriaków
Czym różniły się tamte mecze od tego ze Słowenią? Tylko jednym.
Mecz z Austrią: uratowało nas to, że bramkarz podał piłkę prosto na głowę Krzysztofa Piątka.
Mecz z Łotwą: po 75. minutach nieudolnego bicia głową w mur, w końcu udaje się go skruszyć. Na szczęście wciąż przy 0:0, bo wcześniej Łotysze marnowali sytuacje aż miło.
Mecz z Macedonią Północną: ratuje nas nieudana przewrotka Piątka, do której dopada Lewandowski (albo i nie?) i pokonuje bramkarza równie nieudanym strzałem.
Męczarnie z Łotwą i fura szczęścia z Austrią i Macedonią Północną. I jeśli ze Słowenią gramy tak samo, nie dziwmy się, że tym razem piłkarscy bogowie nie obdarzyli tak hojnie. Do tej pory wywijaliśmy się spod topora, ale ta seria nie mogła trwać wiecznie.
2. Przegrana walka o środek pola.
Od pierwszych minut widać było, komu bardziej zależy. Plan Słoweńcy mieli niezbyt wyszukany – nasi przyjmują piłkę w środkowym sektorze, a ci od razu doskakują, by podostrzyć i przerwać akcję. Jeśli nie uda się czysto, to świetnie. Jeśli się nie uda, też nic się nie dzieje – zawsze można pociągnąć za koszulkę czy wejść zbyt mocno bark w bark. W samym pierwszym kwadransie mieliśmy kilka sytuacji, gdy nasi leżą na murawie i protestują. Jedni walczą jak o życie. Drudzy czują ciepełko, bo przecież przewaga jest tak duża, że już nie może się nic stać.
Nie może, prawda?
Prawda?
Słoweńcy w efekcie trochę wybili z głów naszych reprezentantów futbol. Frustracja narastała, a Słoweńcy grali swoje, a z czasem zobaczyli jeszcze, że ta Polska wcale nie jest nie do puknięcia. Walka o terytorium w środku pola nieczystą grą to jedno, gorzej, że nasi nie potrafili się niczym przeciwstawić. Sporo zdrowia na boisku zostawił Krychowiak, to fakt. Ale Klich? I skrzydła?
No sorry – ta formacja funkcjonowała beznadziejnie. A w dzisiejszej piłce pomoc musi funkcjonować jak w zegarku, jeśli decydujesz się na formację z dwoma napastnikami. Brzęczek konsekwentnie stawia na Klicha, w każdym meczu eliminacyjnym zaczynał w pierwszym składzie. Pachnie nam to jednak sztucznym kreowaniem swojego zawodnika na siłę. Bo jak Nawałka wymyślił sobie nieoczywistego Mączyńskiego, tak i Brzęczek uparcie stawia na swojego “asa”.
Promyk nadziei na lepsze jutro dało wejście Krystiana Bielika. Już swoim debiutem w reprezentacji zburzył mit, według którego podobno nie może grać w jednej linii z Krychowiakiem, bo to piłkarze o podobnej charakterystyce. Bzdura. Bielik napędzał akcje, rozgrywał, spełniał wszystkie zadania, o jakie powinna dbać ósemka z prawdziwego zdarzenia (znacznie lepiej niż Klich). A nie trzeba nikomu mówić, że w destrukcji też ma swoje walory.
3. Piłkarze-widmo.
Pisanie, że Piątek się skończył, to absurd wyższych lotów, ale trzeba oceniać mecz ze Słowenią rzetelnie: napastnika Milanu w nim nie było. Przez cały mecz zaliczył tylko dziewiętnaście kontaktów z piłką. Dziewiętnaście!
Ilicić? 55.
Sporar? 32.
Bezjak? 37.
Z biciem na alarm się jeszcze wstrzymujemy, ale Piątek ewidentnie jest pod formą, co widać zwłaszcza po meczach Milanu. Ile w piłce znaczy pół roku, pokazuje przykład naszej reprezentacji. Jeszcze chwilę temu większość reprezentacji na świecie, nawet tych z topu, mogło zazdrościć nam obsady pozycji napastnika. Dziś poziom utrzymał Lewy, Piątek zgasł, Milik musi się wykurować.
Polacy nie strzelą gola także w meczu z Austrią? Kurs na czyste konto gości – 4,15 w ETOTO
Na nasze nieszczęście, nie poznawaliśmy także dwójki innych piłkarzy ofensywnych: Roberta Piotra Zielińskiego i Kamila Grosickiego. Pierwszy? Irytował nieudanymi próbami dryblingu, nie napędził w zasadzie żadnej akcji. No, może jedną. Drugi? No niby strzelił nieuznaną niesłusznie bramkę (o tym poniżej), ale to byłoby na tyle z rzeczy, którymi może się pochwalić. Chyba, że lubi chwalić się beznadziejnymi stałymi fragmentami gry, nieudanymi zwodami, niecelnymi podaniami.
4. Sędzia Siergiej Karasiow.
Brzmi jak tania wymówka? Może. Nasza wersja wygląda jednak następująco: gdyby pan Karasiow miał rozum i godność człowieka, uznałby bramkę Grosickiego,
Niestety – nie miał. Nad samą sytuacją nie ma co specjalnie się rozwodzić: tylko osoba, która ma bardzo bujną wyobraźnię, mogłaby doszukać się tam przewinienia Lewandowskiego. To mniej więcej ten sam poziom omamów, jakby ujrzeć kawałek wygniecionego zboża i poinformować służby, że wioskę nawiedziło UFO.
I tak jak wedle standardów naszej Niewydrukowanej Tabeli i tak nie moglibyśmy zweryfikować tego meczu na korzyść Polaków (byłoby 2:1), tak wyobrażamy sobie scenariusz, w którym Polska błyskawicznie łapie kontakt po straconej bramce i na fali tego entuzjazmu strzela jeszcze jedną, może nawet dwie. Zamiast trzymającej w napięciu końcówki, oglądaliśmy snucie się po boisku.
5. Brak Kamila Glika
Pierwszy największy wpierdol ostatnich miesięcy: mecz z Senegalem (w wyjściowym składzie brak Kamila Glika).
Drugi największy wpierdol ostatnich miesięcy: mecz z Kolumbią (w wyjściowym składzie brak Kamila Glika).
Trzeci największy wpierdol ostatnich miesięcy: mecz ze Słowenią (w wyjściowym składzie brak Kamila Glika).
Oczywiście, wydawało nam się, że w obliczu kontuzji lidera naszej defensywy nie ma się o co martwić, skoro Pazdan jest w formie, skoro Bielik przebił się już na poziom dorosłej reprezentacji. Rzeczywistość zweryfikowała: jednak jest o co. Przy pierwszej bramce cała defensywa zachowała się tak, jakby nigdy nie spotkała się z przedłużeniem piłki na długi słupek przy stałym fragmencie gry. Przy drugiej błąd indywidualny popełnił Pazdan (oraz Fabiański, ale to już inna para kaloszy). Sporar uciekł polskiemu obrońcy, któremu potem zabrakło zdecydowania przy rozpaczliwej próbie przerwania akcji w jej ostatniej fazie.
Brak Glika sam w sobie to jedno. Inna strona medalu jest taka, że grając przy piłkarzu Monaco, zupełnie inaczej wygląda Michał Pazdan. Inaczej, czyli oczywiście zdecydowanie lepiej. Wczoraj popełniał błędy nie tylko w pracy defensywnej, ale i przy wyprowadzaniu piłki.
fot. FotoPyk